UWAGA!

Strona, z uwagi na publikowane na niej treści, przeznaczona jest wyłącznie dla osób pełnoletnich.

wtorek, 28 października 2014

Piwne wspomnienia, czyli piwa, które głęboko wryły się w moją pamięć


Na półce piętrzy się stos materiałów do przeczytania i opracowania, ale przyjdzie im jeszcze z dzień lub dwa poczekać na swoją kolej. Niedawno czytałem wpis „kolegi po klawiaturze”, opisujący przełomowe piwa, które miał przyjemność w życiu wypić. Wpis okazał się inspirujący i postanowiłem opisać piwa, które najbardziej zapadły mi w pamięć. Czy one także były przełomowe? Odpowiedź znajdziecie poniżej… Postaram się zachować chronologię.

„Komes” z Browaru Fortuna
Był to mój debiut z porterem bałtyckim, którego miałem okazję pić bodajże w 2007 roku. Był to czas, w którym zaczęły interesować mnie marki innych piw niż te najpopularniejsze, ale mój stan świadomości konsumenckiej w kwestii piwa był o wiele poziomów niższy niż obecnie (a wciąż dowiaduje się wielu nowych rzeczy o tym napoju). Pamiętam tę słodycz i aromat ciemnych, suszonych śliwek oraz to odczucie, że piwo tego typu to zupełnie inny zawodnik niż jasny lager czy lekki „pszeniczniak”. Piwo wydało mi się ciężkie i niepijane i na pewien czas postanowiłem mocno rozluźnić więzy z tym rodzajem piw, by powrócić do niego po kilku latach (do pewnych rzeczy trzeba po prostu dojrzeć). Dziś porter bałtycki to mój kompan przy lekturze książek i wszelkiej maści czytadeł w zimowe wieczory, a w piwnicy leżakuje kilka marek tego „polskiego, czarnego złota”.

„Franziskaner” (Spaten-Franziskaner-Bräu)
Było to pierwsze piwo pszeniczne, które piłem w zbliżonym okresie do wyżej wymienionego „Komesa”. Już w butelce było widać, że to coś innego, bo mętne – a w owym czasie „Polska lagerem stała”. Gdy otworzyłem butelkę poczułem zapach znacznie odmienny od tego znanego mi z dotychczas pitych piw. W smaku też było to coś innego niż owe rzekome pilsy ze sklepowych półek. I tak oto zakochałem się w piwach pszenicznych, a swoje zauroczenie przeniosłem na Drugą Połówkę, która do dziś bardzo chętnie sięga po niemiecki wariant piw pszenicznych. Weizen był też jednym z pierwszych piw, które uwarzyłem w moim, domowym browarze. Według Hani był on „lepszy niż Franziskaner”. Dwie skrzynki tego napitku zniknęły bardzo szybko…

„Aecht Schlenkerla Rauchbier …” (Brauerei Heller)
Z tego wszystkiego, nie pamiętam już, które dokładnie piliśmy piwo spod tej marki, bo liczył się dla mnie sam fakt, że jest to piwo wędzone (kwestia stylu miała wtedy dla mnie marginalne znaczenie). W 2010 roku, do Hani rodziców przyjechała rodzina z Australii, która chciała zobaczyć polską zimę i przekonać się na własnej skórze jak spędzamy tutaj święta Bożego Narodzenia. Powiem tak, owi krewni mieszkają w pustynnej części Australii, gdzie często latem jest grubo ponad 40 st. C, a zimą kilkanaście stopni „na plusie”. A gdy dotarli do Polski – było około -20 stopni. Mieli frajdę z tego, że zamarzało im piwo wystawione na parapecie, widoku śniegu, sopli lodu, etc. Generalnie, w Australii też preferuje się piwo podawane w temperaturze bliskiej 0 st. C. Zwiedzaliśmy Poznań i postanowiłem pokazać gościom sklep, w którym jest dużo piwa, a piwo lubili wszyscy z tej ekipy, więc zakupy były obfite. Wtedy też zostałem zapytany, czy piłem kiedykolwiek piwo wędzone. Odpowiedziałem, że nie i jako tłumacz dostałem je w prezencie. Wędzoność była konkretna i od razu pomyślałem sobie, że będzie to dobra propozycja do wędzonych serów i wędlin, które w mojej rodzinie są bardzo cenione. Myślałem, że moim entuzjazmem wobec wędzonek z Bambarga zarażę Tatę, który lubi wędzone wędliny i sery. Byłem pewien, że to będzie strzał w dziesiątkę i… jakże się myliłem! Tata o tym piwie mówił raczej długo i źle…

„Atak chmielu” (Browar PINTA)
Piwo to miałem okazję pić wiosną 2012 roku, ale najbardziej w pamięci utkwiły mi warki późniejsze. Myślę, że to piwo było punktem zwrotnym nie tylko podczas trwania mojej piwnej przygody. Było to pierwsze AIPA, które piłem i od razu pokochałem ten styl, choć pierwsze łyki tego piwa były dla mnie takie jakby mi ktoś „sprzedał liścia”, „skleił pieroga” albo, mówiąc dosadniej, „dał w pysk”. Goryczka, konkretna, dająca jeszcze długo o sobie znać po przełknięciu i te ambiwalentne odczucia, bo z jednej strony język stał kołkiem, ale z drugiej – coś w środku mówiło „Jeszcze…”. Poza tym, najbardziej intrygujące były te aromaty i posmaki, które towarzyszyły tej chmielowości – owoce, żywica, etc. Od tamtej pory, zawsze mam kilka IPA na stanie…

„Black Hope” (AleBrowar z udziałem Piwoteki Narodowej)
Z piwem tym zetknąłem się w poznańskiej Setce, a polecił mi je Stefan. Generalnie, nie pijałem w przeszłości wielu ciemnych piw, ale właśnie tego dnia się to zmieniło (w owym dniu miał także miejsce finał Euro 2012). W zapachu było czuć znaną już mi owocowość i żywiczność, które zapowiadały goryczkowe doznania, które dodatkowo uzupełniała obecność ciemnego słodu wnosząca do piwa nuty czekolady, orzecha i słonecznika. „Black Hope” był dla mnie piwem przełomowym, bowiem otworzył moje oczy na świat piw ciemnych, co w połączeniu z późniejszym zalewem rynku piwami ciemnymi (BIPA, stout, porter) dało mi spory materiał do zgłębiania tej materii. Dziś piwa ciemne dorównują kroku ich jasnym pobratymcom, a często stanowią większość w moim domowym składzie.

Kawka (Browar Widawa & Browar Kopyra)
Było to piwo, które zmówiłem Hani podczas wieczoru spędzonego w Setce po targach piwnych w Poznaniu w 2012 roku. Hania lubi kawę, więc pomyślałem, że pewnie takie piwo jak Coffee Stout powinno przypaść jej do gustu. Ja w tym czasie sączyłem „Amber Boy’a”, ale nie omieszkałem posmakować i jej napitku. Owszem, piwo jej smakowało, ale jakoś tak skumplowała się z moim piwem, oddając mi swoje. Kawka była palona i kawowa za razem, co bardzo mi smakowało. Dzięki temu doświadczeniu, każdy inny Coffee Stout, Milk Stout czy połączenie dwóch powyższych znajdowały się na mojej liście „do kupienia i  spróbowania”. W zeszłym roku sam uwarzyłem na okoliczność gwiazdki swoją interpretację Coffee Milk Stoutu.

„Smoky Joe” (AleBrowar)
Debiut z piwem, do którego uwarzenia użyto słodu wędzonego torfem. Pisano o nim, że smakuje torfem, asfaltem, spalonymi kablami, etc. Z jednej strony powodowała mną ciekawość, a z drugiej – lekki strach (dam radę czy pójdzie do zlewu?). Zapach wydał mi się dziwny, ale jednocześnie zachęcał, by posmakować „Smoky’ego”. Pierwszy łyk… i lekka konsternacja, ale za to każdy kolejny stanowił swego rodzaju argument „za”. I tak oto AleBrowar przekonał mnie do słodu whisky jako surowca piwowarskiego.

Moje własne, pierwsze
Co innego piwo kupić, a czym innym jest jego uwarzenie. Nawet jeśli robi się piwo z „puchy”, a jest to piwowarski debiut, towarzyszą temu niezapomniane emocje i myśl „byleby było pijalne”. Abstrahując od powziętej przez piwowara metody, pierwsze piwo to bardzo emocjonalne przeżycie, zwłaszcza od momentu po zadaniu do brzeczki drożdży. Pierwsze piwo fermentowało w piwnicy (teraz nie znoszę go na dół, bo różnica w zimniejszej połowie roku między temperaturą w mieszkaniu i piwnicy wynosi zaledwie 2-3 stopnie Celsjusza, a inaczej jest latem). Chodziłem tam regularnie, by przekonać się, czy fermentacja ruszyła, potem, by sprawdzać Blg i przy okazji, by przekonać się organoleptycznie jak pachnie i smakuje brzeczka przeistaczająca się w piwo, czy warto myśleć o butelkowaniu, czy piwo nadaje się do wylania bo wdała się infekcja, etc. Moim pierwszym piwem był brewkit Coopersa, który nachmieliłem dodatkowo odmianą Amarillo. Być może dla wielu piwowarów byłaby to ósma liga, ale dla mnie to było najlepsze piwo na świecie. Piwo przełomowe o tyle, że wiedziałem, że będą kolejne warki, bowiem „kości zostały rzucone”.

Oto kilka piw, które zapisały się bardzo wyraźnie w mojej pamięci, a ich wspomnienie jest ciągle żywe pomimo nie małej liczby wypitych przeze mnie piw. A jakie są Wasze piwne wspomnienia? Które piwa wspominacie najbardziej? Skupmy się na tych zapisanych pozytywnie w pamięci.

P.S.: To co pomyślałem sobie w duchu po wypiciu pierwszego lambica nie nadaje się do zacytowania.

Pierwsze piwo własnejj produkcji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz