W miniony weekend w stolicy
Wielkopolski miała miejsce druga edycja imprezy „Beer & Food Festiwal”. W
zeszłym roku nie udało mi się na nią dotrzeć, jednak na tegorocznej edycji
chciałem się pojawić zachęcony wieloma pozytywnymi opiniami na temat BFF 2015.
Relacje z piwnych imprez nie goszczą na mym blogu często, bowiem ze względów
zdrowotnych nie mam w sobie wielkiego ducha obieżyświata. Niemniej, jeśli już
się gdzieś wybieram, to lubię podzielić się z Wami moimi wrażeniami.
Lokalizacja
Wydarzenie miało miejsce w
Starej Rzeźni przy ulicy Garbary. W roku 1900., kiedy obiekt ten oddano do
użytku były to opłotki grodu nad Wartą, a dziś jest to praktycznie ścisłe
centrum miasta. Miejsce to jest dobrze skomunikowane z wieloma częściami
Poznania, a i dla przyjezdnych korzystających z usług PKP, czy innych
przewoźników, łatwo było dostać się do Rzeźni bezpośrednimi połączeniami
autobusowymi i tramwajowymi jadącymi spod dworca. Nigdy wcześniej nie byłem w
Starej Rzeźni, ale przyznam, że miejsce to zrobiło na mnie dobre wrażenie.
Lubię takie klimaty surowych i opuszczonych budynków, gdzie pełno jest
rozmaitych zakamarków. Dzień był bardzo ciepły, a we wnętrzach budynków panował
przyjemny chłód. Organizatorzy zadbali o to, aby ubarwić i udekorować miejsce
tegorocznego BFF.
Ludzie
Frekwencja dopisała. Zapewne
złożyły się na to następujące czynniki: pozytywny odbiór zeszłorocznej edycji,
zainteresowanie konsumentów tego rodzaju imprezami, dobra promocja, a także
łaskawa aura. Na miejscu byliśmy od około południa do 18:30 i wyraźnie było
widać jak uczestników przybywa. Gdy opuszczaliśmy Starą Rzeźnię, przed wejściem
stała długa kolejka po bilety wstępu na BFF. Podobało mi się to, że poza
piwnymi maniakami było tam sporo ludzi, którzy nie byli pasjonatami piwa.
Przychodziły całe rodziny, by spędzić tam weekend. To bardzo dobre, bo sukces
piwnej rewolucji leży w docieraniu do coraz to szerszego grona odbiorców. Gdy
opuszczaliśmy festiwal było już tam dla mnie trochę za tłoczno i zbyt gwarno…
Jedzenie
Organizatorzy zadbali o to,
aby odwiedzający BFF nie wyszli z niego głodni. Oferta gastronomiczna była
bardzo szeroka. Obok hamburgerów i frytek można było skosztować pity, pizzę,
hot-dogi, kuchnię meksykańską, dania z Bliskiego i Dalekiego Wschodu i inne. Do
nabycia była także kawa, lemoniady, lody i gofry. Nie mam dużego rozeznania
jeśli chodzi o „żarcie na kółkach”, ale wyraźnie było widać, że wszystkie
cieszyły się podobnym zainteresowaniem. Z rzeczy, których próbowałem,
najbardziej smakował mi hamburger „Special” z Burgs Chef, który przygotował
specjalną wersję kanapki na BFF. Oprócz standardowych składników, zawierał on
także nachos oraz gorący sos serowy na bazie „piwa IPA” (zapomniałem zapytać po
jakiego przedstawiciela stylu sięgnięto). Zapach jedzenia ze stoisk był
wszechobecny i nad wyraz kuszący.
Strefa Chill-Out przed zapełnieniem się.
Piwo
Najważniejszą rzecz zostawiłem
na sam koniec. Oferta piw była szeroka. Wystawiało się kilkanaście browarów.
Oczywistą rzeczą było, że na pewno nie zabraknie podczas BFF browarów z Wielkopolski.
Obecne były: Browar Setka, Browar Golem, Browar Szałpiw, Browar Chmielarium, Browar
Kingpin, czy Browar Fortuna. Przyjechało także kilka browarów, które miały
bliżej lub dalej do Poznania. Zjawiły się także: Browar Nepomucen, Browar
Profesja, Doctor Brew, Browar Jan Olbracht, PiwoWarownia. Browar PINTA, Browar
Maryensztadt (a oni mieli daleko) i inni. Takie stawiennictwo świadczy tylko o
tym, że branża dostrzega potencjał tego przedsięwzięcia. Tradycyjnie dobrą
robotę zrobiły puby i sklepy specjalistyczne, które wystawiały się na
festiwalu, bowiem dzięki nim oferta piw była jeszcze bogatsza np.: Fermentownia
sprzedawała trunki Pracowni Piwa i wybrane piwa Browaru Artezan. Proponowany
konsumentom wachlarz piw był zdominowany przez rodzime wypusty, choć można też
było bez problemu nabyć importy np.: belgijską klasykę, piwa z Czech, Niemiec,
etc. Przeważały piwa lekkie, adekwatne do aktualnych okoliczności przyrody. W
trakcie imprezy skotłowałem trochę piw i muszę, ku mojej uciesze, przyznać, że
trzymały one poziom. Nie natknąłem się na żaden wypust, który byłby ewidentną
skuchą, choć uważam się za osobnika bardzo liberalnie oceniającego pite przeze
mnie piwa – uważam, że szukanie wad na siłę psuje całą przyjemność degustacji.
Zakochana para popija browara
Moimi faworytami okazały się
następujące piwa – (kolejność przypadkowa):
„Oatmeal Stout” (Browar Nepomucen) – lekki w odbiorze, ale bardzo
pełny i okrągły dzięki dodatkowi płatków owsianych i płytkiemu odfermentowaniu.
Wyraźne nuty kawy, czekolady, przyjemna goryczka pochodząca od palonego
jęczmienia, która skutecznie kamufluje obecność cukrów rezydualnych, przez co
piwo jest bardzo pełne. Jest ono ciemne jak listopadowa noc z bujną i zwartą
pianą. Świetna robota.
„Bamber” (z wiśniami) z Browaru Szałpiw –wersja uwarzona specjalnie
na BFF. Sam „Bamber” bardzo mi swego czasu smakował, a ciekaw byłem jak będzie
smakować w połączeniu z wiśniami. Okazało się, że może wyjść z tego smaczne
piwo. W smaku i aromacie wyczuwalne były wiśnie, które przybrały słodką,
kompotową postać, bardzo dobrze współgrającą z typowymi dla bawarskich piw
pszenicznych nut goździków i bananów. Trunek bardzo owocowy i pijalny.
„Szemesz” (Browar Golem) –
sesyjne IPA o ekstrakcie początkowym wynoszącym 10 st. Blg i zawartości
alkoholu poniżej 4% obj. Jest to SMASH, czyli trunek przy którego produkcji
użyto tylko jednego rodzaju słodu i wyłącznie jednej odmiany chmielu. W tym
przypadku sięgnięto po słód wiedeński i chmiel Chinook. Piwo jak na swój
ekstrakt okazało się nad wyraz pełne, a wiedeński wniósł do niego nuty ciastek
i skórki chleba, spychając chmielowość nieco na dalszy plan. Zatem, cytując
klasyka „goryczka mogłaby być nieco wyższa”, jednak i tak uzyskano bardzo fajny
efekt i ciekawą propozycję na cieplejszą część roku.
„Cudowne rozmnożenie” (Pracownia Piwa) – interpretacja piwa
grodziskiego, którą wypuszczono w wersji 7,7 st. Plato, a nachmielono po
amerykańsku. Jako wielki miłośnik Grodzisza nie mogłem sobie odmówić
skosztowania tego piwa. Uważam je za udane, a przynajmniej za zgodnie z moim
wyobrażeniem. Wędzoność grała w nim pierwsze skrzypce, a gdzieś w tle pałętała
się cytrusowość. Sytuacja taka miała miejsce i w smaku oraz w aromacie. Nie
było tak, że chmielu sypnięto bez opamiętania i z trudem wyczuwało się
wędzoność. Piwo bardzo pijalne, a także zawierające wyraźniejszą wędzonkę niż „Piwo
z Grodziska”.
Godnymi uwagi były też piwa
z Browaru Setka, a przede wszystkim konkretnie nachmielony pilzner o nazwie „Redneck”. Życzyłbym sobie, aby niejedno
polskie piwo z IPA w nazwie posiadało taki poziom goryczki. Wytrawne, lekkie, z
wyczuwalnymi nutami cytrusów i żywicy. Tak trzymać.
Ale żeby nie było tak słodko,
to dodam do tej beczki miodu łyżkę dziegciu. Spróbowałem „Yellow Sub” z Doctor Brew i stwierdzam, że o ile samo piwo nie było
złe, o tyle ta mieszanka niemieckich chmieli z butów nie wysadza i promowanie
jej jako substytutu dla Amarillo to, moim zdaniem, robienie piwowarów w trąbę.
Ani nie było tam smaczków typowych dla odmiany Amarillo, a sama goryczka była
ciężka, nieco zalegająca i łodygowa. Patrzyłem na piwo pod kątem użytego blendu
i według mnie Yellow Sub to bardziej marketingowy bełkot niż rzeczywisty
potencjał.
Tak było po 18-ej.
Cieszę się, że w tym roku
nic nie stanęło mi na przeszkodzie i miałem szansę spędzić z ekipą kilka godzin na Beer & Food
Festiwal. Imprezie, która z pewnością na stałe wpisze się do kalendarza piwnych
wydarzeń w Wielkopolsce. Było dużo dobrego i smacznego piwa, mnóstwo szamy i
sporo pogodnych oraz roześmianych ludzi. Do zobaczenia za rok!
Wbrew logice i trendom, piję sobie z plastiku...