UWAGA!

Strona, z uwagi na publikowane na niej treści, przeznaczona jest wyłącznie dla osób pełnoletnich.

wtorek, 18 marca 2014

Sobotni wieczór we Wrocławiu

W minioną sobotę wraz z Hanią pojechaliśmy do Wrocławia, bo mieliśmy tam do załatwienia pewną sprawę. Po zrealizowaniu planu zasadniczego, naszego wyjazdu, udaliśmy się pod wieczór na przechadzkę po wrocławskim starym mieście. Obydwoje lubimy to miasto, choć każde z nas z nieco innych pobudek.

Miałem okazję mieszkać przez cztery miesiące w tym uroczym mieście podczas wymiany studenckiej w ramach programu MOST. Było to w 2007 roku, czyli na kilka lat przed piwną rewolucją i sfrunięciem ducha kraftu z przestworzy nad kraj między Odrą i Bugiem. W tamtym czasie, Wrocław zdecydowanie bardziej kojarzył mi się z piwem niż Poznań, bo w 2007 roku było już tam kilka sklepów, w których można było posmakować polskich piw z małych browarów, czy sporej oferty „importów". W owym czasie w Poznaniu nie było żadnego sklepu specjalistycznego z piwem, a jedynym źródłem zaopatrzenia były hipermarkety. Inną kwestią w tamtym okresie był mój studencki budżet, który stanowił główny wyznacznik piw będących w moim zasięgu pod względem cenowym.    

Od tego czasu minęło jednak siedem lat i sporo na polskiej scenie piwnej się zmieniło. A co najważniejsze, zmiany poszły w bardzo dobrym, wręcz wymarzonym, kierunku.

Mieliśmy przygotowaną listę potencjalnych miejsc, w których chcieliśmy osuszyć po kufelku z piwem. Nasze tourne rozpoczęliśmy od kolacji w Bierhalle. Konkretne jedzenie (placek ziemniaczany z gulaszem) i do tego po kufelku ichniego piwa (ja piłem pilznera, a Hania. jej ukochanego. weizena).

Posileni, ruszyliśmy do „Kontynuacji". Przekroczyliśmy jej wrota  około 19-tej, ale lokal był już w znacznej mierze zapełniony. Udało nam się znaleźć stolik dla dwóch osób i dumnym krokiem skierowałem się w stronę baru... Sam klimat tego miejsca jest jak najbardziej pozytywny. Jest tam jasno z uwagi na białe ściany, co dla mnie jako osoby niedowidzącej jest sporym plusem, choć innym może to przeszkadzać, bo odbiera to intymny nastrój. Na samych ścianach znajduje sie wiele prac autorstwa Agnieszki Tomaszewskiej, które są po części humorystyczne, po trochu abstrakcyjne, ale w ciekawy sposób odnoszą się do otaczającej nas rzeczywistości. Ciekawy wybór serwowanych piw i bardzo przyjacielska obsługa. W tle słychać było przyjemną muzykę z pogranicza rocka i alternatywy. 


Fajny motyw :) 

Moim pierwszym piwem, które tam wypiłem, było „Smoked Cracow" z Pracowni Piwa, czyli małopolska interpretacja wielkopolskiego piwa (grodziskiego) o ekstrakcie 7,7% wag. i zawartości alkoholu wynoszącej 2,4% obj. Posiadało jasnozłotą, zmętnioną barwę, białą pianę i zbożowo-wędzony aromat z nieznacznym akcentem chmielowym. w smaku też królowała wędzoność, która sprawiała, że piwo o ekstrakcie poniżej 8% wag. wydawało się nad wyraz treściwe. Lekkie, sesyjne (o ile lubi się aromat wędzony w piwie) i bardzo dobrze gaszące pragnienie. Bardzo mi smakowało. Fakne uzupełnienie doświadczenia z obecnymi wersjami piwa grodziskiego na rynku.  

Drugim (i ostatnim) piwem pitym w tymże pubie był „Smoky Joe" z AleBrowaru. Była to wersja piwa, którą wybrali fani piw z tego browaru w internetowej ankiecie. Zwycięską opcją okazał się „Smoky Joe" z jeszcze większym udziałem w zasypie słodu wędzonego torfem. W owej sondzie głosowałem na „Sweet Cow” z większą ilością laktozy i dodatkiem ziaren kakaowca. Jeszcze rok temu bym się trochę wahał, czy spróbować tego rodzaju piwo, ale zeszłoroczny „Smoky Joe” oraz „Smokey George" z Brauerei Rittmayer, przekonały mnie do tych piw (z dodatkiem słodu whisky). Teraz poszukuję „100% Peated” z norweskiego browaru Nøgne Ø i planuję też własne uwarzenie Whisky Stoutu. Wracając do sobotniego spotkania z fanowską wersją „Smoky Joe”, powiem tak: było zacnie. Nuty torfowe, ziemiste w polaczeniu z solidnym ciałem słodowym, aromatem palonej kawy i posmakiem „dębowej beczki” dały naprawdę niezły wynik. Smak tego piwa jest bardzo esencjonalny, jest ono gęste i oleiste. Takiego „Smoky Joe" życzyłbym sobie w przyszłości. Po raz pierwszy od długiego czasu cieszę się, że moja opinia znalazła się w mniejszości. Piwo jest czarne jak sumienie niejednego polityka, a korona z brązowej piany długo utrzymuje się na jego powierzchni. AleBrowar obiecywał petardę i słowa dotrzymał. Tu nie ma miejsca na szeroką skalę szarości; albo się je polubi, albo już nigdy do niego nie wróci.   

Potem postanowiliśmy rozejrzeć się za filiżanką kawy i trochę pospacerować, szukając przy okazji miejsca w którejś z opcji lokalowych z naszej listy. Był sobotni wieczór, więc nie było to takie proste (z czym się liczyliśmy), ale udało nam się znaleźć wolny stolik w „Szynkarni" (wcześniejsze próby „zakotwiczenia” w takich pubach jak „Pod Latarniami”, czy w „Zakład Usług Piwnych” zakończyły się niepowodzeniem). Myślę, że to nie był przypadek, że trafiliśmy, tam gdzie trafiliśmy. „Szynkarnia” to miejsce stworzone dla takiego piwnego maniaka i łasucha jak ja. Poza dużym wyborem piw, lokal serwuje szeroki wybór serów zagrodowych, tradycyjnych wędlin z niewielkich zakładów wędliniarskich i kusząco wyglądających słodkości. Obsługa jest bardzo sympatyczna i chętnie podpowie i doradzi, jeśli ktoś czuje się zagubiony w chwili dokonywania zakupu trunku lub przekąski. Najbardziej zaintrygowała nas kiełbasa... nowotomyska. Po rozmowie z panią zza baru, okazało się, że jest to faktycznie kiełbasa spod Nowego Tomyśla, z niedużego zakładu rzeźnicko-wędliniarskiego, mieszczącego się w miejscowości Bukowiec (8 km od Nowego Tomyśla). Szczerze, dopiero 180 kilometrów od domu dane mi było jej spróbować i przyznam, że następnym razem będę musiał udać się do ich mobilnego sklepu firmowego. Wniosek stąd płynie taki, że oferowane produkty to autentyki, a nie jakieś tam "cuda, cudawianki". Przy barze znajduje się lista kontrahentów, z którymi pub współpracuje i można się co nieco dowiedzieć o konkretnym wyrobie oraz jego wytwórcy. Podczas naszego pobytu w tym lokalu, do piwa zamówiliśmy sobie o podpłomyku (mój był z serem, szynką, cebulą i szczypiorkiem, a Hani z suszonymi pomidorami i kurczakiem). Bardzo nam smakowały. 

Jeżeli chodzi o degustowane przeze mnie piwa, były to wypusty polskich browarów rzemieślniczych. Jako pierwsze, skosztowałem „Lublin to Dublin”. To kolaboracyjne piwo uwarzone wspólnie przez Browar PINTA i szkocki Carlow Brewing Company, znany też jako O’Hara’s Brewery, to Robust Oatmeal Stout – solidny stout owsiany o ekstrakcie 16% wagowo i zawartości alkoholu na poziomie 6,5% objętościowo. Piwo czarne, o nieprzejrzystej barwie z bujną pianą, która posiadała bezowo-szary kolor, W zapachu dominowała nuta palona z kawowym akcentem i aromat gorzkiej czekolady. W smaku uderzała słodowość z domieszką paloności, lekki akcent kawowy oraz posmak czekolady. Piwo gęste, treściwe, ale nadzwyczaj pijalne, przez co jest bardzo zdradzieckie. Bardzo ciekawe i godne spróbowania. Mam nadzieję, że to nieostatnie piwo w ramach tejże kolaboracji.

Następnym piwem, po które sięgnąłem było „American IPA” z nowego browaru kontraktowego Doctor Brew. Po udanym, premierowym „Sunny Ale" grzechem byłoby nie spróbować drugiego piwa pochodzącego z tej inicjatywy kontraktowej. Nazwa może być zwodnicza dla miłośników chmielu z USA, bo z amerykańskich odmian użyto tylko Cascade, a pozostałe chmiele wykorzystane przy warzeniu tego piwa to australijski Galaxy, nowozelandzki - Motueka i niemiecki - Magnum. W „Szynkarni" było trochę ciemnej niż w „Kontynuacji" i piwo w tamtych warunkach oświetleniowych było dla mnie bursztynowe z dużą domieszką czerwieni. Piana jasna, ale nie śnieżnobiała, całkiem dobrze się prezentowała, jednak nie tak efektownie, jak ta na „Lublin To Dublin". W zapachu słodowość w akompaniamencie bardzo bogatego aromatu chmielowego. Były tam owoce tropikalne, cytrusy, morele, żywica i zioła. W smaku początkowo dominował aromat słodów z lekką, ale nie męczącą nutą karmelową oraz sporą dozą chmielowej goryczki. Aromaty owocowe i żywiczne stanowiły bardzo ciekawą kombinację, daleką od oklepanej nieco kompozycji składającej się tylko z amerykańskich odmian chmielu. Piwo iście sesyjne i smaczne. Jeśli lubisz piwa goryczkowe - bierz w ciemno. Piwo posiada 16% ekstraktu i 6,2% alkoholu objętościowo. Doctor Brew pokazał, że wie jak leczyć spragnionych piwoszy. A pewnie niejeden sięgnie po nie jako medykament mający złagodzić „nabyty syndrom dnia wczorajszego”.    

Na „rozchodnika” wypiłem „Von Hopfen" z Browaru Mason. Hania w tym czasie spijała grzane wino. Wiem, że to nie było najrozsądniejsze posunięcie, bo picie Pale Ale po mocno chmielonym IPA nie jest najlepszym pomysłem, ale tak to jest, gdy idzie się na żywioł. Obsługa ostrzegała, że będą nalewać piwo około 5 minut, bo jest mocno wysycone i strasznie się pieni. Jestem cierpliwy, więc nie oponowałem. Samo piwo posiada złotą, opalizującą barwę i bardzo bujną, zbitą, śnieżnobiałą pianę. Problemy pojawiły się w zapachu, bo obok słodowości i bardzo rozbudowanego akcentu chmielowego pałętała się nieprzyjemna nuta nasuwająca skojarzenia ze stęchlizną. W smaku było lepiej. Lekkie, ze słodowym początkiem, który szybko ustępował chmielowości. Piwo chmielono wyłącznie niemieckimi odmianami chmielu (Polaris, Opal, Cascade DE, Perle). Goryczka jest wyraźna i bardzo rozbudowana (kwiatowo-ziołowa), ale jak na piwo w tym stylu jest zbyt wysoko wysycone dwutlenkiem węgla, co negatywnie wpływa na jego pijalność. Sam Mason przyznaje na swoim profilu, że coś nie do końca „sztymuje" w jego premierowym wypuście, a człowiek ten na piwie się zna i niejedno piwo w życiu uwarzył. Zdarza się. Piwo jest dobre, ale posiada pewne defekty, nad którymi warto się pochylić. Do tego piwa wrócę, bo moje wrażenia mogą być zniekształcone faktem, że było to już któreś piwo z rzędu, a poprzednie spożyte przed „Von Hopfenem” było mocno chmielone. Poza tym, Mason na pewno będzie dążył do usunięcia niepożądanych efektów, obecnych w smaku i zapachu piwa.    

Kupiliśmy sobie na wynos kilka ciastek i parę wędlin, po czym ruszyliśmy do hotelu, bo następnego dnia planowaliśmy dość wcześnie wyruszyć w podróż powrotną do domu. Był to bardzo udany wieczór w mieście, do którego zawsze chętnie wracamy, w dwóch klimatycznych „wielokranach", w których każdy piwny maniak czuje się jak ryba w wodzie. Piwa, których miałem okazję tam skosztować okazały sie koronnym dowodem na to, że polska scena piwowarstwa rzemieślniczego ma się dobrze i owocuje udanymi nowościami. Nie żałowałem wyboru ani jednego z zakupionych piw. To bardzo przyjemne uczucie, gdy sięgasz po różne piwa, a każde z nich jest naprawdę niebagatelne, do tego towarzystwo bliskiej osoby i ta myśl chodząca po głowie, że właśnie dla takich chwil warto jest żyć.
Resztki pamiątek z podróży do stolicy Dolnego Śląska :)

P.S.: Postawiłem na opis a nie fotorelację, bo niespecjalnie lubię robić zdjęcia z uwagi na brak uzdolnień i odpowiedniego sprzętu. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Ilustracje etykiet piw pochodzą z profilów browarów na serwisie Facebook. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz