UWAGA!

Strona, z uwagi na publikowane na niej treści, przeznaczona jest wyłącznie dla osób pełnoletnich.

środa, 24 maja 2017

Masowe zatrucie piwem w Mozambiku

Jak wiemy, historia to nie tylko wydarzenia sprzed kilku dekad bądź wieków, ale także epizody, które miały miejsce zupełnie niedawno, dlatego postanowiłem zgłębić temat relatywnie świeży, bowiem cała rzecz miała miejsce ponad dwa lata temu. Drugim powodem, by podążyć tym szlakiem było duże zainteresowanie ostatnim wpisem o truciznach w piwie. Zapewne pamiętacie o medialnych doniesieniach poświęconych masowemu zatruciu piwem w Mozambiku. Przewinęły się one przez polski „piwny Internet” (między innymi przez jepiwkę), ale i portale z „głównego nurtu” rozpisywały się na ten temat. W tym wpisie chciałbym skupić się na tym zdarzeniu, zwłaszcza że sporo mówiono o nim, gdy temat był „świeży”, ale jakoś niespecjalnie garnięto się do opisania dalszego ciągu całej historii…

Historia pewnej stypy

9 stycznia 2015 roku w mozambickiej wiosce Chitima, położonej w prowincji Tete, podczas stypy poczęstowano żałobników tradycyjnym, lokalnym piwem zwanym pombe. Wyrabiane jest ono z mąki różnych zbóż (słodowanych lub nie) – kukurydzy, prosa, sorgo. Piwowarką, która dostarczyła trunek na tę smutną okoliczność była Olivia Olocane, która uchodziła w okolicy za najbardziej utalentowaną w tej materii. Sama Olocane także uczestniczyła w stypie. Problemy zaczęły pojawiać się już kilka godzin zakończeniu uroczystości w piątkowy wieczór. Były to bóle mięsni, wymioty, biegunka, problemy z oddychaniem. Stan wielu osób pogarszał się z każdą chwilą. Wkrótce pojawiły się pierwsze zgony, a coraz większa ilość cierpiących wymagała hospitalizacji. Z 256 uczestników stypy, zaledwie 24 osoby nie odniosły jakichkolwiek objawów chorobowych. W sumie ucierpiały 232 osoby, z czego 177 poszkodowanych wymagało hospitalizacji. Ostateczny bilans ofiar śmiertelnych wyniósł 75 istnień ludzkich (wśród nich znalazła się piwowarka Olivia Olocane i jej rodzina). W toku śledztwa, ustalono, że niektóre osoby wypiły zaledwie 50 mililitrów feralnego piwa, a inne nawet powyżej dwóch litrów. Stwierdzono także wyraźną korelację pomiędzy ilością spożytego napoju oraz intensywnością objawów chorobowych. O całym zajściu poinformowano po raz pierwszy 11 stycznia w Radio Mozambique. Wiadomość ta w szybkim tempie została przekazana w największych światowych mediach, a z każdym kolejnym dniem aktualizowano dane o ilości ofiar śmiertelnych. W Mozambiku ogłoszono trzydniową żałobę narodową, a władze tego państwa zadeklarowały pomoc poszkodowanym, zwłaszcza osieroconym dzieciom.

Wątek krokodylej żółci

Jako jedną z przyczyn rozważno zatrucie piwa krokodylą żółcią. Żółć w piwie to temat dość nośny i chętnie podejmowany przez media oraz miłośników teorii spiskowych, jednak dlaczego miała to być akurat wydzielina woreczka żółciowego krokodyla nilowego? Rzecz tkwi w lokalnych wierzeniach i przesądach, w których krokodyl utożsamiany jest z siłą i dominacją. Po drugie, osoby będące w stanie zabić takie zwierzę darzone są wielkim szacunkiem, a po trzecie – w Mozambiku i krajach sąsiednich – żółć krokodyla postrzegana jest jako potężna trucizna. Co ciekawe, jeden z badaczy, a dokładnie Norman Z. Nyazema, już w latach 80-tych udowodnił, że żółć krokodyla nie jest w jakikolwiek sposób toksyczna, jednak zamiast uznania za swoje osiągnięcia, spotkał się z falą krytyki za deprecjonowanie lokalnych wierzeń i tradycji. Dawniej w południowowschodniej Afryce stosowano do polowań i podczas bitew zatrute strzały. Czynnikiem trującym były soki trujących roślin (zwłaszcza Acokanthera schimperi) z dodatkiem krokodylej żółci, którą postrzegano jako „wisienkę na torcie” takiej mikstury. Dziś wiadomo, że jej obecność w żaden sposób nie wpływa na toksyczny potencjał tej śmiercionośnej mieszanki. Jednak pomimo naukowego wyjaśnienia tej kwestii, lokalna ludność nadal wierzy w potężną i zabójczą moc żółci krokodyla nilowego. Co ciekawe, w chińskiej medycynie ludowej wydzielina woreczka żółciowego tych gadów uważana jest za afrodyzjak.

Wątek intencjonalnego zatrucia piwa był poważnie od samego początku, zwłaszcza że na dnie 210-litrowego fermentora znaleziono obciążoną plastikową butelkę pozbawioną nakrętki i etykiety. Snuto rozmaite domysły, które miałyby wytłumaczyć motyw potencjalnego sprawcy. Twierdzono na przykład, że żółć mogła zostać dodana przez nieuczciwą konkurencję poważanej piwowarki (Olocane według informacji przekazanych śledczym przez mieszkańców Chitima, i pobliskiej wsi Songo. miała warzyć nawet do tysiąca litrów pombe tygodniowo). Niektórzy ludzie, w tym politycy, mówili wprost o zamachu terrorystycznym, a co za tym idzie – postulowali o podjęcie nadzwyczajnych środków, aby sprawiedliwości stało się zadość. Aresztowano także niejakiego Graciano Chicamba, który miał pospiesznie opuścić Chitima, gdy tylko dowiedział się, że ludzie zaczęli uskarżać się na problemy ze zdrowiem, jednak szybko został oczyszczony z zarzutów z braku dowodów jego winy. Teza związana z wydzielinami krokodyla została obalona tak szybko, jak się pojawiła.

Inne hipotezy

Jako inne przyczyny podawano celowy dodatek do gotowego pombe trującej rośliny. Za najbardziej prawdopodobny wybór uznano „fałszywą naparstnicę” Ceratotheca triloba. W ludowej medycynie różnych grup etnicznych zamieszkujących omawiany region, jest ona stosowano między innymi jako środek poronny. Jedną z bardziej racjonalnych hipotez zdawało się być zanieczyszczenie ujęcia wody, z którego czerpano ją do wyrobu feralnego piwa. Mogło to być zanieczyszczenie mikrobiologiczne lub chemiczne – jako główny czynnik toksyczny rozważano pestycydy, a zwłaszcza często używane w tym regionie Afryki organofosforany, które w zaaplikowane w odpowiedniej dawce blokują przekazywanie impulsów nerwowych u ludzi i zwierząt. Rozważano także możliwość, że trucizna mogła być zakupiona od kłusowników polujących na słonie dla pozyskania ich ciosów. Pobrano próbki, które przekazano do badań laboratoryjnych,  aby ustalić przyczynę tego tragicznego w skutkach zatrucia.

Rzeczywista przyczyna

W związku z tym, że laboratoria w Mozambiku nie ustaliły na podstawie badań, co stało za tragicznym zdarzeniem w Chitima, próbki przekazano do dalszych analiz w laboratoriach zagranicznych (w Portugalii, RPA i USA). W listopadzie 2015 roku dyrektor Narodowego Instytutu Zdrowia w Mozambiku -  Ilesh Janu – ogłosił, że na podstawie badań amerykańskiej jednostki naukowo-badawczej udało się jednoznacznie wskazać przyczynę zatrucia. Sprawcą całej tragedii okazała się być bakteria Burkholderia gladioli. Źródłem skażenia piwa okazała się być mąka kukurydziana, którą użyto do jego wyrobu. Do jej kontaminacji doszło, ponieważ miejsce, w którym ją przechowywano zostało zalane przez powódź kilka miesięcy wcześniej. Mąkę tą podarowano piwowarce do wyrobienia piwa z naiwnym przekonaniem, że skoro nie nadaje się do wyrobu żywności, to być może przyda się jako surowiec piwowarski. Naiwność ta okazała się tragiczna w skutkach…


Bakterie te wytwarzają bardzo toksyczne metabolity: kwas bongkrekowy oraz toksyflawinę. Po raz pierwszy wyizolowano je w 1913 roku. Od tego czasu kilkakrotnie zmieniano ich nazwę systematyczną, często w literaturze przedmiotu występują pod nazwą Pseudomonas marginata. Nierzadko w przeszłości były przyczyną zatruć w Indonezji, gdzie jednym z tradycyjnych przysmaków jest tempe bongkrek – potrawa składająca się z ziaren sojowych i miąższu kokosowego, które poddaje się fermentacji, a kluczowymi organizmami biorącymi w niej udział są grzyby pleśniowe - Rhizopus microsporus oraz Rhizopus oryzae. W przeszłości niejednokrotnie zdarzało się, że podczas fermentacji potrawa ulegała zakażeniu bakteriami Burkholderia gladioli, które hamują wzrost grzybów, a także powodują zatrucia o wysokim stopniu śmiertelności. W związku z tym indonezyjski rząd zakazał wyrobu tego produktu, jednak w regionach, w których ten rodzaj tempe jest bardzo popularny (np. centralny obszar Jawy), jest tam nadal potajemne wytwarzany. Innym regionem, w którym zanotowano zatrucia wymienionymi wyżej mikrobami są tereny północnowschodnich Chin, gdzie tradycyjnie spożywa się dania na bazie sfermentowanej mąki kukurydzianej. Objawami zatrucia jest hiperglikemia, a towarzyszą jej silne bóle mięsni, wymioty, biegunka, arytmia, problemy z oddychaniem. Najczęściej w przeciągu 4-6 godzin po zażyciu metabolitów tych bakterii chory zapada w śpiączkę, po czym następuje zgon. Wymienione powyżej toksyny nie ulegają degradacji na skutek obróbki termicznej, a w przypadku zatrucia nimi, nie ma żadnego antidotum.




Fot.: Leigh Bedford https://flic.kr/p/69kgCn

Bibliografia:












niedziela, 7 maja 2017

Piwo i trucizny, czyli mroczna karta angielskiego piwowarstwa

W ostatnich tekstach kilka razy przewinęły się wzmianki o trujących i szkodliwych dodatkach w dawnych piwach – np. w tekście o zamiennikach chmielu czy o „odsmażaniu kotletów” przez piwną rewolucję. Prym w tej dziedzinie wiedli Anglicy i w podręcznikach piwowarskich z początku XIX wieku znajdziecie informacje na temat wysublimowanych surowców, których używano w tym kraju. Co ciekawe, podręczniki z kontynentalnej części Europy podchodziły z bardzo dużą rezerwą do stosowanych za kanałem La Manche ingrediencji lub wręcz odradzały sięgania po nie. Zanim przejdziemy do omówienia konkretnych przypadków, warto rozrysować nieco kontekst historyczny…

Dawniej w Anglii (i nie tylko) podatkiem obłożone były słody i chmiel jako kluczowe surowce piwowarskie. Często w parze zakazywano sięgania po inne składniki. Angielskie prawo było albo liberalizowane, albo zaostrzane w tym zakresie (ale jak doskonale wiemy, prawo zawsze można obejść). Wszystko zależało od stanu finansów państwa, a te dwieście lat temu były mocno nadszarpnięte przez wojny napoleońskie i blokadę kontynentalną. Daniny państwowe popychały piwowarów oraz właścicieli pubów do sięgania po zamienniki. Swoją drogą, historia zatoczyła w tym momencie koło, bowiem dawniej odchodzono od drogiego gruitu na rzecz tańszego chmielu (to tylko jedna z przyczyn rozpowszechnienia się chmielu), a z czasem sytuacja odwróciła się o 180 stopni. Często było też tak, że nawet jeśli piwowar był uczciwy i nie uciekał się do tańszych zamienników słodu i/lub chmielu, to jego piwo podlegało „korekcjom” podczas wyszynku w lokalach. Anglia jako potęga kolonialna posiadała dostęp do wielu tropikalnych roślin, które nie były obłożone cłem, co czyniło je atrakcyjnymi w porównaniu z drogim chmielem. Inną kwestią jest o wiele niższy stan ówczesnej wiedzy, przez co substancje o trującym działaniu na organizm człowieka były o wiele powszechniej spotykane niż obecnie w życiu codziennym. Warto zaznaczyć, że choć wymienione poniżej substancje były trujące, nie sięgano po nie z intencją pozbawiania kogokolwiek życia, ale często ze zwykłej chciwości i skąpstwa. Jednak nawet jeżeli dawki, z którymi na co dzień mieli do czynienia odwiedzający angielskie puby były dalekie od dawki śmiertelnej, to na pewno częsta i regularna intoksykacja wywierała negatywny wpływ na ich zdrowie. Niezależnie od pobudek kierujących piwowarami i właścicielami pubów, były one także wodą na młyn coraz popularniejszych w XIX stuleciu ruchów antyalkoholowych i promujących abstynencję, bowiem dawały im do ręki gotowy argument o zgubnych skutkach sięgania po piwo. Po tym przydługim wstępie, proponuję przejść do konkretów…     

Fot.: idolovedmacxy (https://flic.kr/p/9qnq73)

Strychnina

Za źródło tego związku chemicznego w piwie służyły owoce dwóch roślin tropikalnych: kulczyby wroniego oka (Strychnos nux-vomica) i, rzadziej stosowanych, owoców drzewa św. Ignacego (Strychnos ignatii). Owoce kulczyby zwano też gorzkimi orzechami. W recepturach z przełomu XVIII i XIX wieku owoce tych roslin odnajdziemy także pod innymi nazwami, takimi jak: „faba amara” albo „bitter bean” (w podręcznikach niemieckich i polskich mylnie określano je jako bób).  W 1818 roku dwóch francuskich chemików, Joseph Bienaimé Caventou i Pierre-Joseph Pelletier, wyizolowało z nich czystą strychninę. Sięgano po nie z kilku powodów. Po pierwsze, miały bardzo gorzki smak, przez co stosowano je jako substytut chmielu. Poza tym, ich dodatek miał poprawiać pienistość piwa podczas rozlewu, konserwował je, a także wzmagał jego działanie upajające. Według jednej z teorii, gorzkie orzechy miały uzupełniać zredukowaną goryczkę w rozwodnionym piwie, a przy okazji – piwo takie, dzięki ich dodatkowi, nadal „dawało kopa”. W niewielkich dawkach substancja ta działa stymulująco, czemu towarzyszy uczucie dezorientacji, wyostrzenie zmysłów i halucynacje. W większych dawkach porażeniu ulega układ nerwowy, pojawiają się kłopoty z oddychaniem i konwulsje, a śmierć następuje w wyniku uduszenia. W późniejszym okresie odradzano jego stosowania. Na początku XX wieku używano tej substancji także jako środka dopingowego. Po dziś dzień związek ten odnajduje zastosowanie jako środek owadobójczy i trutka na gryzonie.        


Fot.: H. Zell (Wikipedia)

Pikrotoksyna

Innym składnikiem pochodzenia roslinnego, po który sięgano w omawianym czasie była rybitrutka indyjska (Anamirta cocculus). Do celów piwowarskich wykorzystywano suszone owoce tego pnącza zwane „indicus cocculus”, jagodą indyjską, rybią jagodą lub orzechami lewantyńskimi. Na początku XIX wieku „indicus cocculus” widniało jako składnik wielu piw z tamtego okresu. W rejonie pochodzenia tej rośliny, jej nasiona – zawierające pikrotoksynę – wykorzystywano do leczenia wszawicy, a także do połowu ryb – umieszczenie nasion w wodzie miało je dezorientować i ogłupiać, przez co było można je o wiele łatwiej łapać w sieci (podobno po takim zabiegu, miały same w nie wskakiwać). Piwowarzy, ale i właściciele tawern, sięgali po suszone owoce rybitrutki z tych samych powodów jak w przypadku kulczyby wroniego oka. Nadawały się one doskonale jako substytut chmielu, z uwagi na ich gorzki smak, konserwowały gotowe piwo oraz potęgowały działanie alkoholu. Dodatek jagód tego pnącza do butelek miał hamować wtórną fermentację, co zapobiegało ich rozsadzaniu w ciepłym klimacie. Wspomnianą pikrotoksynę wyizolował w 1812 roku francuski chemik Pierre François Guillaume Boullay. Posiada ona działanie stymulujące, powoduje zawroty głowy, uczucie suchości w ustach i pragnienia oraz znacznie przyspiesza akcję serca. W większych dawkach pojawiają się: ślinotok, osłabienie, drgawki, wymioty, a także paraliż i śpiączka. W nomenklaturze piwowarskiej z okresu XVIII-XIX w. posługiwano się często terminem „multum”. Określano nim mieszankę surowców dodawanych do piwa, które miały stanowić substytut słodu, chmielu i pełnić rolę barwnika. Mianem „hard multum” określano kompozycję składającą się z jagód indyjskich, tytoniu oraz opium, którą dodawano do piwa w browarze i/lub tawernie.         


Fot.: H. Zell (Wikipedia)

Arszenik

W przypadku tej trucizny historia jest nieco inna. Arszenik był wszechobecny w wiktoriańskiej Anglii – stosowano go w kosmetykach nadających skórze różowy kolor, używano go jako barwnika tkanin, farbami zawierającymi ten związek malowano m.in. zabawki, etc. W 1900 roku w Manchesterze doszło do fali zatruć, którą z początku traktowano pobłażliwie, bowiem gros pacjentów stanowili ubodzy, niestroniący od alkoholu. Głównymi objawami były marskość wątroby i neuropatia. Z czasem, gdy ilość zachorowań stale rosła, zaczęto coraz poważniej pochodzić do tej sprawy. Okazało się, że głównym sprawcą zamieszania był zanieczyszczony arszenikiem cukier inwertowany, który dodawano do najtańszych piw jako zamiennik słodu. W czasie śledztwa okazało się też, że w północno-zachodniej Anglii, gdzie słód suszono za pomocą gazu koksowniczego, a suszone ziarno miało bezpośredni kontakt z produktami spalania, w wyniku czego także dochodziło do kontaminacji słodu związkami arsenu. Takie nieświadome „podtruwanie” praktykowano od długiego czasu. Ofiary zatruć skarżyły się na metaliczny smak w ustach, uczucie kłucia w dłoniach i stopach, a z czasem traciły władzę w kończynach, ich skóra przebarwiała się i oddzielała się płatami od ciała. Szacuje się, że omawiane masowe zatrucie pochłonęło, według oficjalnych danych, 70 istnień ludzkich (liczba ta jest z pewnością zaniżona), a ucierpiało w sumie 6000 osób – także z innych miast tego regionu. Przez jakiś czas rozważano wprowadzenie rozwiązań na wzór niemiecki, które precyzyjnie określałyby produkty dopuszczone do użytku w piwowarstwie. Plan ten nie doczekał się realizacji. Innymi skutkami była zmiana gazu koksowniczego na antracyt w słodowniach w okolicach Manchesteru oraz wprowadzenie kontroli jakości gotowego piwa w browarach. Szersze omówienie tego epizodu znajdziecie w 23. numerze „Piwowara”.    


Fot.: Wikipedia

Bibliografia:












David Booth, „The Art of Brewing”, London, 1829,

John Tuck: „The Private Brewer’s Guide”, London, 1822,

Ian S. Hornsey: „A History of Beer and Brewing”, London, 2003,

Fredrick Accum: „A Treatise on Adulterations of Food and Culinary Poisons”, London, 1820,


Maciej Hus: „Piwo, które niosło śmierć”, w: „Piwowar” (23).