UWAGA!

Strona, z uwagi na publikowane na niej treści, przeznaczona jest wyłącznie dla osób pełnoletnich.

czwartek, 19 grudnia 2013

„Wołek Zbożowy” z Browaru Piwoteka

Ludowe porzekadło mówi: „do trzech razy sztuka”. W kontekście piw z tego browaru kontraktowego, mogę powiedzieć, że działa tu zasada: „do czterech razy sztuka”. „Wołek Zbożowy” jest czwartym piwem uwarzonym przez Browar Piwoteka, ale niestety z poprzednimi trzema: „Miedziana Dziewica” (ESB), „Czarny Wdowiec” (American Dry Stout) i „Kokolobolo” (koźlak orkiszowy), nie miałem okazji ich spróbować. Życie…

Browar Piwoteka powstał w tym roku. Jest to browar kontraktowy, stanowiący kolejną sferę działalności łódzkiej Piwoteki, w ramach której funkcjonują: pub, sklep i hurtownia piwa. Sklep Piwoteka prowadzi też sprzedaż piwa przez Internet. Sprawdzone empirycznie, polecam. O zakupach piwa przez Internet pisałem tutaj.

Wiadomość o powstaniu Browaru Piwoteka pojawiła się w maju tego roku. Bardzo ucieszyła mnie wiadomość, że Piwoteka podąża w tę stronę, bo już wcześniej stała się inicjatorem powstania takich piw jak „Дед Мороз” (Dziadek Mróz), czyli Russian Imperial Stout, czy „Black Hope” uwarzonego przez AleBrowar (Black India Pale Ale), nie wspominając już o "B-Day" (Weizen IPA). Piwoteka warzy swoje piwa w radomskiej Pivovarii (piłem pszeniczne z tego browaru i bardzo mi smakowało), a za warzenie piwa w ramach projektu odpowiedzialny jest Marcin Chmielarz.

Z tego, co pamiętam, dotychczasowe piwa z tego browaru kontraktowego zostały przyjęte pozytywnie (a wiadomo, że z tym bywa różnie). Najwięcej zastrzeżeń było chyba pod adresem „Czarnego Wdowca” z uwagi na potężną goryczkę. W zamierzeniu, miała ona być trzycyfrowa. Niestety do celu zabrakło 3 jednostek IBU (97 – tyle wynosiło IBU tego piwa). „Kokolobolo” też zbierało pochlebne opinie. Raczej częściej podnoszono glosy, że piwa jest po prostu za mało na rynku, ale wiadomo jak to jest w browarach kontraktowych. Warzy się u kogoś, najczęściej też w niewielkich browarach, gdzie trzeba wstrzelić się między planowe warzenia browaru, w którym zakontraktowano produkcję, a sam popyt przerasta podaż. Pozostaje mieć nadzieję, że sytuacja ulegnie zmianie. Sam Browar Piwoteka przyznaje, że zdaje sobie sprawę z tych niedogodności i dąży do zmiany tego stanu Reczy, ale nie jest to proste. Trzymam kciuki, że się uda.     

I tutaj dochodzimy do sedna, czyli „Wołka Zbożowego”. Jest to piwo dolnej fermentacji, które wymyka się jakimkolwiek klasyfikacjom, co z góry zostało założone przez twórców. Mi takie „punkowe” podejście na wzór BrewDoga się podoba, bo twierdzę, że piwo ma smakować, a nie o to chodzi, czy wpisuje się w ramy i widełki konkretnego stylu (na przykład w nawiązaniu do nomenklatury BJCP), czy nie. Zwłaszcza, że BJCP też nie wszystkie style uwzględnia, a scena craft ciągle eksperymentuje. „Ditch the mainstream” jak głosi BrewDog na swych etykietach. Do wytworzenia piwa użyto 12 różnych słodów, co brzmi ciekawie i kusząco. Poza tym, sam fakt, że jest to lager, a nie ale też jest swego rodzaju ciekawostką.

Podobają mi się etykiety piw z tego browaru. Są takie trochę chałupnicze, ale pamiętajmy, ze jest to zgodne z duchem craft. Zauważyłem, że postaci na etykietach „Miedzianej Dziewicy”, „Czarnego Wdowca” i „Wołka Zbożowego” mają zawsze przesłonięte oczy (albo włosami, albo nakryciem głowy0. Ciekawe, czego by się w tym dopatrzył Frued? Etykieta „Wołka” przedstawia tę zmorę rolników w wariancie antropomorficznym, pod postacią przaśnego brzuchacza, stojącego pośród łanów zbóż i zajadającego się bez opamiętania kłosami. Wygląda on trochę jak „wioskowy głupek” z tą fryzurą na „piasta kołodzieja”. Ale etykieta bardzo sympatyczna, pełna ciepłych kolorów, korespondujących z kolorystyką zbóż. Jest też kontretykieta, zawierająca przydatne informacje na temat piwa. Obydwa elementy („eta” i „kontra”) są przyczepione do butelki za pomocą gumki recepturki, jak to często czynią piwowarzy domowi. Dobre rozwiązanie dla kolekcjonerów etykiet.


Dane szczegółowe:
Producent: Browar Piwoteka (warzone i rozlewane w browarze restauracyjnym Pivovaria w Radomiu).
Nazwa: Wołek Zbożowy.
Styl: lager/piwo specjalne.
Ekstrakt: 14 % wag.
Alkohol: 5,2% obj.
Skład:  słody (pale ale, monachijski, wędzony, pszeniczny wędzony, orkiszowy, gryczany, żytni, owsiany, pszeniczny czekoladowy, Carared, Caraaroma, bursztynowy), chmiele (Fuggles, East Kent Goldings), woda, drożdże.
Pasteryzacja: nie.
Filtracja: nie.

Barwa: ciemnobrązowa z wiśniowymi refleksami, zmętniona.
Piana: bujna, beżowa, drobnopęcherzykowa, wysoka i sztywna. Trwała, oblepiająca szkło.
Zapach: ciemne słody (paloność i gorzka czekolada), słody pszeniczne, nuta owsiana, wędzonka (mięsna), karmel.
Smak: Dzieje się… Na pierwszy rzut wchodzą nuty słodowe z aromatem paloności, gorzkiej czekolady, karmelu, zbóż (przede wszystkim aromat pszenicy i owsa). Zaraz obok wyraźny aromat wędzony, kojarzący się z wędlinami, ale nienachalny i nienastręczający się. Na finiszu do głosu dochodzi chmielowa goryczka. Jest ona ziołowo-łodygowa, dobrze zarysowana, ale niezbyt wysoka. Po przełknięciu pozostaje przyjemny chmielowo-wędzony posmak.    
Wysycenie: jak na lagera, poniżej średniego.

Świetne piwo. Jego smak i aromat to prawdziwe bogactwo doznań. Pijąc to piwo czułem się zaatakowany przez ogrom posmaków i akcentów obecnych  w tym piwie. W zamyśle, „Wolek” ma być piwem poza jakąkolwiek klasyfikacją jeżeli chodzi o piwne style i wychodzi mu to na dobre. Jeśli miałby to być np.: stout, każdy doszukiwałby się aromatów typowych dla stoutu. Analogiczna sytuacja miałaby miejsce w przypadku zadeklarowania na etykiecie każdego innego stylu. A tak, można kreować sobie wewnętrzne wyobrażenie na temat smaku piwa poprzez lekturę składu tego piwa, ale to i tak będzie wewnętrzna sugestia, której słuszność, bądź mylność, może zweryfikować tylko empiryczne zetknięcie się z tym piwem. Wielowymiarowe, o zdecydowanym smaku, nie przejaskrawione w żadną stronę. Pije się je lekko i z wielką przyjemnością. Mam nadzieję, że ten „szkodnik” jeszcze nie raz zagości w piwnych sklepach i pubach. Kawał dobrej roboty.


Moja ocena: 4,5/5. 


wtorek, 17 grudnia 2013

Golden Monk, czyli najgłośniejsze piwo roku

Można się spierać, czy najpopularniejszym piwem roku 2013 jest kolejny Grand Champion (tym razem Imperial IPA autorstwa Czesława Dziełaka), czy „Golden Monk” z AleBrowaru? Tego pierwszego piwa specjalnie promować nie trzeba, bo poświęcono mu sporo miejsca w mediach, a w piwnym światku czym jest GCh nikomu tłumaczyć też nie trzeba. Ponadto, Grupa Żywiec S.A. postanowiła w tym roku polepszyć dystrybucję Grand Championa 2013 poprzez sprzedaż piwa w wybranych supermarketach sieci „Tesco”, a nie jak dotychczas w delikatesach „Alma”, przez co ma się znacznie poprawić jego dostępność. O „Golden Monku” było głośno, ale koniec końców, na rynek trafiło go niewiele. Po za tym, penie nie o taki rozgłos tego piwa chodziło jego autorom. Ale, zacznijmy opowieść od początku…

Pod koniec czerwca tego roku AleBrowar ogłosił, że dziesiątym i jubileuszowym piwem będzie „Golden Monk”. Niektórzy twierdzą, że „Golden Monk” jest piwem jedenastym, bo AleBrowar uwarzył też wspólne piwo („B-Day”) z łódzką Piwoteką i Browarem PINTA. Z punktu widzenia tej historii, jest to szczegół pośledniej wagi. W trzeciej dekadzie czerwca (24.06.2013) przedstawiono projekt etykiety, na którym widniał mnich trzymający kufel piwa i artefakt, który dla części osób był po prostu artefaktem, dla innych krzyżem św. Andrzeja, a jeszcze dla innych monstrancją. I zrobił się lekki ambaras na fanpage’u AleBrowaru, bo pewna grupa radykalnych katolików postanowiła działać i gdy skończyły im się argumenty pojawiły się bluzgi i pogróżki, co raczej rozmija się z elementarnymi założeniami religii chrześcijańskiej. Z resztą ateiści postanowili odpłacić pięknym za nadobne, wychodząc z założenia, że ich nie obowiązuje biblijna zasada „nadstawiania drugiego policzka”. Dyskusja była zażarta, bez poszanowania zasad erystyki, pluralizmu światopoglądowego i pełna argumentacji ad hominem. Spór dotyczył kółka w środku trzymanego przez mnicha krzyża w kształcie litery X. Z resztą, pozwoliłem sobie wtedy na głos w tej sprawie. Pojawiła się propozycja, by usunąć element etykiety, stanowiący kość niezgody, a niektórzy optowali za całkowitą zmianą felernej etykiety. Mało kogo interesowało, jakie to będzie piwo, bo ważne było czy na etykiecie będzie białe kółko, czy nie. A miało być to piwo belgijskie, mocno chmielone jankeskim chmielem. Tym, co śmieszyło mnie w tej sprawie najbardziej, był fakt oburzenia względem kufla, który mnich trzyma w dłoni. Rozumiem, że nawiązanie do symbolu religijnego, to kontrowersyjny pomysł (AleBrowarowi projekt oprawy graficznej nowego piwa przygotował podmiot zewnętrzny, tak więc nie może być tu mowy o świadomym działaniu tego browaru kontraktowego). Skoro bulwersowano się o kufel przy „Golden Monk’u”, dlaczego nie rzucono się na takie marki jak: „Olivetinsky Opat”, „Franziskaner”, „Paulaner” (zwłaszcza doppelbock spod egidy tej marki o nazwie „Salvator”, czyli Zbawiciel), „Kaputziner”, „St. Bernardus”? Sprawa przycichła i piwny świat czekał, cóż z tego wszystkiego wyniknie?


Kilka tygodni później AleBrowar zakomunikował, że etykieta „Golden Monka” zostanie zmodyfikowana. Zniknęło kółko na krzyżu i kufel w dłoni opata. Teraz niewierzący podnieśli larum, że ekipa AleBrowaru stchórzyła i ugięła nie pod naporem „katolickiego Talibanu”. Normalnie, jak w sofoklesowskiej tragedii, nie ma dobrego rozwiązania. Pojawił się i zarys przyszłej etykiety, na którym widniał styl piwa (Abbey IPA) oraz informacja, że goryczka w tym piwie ma oscylować wokół 100 IBU. Jestem zdania, że słusznie dokonano zmiany etykiety, bo symbole religijne z piwem średnio korespondują, a po drugie AleBrowar udowodnił, że nie zależy mu na rozgłosie za wszelka cenę i nie są taką „bandą cyników”, jaką próbowano z nich zrobić. Zwycięstwo rozsądku nad emocjami.    


Następnym epizodem tej historii jest „wątek drożdżowy”. Okazało się (taką informację podał sam AleBrowar), że jubileuszowe piwo nie wyszło takie, jakim miało być z założenia. Stwierdzono, że zamiast Abbey IPA, wyszedł Saison IPA. A nie było to pierwsze tego typu obwieszczenie wystosowane przez przedstawicieli „sceny craft” w tym roku. Do produkcji piwa uzyto szczepu drożdży Safbrew T-58, które znane są z produkcji fenoli i estrów, bardzo mocno odznaczających się w smaku i aromacie przyprawowo-owocowym posmakiem. Pojawiły się tez głosy że być może do piwa wdała się infekcja (dzikie drożdże) i stąd ten problem. Dokonano zmiany etykiety i… okazało się, że szczep T-58 jest tak żarłoczny, że oprócz cukrów przefermentował też obecne w piwie alfa-kwasy (humulony), bo ze 100 IBU na wersji etykiety przed zmianą, na jej zmodyfikowanej wersji wartość IBU wynosiła już tylko 60! Jeśli ktoś nie wie czym jest saison, to spieszę z wyjaśnieniem. Saison to belgijski kuzyn biere de garde, ale bardziej wytrawny, bo jest głębiej odfermentowany. Jest to jasne piwo górnej fermentacji, wywodzące się z Walonii, które cechuje owocowo-przyprawowy posmak. Historycznie, było to piwo warzone na przełomie zimy i wiosny, które spożywano w letnie, upalne dni z uwagi na jego orzeźwiający charakter. Rozwój technologiczny (maszyny chłodnicze) sprawił, że dziś piwo tego typu warzone jest przez cały rok. Jest to styl niezbyt popularny w Polsce, ale w sklepach specjalistycznych można bez problemu nabyć jego przedstawicieli.


Tym, co dziwi mnie najbardziej w tej historii, jest fakt, że pomimo jubileuszowego charakteru tego piwa i zapowiedzi, która pojawiła się na kilka miesięcy przed jego wypuszczeniem piwa na rynek, jego dostępność była bardzo mocno ograniczona. Do sklepów trafiało po 20-30 butelek i jak za pop[przedniego ustroju wprowadzano zapisy i komitety kolejkowe. Na szczęście, mi się udało. Wielkie podziękowania dla załogi Browarium.

Etykieta jak wygląda każdy widzi. Do mnie niespecjalnie przemawia, Zwłaszcza w kontekście stylu saison, ten mnich pasuje tu jak przysłowiowy kwiatek do kożucha, tudzież jak świni - siodło. Bardziej adekwatny byłby nawet widok rozpadającej się stodoły niż brata zakonnego. Ale pewnie wszyscy wiemy, jak to jest, gdy działa się pod presją czasu.

No to… po piwku!

Dane szczegółowe:
Producent: AleBrowar sp. z o.o. (warzone i rozlewane w Browarze Gościszewo s.c.).
Nazwa: Golden Monk.
Styl: Saison IPA.
Ekstrakt: 18% wag.
Alkohol: 7,2% obj.
Skład: woda, słody: pale ale, pszeniczny, Abbey, melanoidynowy, zakwaszający; chmiele: Citra, Palisade, Willamette, Centennial; cukier Candy Sugar Dark; drożdże Safbrew T-58.       
Filtracja: nie.
Pasteryzacja: nie.

Barwa: brązowa z domieszką czerwieni, mętna.
Piana: jasnobeżowa, średniowysoka, składa się ze średniej wielkości pęcherzyków, szybko opada i redukuje się do cienkiego kożuszka. Delikatnie krążkuje na szkle.  
Zapach: sielski (siano, stodoła), owocowe estry (przede wszystkim zielone jabłka), nuty przyprawowe (pieprz, imbir, goździk). Wyraźnie wyczuwalne melanoidyny. W tle majaczy chmielowa cytrusowość, ale na granicy wyczuwalności. Całość wieńczy akcent stęchlizny.  
Smak: pierwsze wrażenia to chlebowość i cierpki aromat zielonych jabłek, następnie obecne są przyprawowe aromaty pochodzące od drożdży, wyczuwalna żywiczna goryczka, aromat miodowo-karmelowy  i lekka nuta alkoholowa. Finisz wytrawny i lekko alkoholowy.    
Wysycenie: średnie.

„Golden Monk” to piwo, które ma w sobie w wiele z saison’a, ale niewiele posiada wspólnego z IPA. Bogaty aromat  i smak stanowiący kombinację słodyczy, cierpkości i akcentu goryczkowego. Jest to piwo treściwe i wytrawne o zdecydowanym i esencjonalnym smaku. Jego wysycenie wydaje się relatywnie wysokie jak na piwo górnej fermentacji. Pije się je dobrze, ale silna przyprawowość, nuta alkoholowa i wysycenie mogą „studzić zapał” konsumenta. W miarę nagrzewania się napoju, alkohol staje się coraz bardziej wyczuwalny. Smaczny, ciekawy, ale to raczej nie moje rewiry jeżeli chodzi o piwne smaki. W klimacie saison i amerykański chmiel, wybrałbym piwo „American Saison” z Artezana. Lżejsze, smuklejsze i bardziej orzeźwiające i pijalne. Ciekawe, jakby smakowało to piwo, gdyby drożdże nie spłatały figla?


Moja ocena: 3,5/5. 


poniedziałek, 16 grudnia 2013

Zrób sobie piwo w domu, legalnie lub po kryjomu.

Zacznij pracę od podgrzania wody,
wsyp do niej ześrutowane słody.
Trzymaj je w ścisłych, termicznych przedziałach,
by w garze zaszedł „cud zacierania”.

Gdy taki zacier w cieple potrzymasz,
przyda się biały talerz i jodyna.
Jeśli jej barwa nie ulega zmianie,
pora się zabrać za filtrowanie.

Do kadzi przelej, to co masz w garze,
by dziurek na dnie nie zatkać, uważaj!
Gdy złoże równo w niej się ułoży,
spokojnie możesz kranik otworzyć.

A po filtracji, czas młóto wysłodzić,
by resztki cukrów zeń wyswobodzić.
Potem zaś możesz cieszyć się setnie,
widokiem wrzącej brzeczki przedniej.

Wrzącą brzeczkę należy nachmielić,
zgodnie z receptury zapisami.
W tym czasie warto się zająć drożdżami -
ich w letniej wodzie kąpieli.

Schłodzić co w garze, gdy skończysz gotować,
bez chmielin całość z gara zdekantować,
by potem świeże drożdże zadać.
Sterylność to mus, a nie dobra rada.

Gdy fermentacja ruszy z kopyta,
sprawdzaj poziom odfermentowania.
Są dwa jej etapy: burzliwa i cicha,
a potem się szykuj do butelkowania.

Pamiętaj, że przed rozlewem należy,
dodać surowiec do refermentacji.
Niech piwo sobie w piwnicy poleży,
dla pełni smaku i saturacji. 

I tu wiersz kończyć by wypadało,
więc kiedy piwo poleżakuje,
a zakażenie się weń nie wdało,
to pewnie wszystkim zasmakuje!




piątek, 13 grudnia 2013

Imperial Black z Buxton Brewery


Pozostajemy w klimatach angielskiego craftu. Wczoraj pisałem o „Undercurrent” z Siren Craft Brew, a tego wieczoru zamierzam skupić się na „Imperial Black” z Buxton Brewery.

Sam browar istnieje na rynku od 2008 roku. Informacje na jego temat (przynajmniej te, które udało mi się zdobyć) są bardzo szczątkowe. Zakład piwowarski, o którym mowa, na swej stronie skupia się na prezentacji danych stricte technicznych, czyli na przykład moc wytwórcza, rodzaj opakowań, do których rozlewane jest piwo, parametry warzelni, konkretne osoby i ich funkcje, etc. Roczna skala produkcji w tym browarze wynosi około 3 000 hektolitrów. Buxton Brewery zapowiada, że w najbliższym czasie zamierza zwiększyć produkcję z 40 baryłek tygodniowo do 100. Jedna brytyjska baryłka (BBL) to ~164 litry (baryłka amerykańska to 116 litrów). Przy zwiększeniu mocy produkcyjnej do 100 BBL tygodniowo – roczne wybicie browaru osiągnie około 8 500 hl. Browar na chwilę obecną oferuje 17 różnych piw będących w całorocznej sprzedaży. Browar w tym roku został wyróżniony nagrodą „Ratebeer Best” za jakość swoich produktów. Rok wcześniej, Buxton Brewery zdobył srebrny medal podczas imprezy „International Beer Challenge” w Londynie. W ramach poszerzania horyzontów, browar w Buxton kolaboruje z innymi podmiotami z tej branży.

„Imperial Black” to piwo wymykające się standardom. Z jednej strony, jest to Black India Pale Ale (lub jak wolą niektórzy India Black Ale tudzież Cascadian Dark Ale), a z drugiej, ze względu na zawartość alkoholu jest to Imperial India Pale Ale. Zapowiada to ciekawą kombinację smaków, pod warunkiem, że nie będzie ona przesadzona w żadną stronę. Butelka posiada raczej skromną etykietę, której tło stanowi zarys abstrakcyjnych kształtów wykonanych w skali odcieni szarości. Z etykiety dowiemy się jak piwo smakuje, ze jest niefiltrowane, nie pasteryzowane, w jakich warunkach je przechowywać, ale nigdzie nie podano składu. Inną rzucającą się w oczy rzeczą jest brak imiennego kapsla.

Dane szczegółowe:
Producent: Buxton Brewery.
Nazwa: Imperial Black.
Styl: Black India Pale Ale\Imperial India Pale Ale.
Alkohol: 7,5% obj.
Ekstrakt: nie podano.
Skład: nie podano, ale na pewno są to: woda, słody, chmiel i drożdże.
Filtracja: nie.
Pasteryzacja: nie.

Barwa: czarna, nieprzejrzysta, bez jakichkolwiek refleksów.
Piana: beżowa, kremowa, sztywna, zwarta, drobnopęcherzykowa, trwała, obficie krążkująca na szkle.
Zapach: dominuje palony słód i towarzysząca jemu kawowo-czekoladowa nuta, cytrusowy aromat chmielowy oraz lekka nuta alkoholowa. 
Smak: słodki, karmelowy z domieszką aromatów pochodzących od palonego słodu (kawa i gorzka czekolada) słodowość i ulepkowa słodycz dominują w smaku. Cytrusowo-żywiczna nuta chmielowa w żaden sposób nie jest jej w stanie skontrować. Wyczuwalna w smaku goryczka zdaje się mieć bardziej palone niż chmielowe podłoże. Finisz słodki i alkoholowy.  
Wysycenie: niskie.

Wielkie rozczarowanie… To nie jest udane Cascadian Dark Ale. Bardziej przypomina mi Foreign Extra Stout z uwagi na ulepkową słodycz, dominujące akcenty palonego słodu i akcent alkoholowy. Goryczki w nim niewiele, a całość dobitnie pogrąża intensywna nuta alkoholowa. Dlaczego tak o tym alkoholu? Piłem ostatnio Weihnachtsbocka o mocy 10,5% i nawet po ogrzaniu alkohol nie był nachalny ani nawet specjalnie wyczuwalny w smaku i zapachu, przez co ten świąteczny koźlak jest bardzo zdradziecki. Tu przy 7,5% obj. alkoholu, odnoszę wrażenie jakby w tym piwie było go znacznie więcej. Piwo pełne i treściwe, ale na pewno nie zbilansowane, czy wysoko pijalne. Pije się je dość topornie. W moim odczuciu niespecjalnie wpisuje się w ramy stylu, choćby ze względu na brak „chmielowego pazura”. Znacznie lepiej pachnie niż smakuje. Zapach w jego przypadku to „miłe złego początki”. Nie spisuje Buxton Brewery na straty, ale do tego piwa raczej już nie wrócę…  Albo kupiłem piwo z gorszej partii, albo mój gust jest skrajnie wysublimowany i nonkonformistyczny, ale to piwo niezbyt mi smakuje, bo jest po prostu za słodkie. Nie tego oczekiwałem…  

Moja ocena: 3/5. 


środa, 11 grudnia 2013

„Undercurrent” z Siren Craft Brew, czyli przypowieść o syrenach i podtekstach

Znane z mitologii greckiej syreny były pół-kobietami, pół-rybami, które swym pięknym śpiewem oraz wyglądem zwodziły marynarzy na zatracenie w morskiej toni. Podobno, jedynym człowiekiem, który nie oparł się śpiewom syren był Odyseusz, a wszystko dzięki temu, że kazał się załodze przywiązać do masztu okrętu. Słowianie pod tym względem gorsi nie byli, bo i w ich wierzeniach pojawiały się rusałki, zwane też wiłami, które kusząc ich swym powabem, wiodły ich ku nieuchronnej zgubie.

Pewien młody i dobrze rokujący angielski browar rzemieślniczy, uczynił z owych mitologicznych istot źródło inspiracji dla nazwy browaru oraz warzonych w nim piw. Browar Siren Craft Brew został założony przez grupę pasjonatów w niewielkiej miejscowości Finchampstead w 2012 roku. Od początku tego roku (2013), browar regularnie warzy swoje piwa bazowe (Core Beers) oraz rozlewa je też do butelek. Pomimo kilkunastomiesięcznej działalności w branży piwowarskiej, browar ten zbiera wiele pozytywnych opinii w „piwnych internetach” (ratebeer.com, a także beeradvocate.com wiodą tu prym).

Piwa bazowe, o których wspomniałem wcześniej, określane są przez twórców jako „cztery syreny” i na swej stronie internetowej, producent wyraża się o nich w taki sposób, jakby te piwa były kobietami (używa w stosunku do nich rodzaju żeńskiego). Sposób przedstawienia piw poprzez częściowa prezentacje etykiet, zamiast rozwiewać wątpliwości, daje jeszcze więcej do myślenia, jak te piwa wyglądają? Do „Core Beers” należą: „Undercurrent” (podtekst) - Oatmeal Pale Ale, „Soundwave” (fala dźwiękowa) – IPA, „Liquid Mistress” (płynna kochanka) – Red IPA oraz „Broken Dream” (niespełniony sen) – Breakfast (Coffee) Stout. W ofercie browaru znajdują się też piwa sezonowe, a co najciekawsze – browar na swojej srtonie podaje plany kolejnych warek na następny rok w zakładce „Beer Cellar” (piwniczka).  

Uważnie czytelnicy już pewnie się domyślili, że mowa będzie o syrenie, która nosi miano „Undercurent” (podtekst). Jest to pale ale z dodatkiem owsa i chmielone amerykańskimi chmielami. O tym piwie producent twierdzi, że „wir chlebowo-orzechowego aromatu słodowego wciąga w głąb cytrusowo-roślinnej mikstury, a w użytych odmianach chmielu (Cascade i Palisade) czai się tajemnica, która wraz z jedwabnym i delikatnym ciałem syreny pochłonie Cię bez reszty”.

O istnieniu browaru i jego wyrobów dowiedziałem się przypadkiem, gdy kupowałem kilka pozycji w „centrali Piwnej” jako prezent imieninowy dla szefa. Wtedy, jako cos specjalnego, wskazano mi właśnie to piwo. Ziarno ciekawości zostało zasiane i kilka dni później, na Poznańskich Targach Piwnych zakupiłem jedną butelkę do zdegustowania. Przyczyną wzmożonego zaciekawienia tą pozycją, jest też fakt, że kilka tygodni wczesniej piłem piwo „Chica Americana” z holenderskiego browaru rzemieślniczego – Rooie Dop. „Chica Americana” to AIPA z dodatkiem owsa, dzięki czemu jej smak jest bardziej zbożowy i treściwy. Smakowitość i niejednoznaczność tego holenderskiego napitku popchnęła mnie ku angielskiej syrenie…

Z zewnątrz piwo prezentuje się cudownie. Bardzo podobają mi się etykiety. Na pozór proste i skromne, bo praktycznie białe z dodatkiem czarnego konturu, ale jeśli przyjrzeć im się bliżej, zostaje się zaatakowanym przez morze detali. Z resztą, zobaczcie sami:


Etykieta bardziej kojarzy mi się z malowidłami dworskimi z epoki baroki, z całym mnóstwem szczegółów i dworskim przepychem niż ze syrenami, ale to pewnie jest tutaj najmniej istotne…  Kontretykieta podaje wiele informacji na temat piwa, w tym z jakimi potrawami należy je łączyć, jednak jak na piwo rzemieślnicze nie sa one nazbyt wyczerpujące.

Dane szczegółowe:
Producent: Siren Craft Brew.
Nazwa: Undercurrent.
Styl: Piwo specjalne\American Oatmeal Pale Ale.
Alkohol: 4,5% obj.
Ekstrakt: nie podano.
Skład: słód, woda, chmiel i drożdże.
Filtracja: nie.
Pasteryzacja: nie udało mi się znaleźć informacji na butelce o dacie przydatności do spożycia. Mniemam, że zgodnie z brytyjskim zwyczajem, piwo jest refermentowane. Sporo w nim osadu drożdżowego, co mogłoby potwierdzać tę tezę.

Barwa: miedziana z domieszką czerwieni, mętna.
Piana: biała, sztywna, wysoka i zwarta, jednak dość szybko opada. Mocno krążkuje na szkle.  
Zapach: chlebowa słodowość, lekki karmel, aromat zbozowy pochodzący od owsa, górnofermentacyjne estry owocowe oraz żywiczna cytrusowość od użytych odmian chmielu.  
Smak: wyraźna zbożowo-chlebowa słodowość, w której obecność owsa jest bardzo wyraźnie zarysowana, minimalna karmelowa słodycz, po której coraz intensywniejsza staje się nuta chmielowa o sosnowo-cytrusowym profilu. Goryczka średnia, głęboka i długa, ale nie zalegająca. Na finiszu obok chmielu, wyczuwalny jest przyprawowy akcent drożdżowy, który w żaden sposób nie psuje smaku, tylko go uzupełnia.   
Wysycenie: niskie.
   
Po odkapslowaniu butelki, piwo zaczęło się lekko wypieniać, ale w sposób powolny i miarowy (gushing od słodu). Piwo o esencjonalnym smaku, bardzo lekkie, rześkie i wybitnie sesyjne. Bogaty aromat i smak, który jest bardzo dobrze wyważony i nieprzekombinowany. Jedynym mankamentem tego piwa, jest jego cenę (20 złotych za butelkę o pojemności 330 ml). Warto spróbować. Dobry pomysł na prezent, bo piwo ładnie wygląda zamknięte w butelce, a jeszcze lepiej smakuje. Teraz pora zbierać złocisze na randki z pozostałymi syrenkami… Wasze zdrowie!


Moja ocena: 4,5/5.