wtorek, 17 grudnia 2013

Golden Monk, czyli najgłośniejsze piwo roku

Można się spierać, czy najpopularniejszym piwem roku 2013 jest kolejny Grand Champion (tym razem Imperial IPA autorstwa Czesława Dziełaka), czy „Golden Monk” z AleBrowaru? Tego pierwszego piwa specjalnie promować nie trzeba, bo poświęcono mu sporo miejsca w mediach, a w piwnym światku czym jest GCh nikomu tłumaczyć też nie trzeba. Ponadto, Grupa Żywiec S.A. postanowiła w tym roku polepszyć dystrybucję Grand Championa 2013 poprzez sprzedaż piwa w wybranych supermarketach sieci „Tesco”, a nie jak dotychczas w delikatesach „Alma”, przez co ma się znacznie poprawić jego dostępność. O „Golden Monku” było głośno, ale koniec końców, na rynek trafiło go niewiele. Po za tym, penie nie o taki rozgłos tego piwa chodziło jego autorom. Ale, zacznijmy opowieść od początku…

Pod koniec czerwca tego roku AleBrowar ogłosił, że dziesiątym i jubileuszowym piwem będzie „Golden Monk”. Niektórzy twierdzą, że „Golden Monk” jest piwem jedenastym, bo AleBrowar uwarzył też wspólne piwo („B-Day”) z łódzką Piwoteką i Browarem PINTA. Z punktu widzenia tej historii, jest to szczegół pośledniej wagi. W trzeciej dekadzie czerwca (24.06.2013) przedstawiono projekt etykiety, na którym widniał mnich trzymający kufel piwa i artefakt, który dla części osób był po prostu artefaktem, dla innych krzyżem św. Andrzeja, a jeszcze dla innych monstrancją. I zrobił się lekki ambaras na fanpage’u AleBrowaru, bo pewna grupa radykalnych katolików postanowiła działać i gdy skończyły im się argumenty pojawiły się bluzgi i pogróżki, co raczej rozmija się z elementarnymi założeniami religii chrześcijańskiej. Z resztą ateiści postanowili odpłacić pięknym za nadobne, wychodząc z założenia, że ich nie obowiązuje biblijna zasada „nadstawiania drugiego policzka”. Dyskusja była zażarta, bez poszanowania zasad erystyki, pluralizmu światopoglądowego i pełna argumentacji ad hominem. Spór dotyczył kółka w środku trzymanego przez mnicha krzyża w kształcie litery X. Z resztą, pozwoliłem sobie wtedy na głos w tej sprawie. Pojawiła się propozycja, by usunąć element etykiety, stanowiący kość niezgody, a niektórzy optowali za całkowitą zmianą felernej etykiety. Mało kogo interesowało, jakie to będzie piwo, bo ważne było czy na etykiecie będzie białe kółko, czy nie. A miało być to piwo belgijskie, mocno chmielone jankeskim chmielem. Tym, co śmieszyło mnie w tej sprawie najbardziej, był fakt oburzenia względem kufla, który mnich trzyma w dłoni. Rozumiem, że nawiązanie do symbolu religijnego, to kontrowersyjny pomysł (AleBrowarowi projekt oprawy graficznej nowego piwa przygotował podmiot zewnętrzny, tak więc nie może być tu mowy o świadomym działaniu tego browaru kontraktowego). Skoro bulwersowano się o kufel przy „Golden Monk’u”, dlaczego nie rzucono się na takie marki jak: „Olivetinsky Opat”, „Franziskaner”, „Paulaner” (zwłaszcza doppelbock spod egidy tej marki o nazwie „Salvator”, czyli Zbawiciel), „Kaputziner”, „St. Bernardus”? Sprawa przycichła i piwny świat czekał, cóż z tego wszystkiego wyniknie?


Kilka tygodni później AleBrowar zakomunikował, że etykieta „Golden Monka” zostanie zmodyfikowana. Zniknęło kółko na krzyżu i kufel w dłoni opata. Teraz niewierzący podnieśli larum, że ekipa AleBrowaru stchórzyła i ugięła nie pod naporem „katolickiego Talibanu”. Normalnie, jak w sofoklesowskiej tragedii, nie ma dobrego rozwiązania. Pojawił się i zarys przyszłej etykiety, na którym widniał styl piwa (Abbey IPA) oraz informacja, że goryczka w tym piwie ma oscylować wokół 100 IBU. Jestem zdania, że słusznie dokonano zmiany etykiety, bo symbole religijne z piwem średnio korespondują, a po drugie AleBrowar udowodnił, że nie zależy mu na rozgłosie za wszelka cenę i nie są taką „bandą cyników”, jaką próbowano z nich zrobić. Zwycięstwo rozsądku nad emocjami.    


Następnym epizodem tej historii jest „wątek drożdżowy”. Okazało się (taką informację podał sam AleBrowar), że jubileuszowe piwo nie wyszło takie, jakim miało być z założenia. Stwierdzono, że zamiast Abbey IPA, wyszedł Saison IPA. A nie było to pierwsze tego typu obwieszczenie wystosowane przez przedstawicieli „sceny craft” w tym roku. Do produkcji piwa uzyto szczepu drożdży Safbrew T-58, które znane są z produkcji fenoli i estrów, bardzo mocno odznaczających się w smaku i aromacie przyprawowo-owocowym posmakiem. Pojawiły się tez głosy że być może do piwa wdała się infekcja (dzikie drożdże) i stąd ten problem. Dokonano zmiany etykiety i… okazało się, że szczep T-58 jest tak żarłoczny, że oprócz cukrów przefermentował też obecne w piwie alfa-kwasy (humulony), bo ze 100 IBU na wersji etykiety przed zmianą, na jej zmodyfikowanej wersji wartość IBU wynosiła już tylko 60! Jeśli ktoś nie wie czym jest saison, to spieszę z wyjaśnieniem. Saison to belgijski kuzyn biere de garde, ale bardziej wytrawny, bo jest głębiej odfermentowany. Jest to jasne piwo górnej fermentacji, wywodzące się z Walonii, które cechuje owocowo-przyprawowy posmak. Historycznie, było to piwo warzone na przełomie zimy i wiosny, które spożywano w letnie, upalne dni z uwagi na jego orzeźwiający charakter. Rozwój technologiczny (maszyny chłodnicze) sprawił, że dziś piwo tego typu warzone jest przez cały rok. Jest to styl niezbyt popularny w Polsce, ale w sklepach specjalistycznych można bez problemu nabyć jego przedstawicieli.


Tym, co dziwi mnie najbardziej w tej historii, jest fakt, że pomimo jubileuszowego charakteru tego piwa i zapowiedzi, która pojawiła się na kilka miesięcy przed jego wypuszczeniem piwa na rynek, jego dostępność była bardzo mocno ograniczona. Do sklepów trafiało po 20-30 butelek i jak za pop[przedniego ustroju wprowadzano zapisy i komitety kolejkowe. Na szczęście, mi się udało. Wielkie podziękowania dla załogi Browarium.

Etykieta jak wygląda każdy widzi. Do mnie niespecjalnie przemawia, Zwłaszcza w kontekście stylu saison, ten mnich pasuje tu jak przysłowiowy kwiatek do kożucha, tudzież jak świni - siodło. Bardziej adekwatny byłby nawet widok rozpadającej się stodoły niż brata zakonnego. Ale pewnie wszyscy wiemy, jak to jest, gdy działa się pod presją czasu.

No to… po piwku!

Dane szczegółowe:
Producent: AleBrowar sp. z o.o. (warzone i rozlewane w Browarze Gościszewo s.c.).
Nazwa: Golden Monk.
Styl: Saison IPA.
Ekstrakt: 18% wag.
Alkohol: 7,2% obj.
Skład: woda, słody: pale ale, pszeniczny, Abbey, melanoidynowy, zakwaszający; chmiele: Citra, Palisade, Willamette, Centennial; cukier Candy Sugar Dark; drożdże Safbrew T-58.       
Filtracja: nie.
Pasteryzacja: nie.

Barwa: brązowa z domieszką czerwieni, mętna.
Piana: jasnobeżowa, średniowysoka, składa się ze średniej wielkości pęcherzyków, szybko opada i redukuje się do cienkiego kożuszka. Delikatnie krążkuje na szkle.  
Zapach: sielski (siano, stodoła), owocowe estry (przede wszystkim zielone jabłka), nuty przyprawowe (pieprz, imbir, goździk). Wyraźnie wyczuwalne melanoidyny. W tle majaczy chmielowa cytrusowość, ale na granicy wyczuwalności. Całość wieńczy akcent stęchlizny.  
Smak: pierwsze wrażenia to chlebowość i cierpki aromat zielonych jabłek, następnie obecne są przyprawowe aromaty pochodzące od drożdży, wyczuwalna żywiczna goryczka, aromat miodowo-karmelowy  i lekka nuta alkoholowa. Finisz wytrawny i lekko alkoholowy.    
Wysycenie: średnie.

„Golden Monk” to piwo, które ma w sobie w wiele z saison’a, ale niewiele posiada wspólnego z IPA. Bogaty aromat  i smak stanowiący kombinację słodyczy, cierpkości i akcentu goryczkowego. Jest to piwo treściwe i wytrawne o zdecydowanym i esencjonalnym smaku. Jego wysycenie wydaje się relatywnie wysokie jak na piwo górnej fermentacji. Pije się je dobrze, ale silna przyprawowość, nuta alkoholowa i wysycenie mogą „studzić zapał” konsumenta. W miarę nagrzewania się napoju, alkohol staje się coraz bardziej wyczuwalny. Smaczny, ciekawy, ale to raczej nie moje rewiry jeżeli chodzi o piwne smaki. W klimacie saison i amerykański chmiel, wybrałbym piwo „American Saison” z Artezana. Lżejsze, smuklejsze i bardziej orzeźwiające i pijalne. Ciekawe, jakby smakowało to piwo, gdyby drożdże nie spłatały figla?


Moja ocena: 3,5/5. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz