UWAGA!

Strona, z uwagi na publikowane na niej treści, przeznaczona jest wyłącznie dla osób pełnoletnich.

czwartek, 27 marca 2014

Picie piwa jest przyjemne, a czytanie książek – pożyteczne


W związku z tym, że wpis z początku stycznia tego roku, w którym zamieściłem mój czytelniczy rachunek sumienia odnoszący się do roku 2013 cieszył się dużą popularnością, postanowiłem wprowadzić, w ramach urozmaicenia treści na blogu, coś na kształt „kącika literackiego”. Wiem, że nie jestem pierwszym w tym aspekcie, bo swój cyklu pod nazwą „Trochu kultury" kilka miesięcy temu wprowadził na swoim vlogu Kopyr. Niemniej, żyjemy w kraju, w którym statystyki dotyczące czytelnictwa są wręcz zatrważające i, moim zdaniem, każda forma promocji tego zajęcia jest dobra i pożądana. Co jakiś czas pojawiają się nowe kampanie społeczne mające propagować czytelnictwo w narodzie, ale ich skuteczność jest niewielka, czego efekt widać choćby na pierwszym lepszym forum, gdzie polszczyzna wielu użytkowników wola o pomstę do nieba. Mam nadzieję, że Kopyr nie będzie traktował tego jako plagiatu jego pomysłu a raczej jako „support".

Książki to sens mojego życia. Naprawdę. Nauczyłem się czytać w wieku 5 lat i główną motywacją ku temu było to, by móc robić samodzielnie, a nie angażować w to najbliższych (rodziców, obydwu babci i dziadków oraz ciotek i wujków). Nigdy nie prowadziłem statystyk tego, co przeczytałem, bo nie widziałem w tym sensu, ale wiem, że jest tego sporo. Ostatnio, czytuję głównie fantastykę i literaturę współczesną, ale lubię także horrory, thrillery, klasykę literatury, książki historyczne, biografie, dzienniki, źródła historyczne (kroniki, latopisy, wspomnienia, etc.), reportaże. Obojętnie, gdzie się nie udaję, taszczę ze sobą plecak, a w nim przynajmniej dwie książki, na wypadek, gdybym jedną z nich skończył czytać. Taka sytuacja. Moja największa bolączka jest to, że nie dorobiłem się jeszcze porządnej biblioteczki, ale to tylko kwestia czasu. Na razie, inwestuję w domowy browar.    

Długo zastanawiałem się nad tym, którą książkę, by zamieścić jako pierwszą i stwierdziłem, że chyba najlepiej będzie wrzucać notki o tych, ostatnio przeczytanych, bo wspomnienie o nich jest świeże. I tak oto na pierwszy ogień idzie „Hyperion" autorstwa Dana Simmonsa.

Autor tej książki urodził się 4 kwietnia 1948 roku w miejscowości Peoria w stanie Illinois. Z wykształcenia jest nauczycielem. To właśnie dzięki „Hyperionowi" oraz serii nagród (w tym Hugo), które owa książka otrzymała, zyskał sławę i zainteresowanie jego twórczością przez szerokie grono czytelników. Do tej pory jego książki ukazały się niemal w trzydziestu krajach. Simmons pisze książki  rożnych stylach (horror, fantastyka, kryminał). Do tej pory zetknąłem się z jego czterema książkami, a były to: czytane w 2012 roku – „Drood" i „Terror" oraz czytane w tym roku – „Hyperion" i „Trupia Otucha".    

Sam tytuł książki posiada mitologiczne konotacje, odnoszące się do imienia jednego z Tytanów, syna Uranosa. Tym samym mianem nazwano jeden z księżyców Saturna, a co najważniejsze, w książce jeden z bohaterów Poeta Martin Silenus odnosi się do twórczości Johna Keatsa, który pozostawił po sobie niedokończony wiesz o takim samym tytule. Wiersz przetłumaczony na język polski można przeczytać tutaj. Książka ta jest pierwszym tomem tetralogii, w skład której wchodzą jeszcze: „Upadek Hyperiona", „Endymion" i „Triumf Endymiona".  

Fabuła książki toczy się w dwóch wymiarach. Pierwszy z nich, stanowiący niejako tło, to opis świata, wykreowanego przez autora. Rzecz dzieje się w XXVIII wieku, Ziemia, jaką znamy już nie istnieje, ludzkość skolonizowała inne planety, a dzięki zaawansowanej technologii może przemieszczać się pomiędzy nimi z bardzo dużymi prędkościami. Obok ludzi, funkcjonuje też sztuczna inteligencja w postaci androidów i cybrydów (ludzi ze wszczepionymi w postaci twardych dysków świadomościami nieżyjących osób). Nad „Cywilizowanym Światem" czuwa Hegemonia, czyli siła polityczno-wojskowa, dzięki której kolonizowane są planety, chronione interesy ludzkości, etc. Niestety, w odmętach przestrzeni kosmicznej czają się też Intruzi - międzygalaktyczni barbarzyńcy, żądni krwi i pożogi. Wiadomo, że wojna między tymi dwoma siłami jest nieunikniona,. Co ciekawe, o ile sama Hegemonia nie jest nazbyt szczególnie zainteresowana Hyperionem z uwagi na specyficzne warunki panujące na tej planecie, o tyle Intruzi zdają się stawiać sobie zdobycie tego ciała niebieskiego za cel i punkt honoru. jak wspomniałem, te wydarzenia są tylko tłem, wizji świata, jaką w swojej książce roztacza autor. Jest ona wyraźna, ale Dan Simmons nie zamęcza czytelnika nadmiarem detali, bo ważny jest też ten drugi wymiar książki. Z drugiej strony, pewnie wielu czytelników może czuć z tego powodu pewien niedosyt. To kwestia indywidualna, jakie kto będzie miał zdanie w tej sprawie.  

Skoro już o drugim wymiarze mowa, sprowadza się on do losów siedmiu pielgrzymów (a ściślej rzecz ujmując – sześciu) wytypowanych przez Kościół Ostatecznego Odkupienia, czczący niejakiego Chyżwara z planety Hyperion. Czym lub kim jest ów Chyżwar? To uosobienie nadprzyrodzonej istoty, czy nawet bóstwa zamieszkującego Grobowce Czasu, miejsce w którym czas zachowuje się tak, jak igła kompasu na biegunie. Słynie on z zamiłowania do zadawania bólu, cierpienia i uśmiercania swych ofiar. Nie na darmo nazywany jest Panem Bólu (nie mylić z „Królem Bólu” pióra Jacka Dukaja). Ów krwiożerczy i niszczycielski byt żeruje z w sposób cykliczny. Występują minima i maksima jego aktywności, przy czym wyprawa do Grobowców Czasu nawet w czasie minimalnej aktywności może zakończyć z ponad dziewięćdziesięcioprocentową pewnością śmiercią lub innymi nieprzyjemnymi powikłaniami polegającymi na odwróceniu procesu starzenia w młodnienie, tak jak w filmie „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona”, który jest adaptacją filmową opowiadania Francisa Scotta Fitzgeralda o tym samym tytule. O samym pisarzu ostatnio znów jest głośno z powodu niedawnej ekranizacji jego najbardziej znanej powieści pod tytułem „Wielki Gatsby”. Z uwagi na wyżej wspomniane niebezpieczeństwa, mieszkańcy Hyperiona unikają tego miejsca jak diabeł wody święconej. 

Wspomniana przeze mnie siódemka pielgrzymów udaje się do grobowców zamieszkiwanych przez Pana Bólu. Wśród nich znajdują się: Konsul, Kapitan, Uczony (z dzieckiem), Poeta, Prywatny Detektyw, Żołnierz i Ksiądz. Każda z tych postaci podąża do miejsca przeznaczenia z własną intencją, gdyż jak głosi legenda, tylko jedna z nich zostanie wysłuchana, a reszta zginie wbita na kolczaste, metalowe drzewa. To na tym wymiarze i wątku powieści autor skupia się najbardziej. W trakcie lektury dowiadujemy się jakie historie kryją się za poszczególnymi bohaterami powieści, a także poznajemy motywacje kierujące nimi podczas wyprawy do Grobowców Czasu i czy być może jest między nimi coś, co ich łączy? Historie opowiadane przez poszczególnych uczestników pielgrzymki po pierwsze pozwalają czytelnikowi ich lepiej poznać, a poza tym, w każdej z opowieści znajduje się spora doza szczegółów pozwalająca jeszcze lepiej odnaleźć się w świecie, który stworzył Dan Simmons.  

Książka posiada strukturę szkatułkową i w ramach jednej powieści zamknięte są inne, mniejsze, ale bardzo ciekawe, stanowiące popis umiejętności autora oraz jego nieograniczonej wyobraźni. Czytając każde z nich byłem pod wrażeniem, choć są wśród nich mniej i bardziej ciekawe opowieści. Poza tym, nie oszukujmy się, to są takie studia natury ludzkiej na jakie wysiliłby się Fiodor Dostojewski, czy Albert Camus.  

Książka posiada bardzo ciekawy klimat, w którym wyczuwalny jest tragizm i pewne napięcie, umiejętnie budowane przez autora. Napisana jest językiem, który nie budzi moich zastrzeżeń, choć nie uważam go za szczególnie barwny. Czyta się ją z dużym zainteresowaniem z nieustanną myślą, co też przyniosą kolejne strony. A to dobry znak i pochlebnie świadczy o autorze.  

„Hyperion” przedstawiany jest jako najlepsza powieść sci-fi i stawiana na równi z inną ikoną tego gatunku, a mianowicie, „Diuną” Franka Herberta. Myślę, że zasłużenie. To bardzo ciekawa książka w aspekcie pomysłu autora i jego realizacji. Moją ulubioną książką z tego „rewiru” literatury jest „Solaris” Stanisława Lema. Nie sugeruję się tutaj narodowością twórcy, ale ciekawą fabułą, tak daleką od sztampowości gatunku jakim jest fantastyka naukowa i jej filozoficznym charakterem. Bądźmy szczerzy, „Hyperion” to książka jest ciekawa, ale daleko jej na przykład do intelektualnego podejścia do fantastyki, jakie prezentuje swoja twórczością Jacek Dukaj, w którego książkach realizowane są pewne wizje filozoficzne, wykreowane światy zostały osadzone w realiach historii alternatywnej, etc. Lubię, gdy książka zmusza do refleksji, kierunkuje czytelnika na jakiś problem, o którym jej autor chce opowiedzieć, bądź uświadomić jego istnienie. Tutaj tego nie ma. Mamy do czynienia z kilkoma ciekawymi historiami, które zapadają w pamięć.       

Jeśli jesteś miłośnikiem/miłośniczką fantastyki, a jeszcze nie czytałeś/czytałaś tej książki – zdecydowanie polecam. Sam nie żałuję tego spotkania i pewnie niebawem sięgnę po drugi tom z tej serii.   

wtorek, 25 marca 2014

Znać, Mości Panie, że lato rychło nastanie


Do napisania tego wpisu skłoniło mnie to, co ostatnio dzieje się w branży i czym browary chwalą się na portalu społecznościowym, którego twórcą jest Martin Zuckerberg. Widać, że browary uważają sezon zimowy za zamknięty i przełączają się na „tryb letni”, a co za tym idzie, szykują się zmiany w postaci nowych produktów na rynku lub powrotu tych „starych” i sprawdzonych. Skoro idzie sezon wiosenno-letni, piwo będzie cieszyć się zainteresowaniem konsumentów, bo okazji, by osuszyć kufel będzie sporo, a okoliczności przyrody będą pewnie temu sprzyjać bez względu na to, jakie one będą, bo przecież „barowa pogoda” to żniwa dla gastronomii, a zmora dla turystów. Z kolei, w upalne i słoneczne dni piwo smakuje najlepiej. Optymalnym rozwiązaniem na tę porę roku dla wielu osób są piwa lżejsze od tych, pitych zimą. Oto kilka przemyśleń dotyczących zapowiedzi w letniej ofercie browarów.

Duzi nie zaskoczą

Zapewne powyższe stwierdzenie dla wielu jest truizmem, który jednak bardzo dobrze obrazuje sytuację w tym segmencie. Skoro „wielka trójca” ma znaczącą przewagę na rynku (ponad 80%), to nie bardzo czuje konieczność śmiałych eksperymentów. W „pipidówkach” klient i tak sięgnie po to, co będzie na półkach. I tak niestety jest. Koncerny uraczą nas w tym roku nowymi wersjami piw smakowych, w tym bezalkoholowym radlerem marki „Warka” z Grupy Żywiec S.A., Kompania Piwowarska S.A. zaprezentuje „Lecha Shandy” w nowej odsłonie „Ice”, która sądząc po artykule zamieszczonym na serwisie Portal Spożywczy w dużej mierze będzie różnić się od poprzedniej… opakowaniem. Na rynek powróci piwo „Książęce Jasne Ryżowe”, które uważam za krok w dobrą stronę, choć daleko mu do ideału. Grupa Żywiec niedawno wypuściła na rynek trzy nowe piwa w ramach serii „Piwa Niszowe”. Niestety, nie zostały one najlepiej przyjęte przez rynek i teraz to konsumenci mają wybrać, które z nich ma pozostać w ofercie. Szkoda, że nie wykonano tego ruchu kilka miesięcy wcześniej, bo koźlak i marcowe, to moim zdaniem nienajlepsze propozycje na wiosenne i letnie dni. Do tej pory nie udało mi się spróbować piwa „Białego” z tej serii, które ponoć najlepiej rokuje z całej trójki. Głosowanie rozpocznie się już w kwietniu. Carlsberg uraczy nas nową wersją „Somersby” – tym razem o smaku jeżynowym. Nie jestem pewien, czy w ramach serii piw sezonowych z Browaru Okocim nie pojawią się reedycje tychże piw, w nawiązaniu do tych zeszłorocznych. Latem, rok temu, można było posmakować piw „Świętojańskiego” i „Dożynkowego”. Skoro będą nowe produkty – telewizję „zaleją” spoty reklamowe z ich głównym udziałem, bo jak wiadomo „reklama jest dźwignią handlu”.

Browary regionalne kombinują

Segment, określany u nas jako browary regionalne zapowiada kilka nowości. Zaletą tej grupy podmiotów jest ich dość wysoka otwartość na innowacje, choć jest ona o wiele bardziej zachowawcza niż w przypadku browarów rzemieślniczych. Ich kolejną zaletą jest fakt, że mają większe moce produkcyjne i lepszą dystrybucję, przez co ich produkty są łatwiej dostępne nawet w niewielkich miejscowościach. Browar Kormoran z Olsztyna wprowadził nowe piwo do serii „Podróże Kormorana” – Cofee Stout, a dwa inne piwa z tejże serii (AIPA i witbier) świetnie nadają się na lato. Grupa Browary Regionalne Jakubiak, będąca właścicielem browarów w Ciechanowie, Bojanowie i we Lwówku Śląskim wprowadza takie nowe wypusty, jak „Bojan Kokosowe”, „Bojan Strażackie”, a także piwo „Lwówek Jankes”. W zeszłym roku w rodzinie piw spod marki „Ciechan” pojawiło się też „Ciechan Shandy”. Piwo to miało swoją premierę jesienią, ale przypuszczać należy, że latem też będzie można je kupić. Bardziej chmielowe oblicze postanowił pokazać Browar Witnica S.A., którego asortyment piw smakowych jest bardzo szeroki. Browar wypuścił na rynek produkt „Lubuski Chmiel”, będący lagerem warzonym z użyciem dużej ilości chmielu pochodzącego z lubuskich upraw, a drugą planową przez ten browar nowością jest piwo w stylu India Pale Ale – „Lubuskie IPA”. Tradycyjnie, Lubelskie Browary S.A. uraczą nas letnią wersją piwa „Perła” o nazwie „Perła Summer”, które jest lagerem o smaku jabłkowo-miętowym. Browar Fortuna z Miłosławia do swojej oferty wprowadził tez kolejne piwo smakowe – „Fortuna Mirabelka”.

Najmniejsi, ale najbardziej kreatywni

Segment małych browarów – kontraktowych i rzemieślniczych – charakteryzuje się tym, że wiele małych browarów posiada w swojej ofercie piwa idealne na lato i sprzedaje je z dużym powodzeniem nawet zimą, na przykład „Pacific Pale Ale” z Browaru Artezan, które pite zimową porą wzbudza sporą tęsknotę za latem i jego urokami. Podobnie jest w przypadku takich piw, jak: „Hey Now” i „Dwa Smoki” z Pracowni Piwa. Browar PINTA uwarzył niedawno dwie nowe interpretacje piwa grodziskiego, których ponowne warzenie zaplanowane jest na maj tego roku. Podobny krok zrobiła podkrakowska Pracownia Piwa ze swoim piwem „Smoked Cracow”. Co do Pracowni Piwa, ich najnowszy wypust - „Dżok”, (Mild Ale) wydaje się być bardzo dobrą propozycją na cieplejsze dni. Podwarszawski Artezan wypuszcza ciemną wersję ich kultowego piwa „Pacific”. „Sunny Ale” uwarzone przez Doctor Brew to kolejne idealne piwo na ciepłe dni. Żeby nie zasypywać kolejnymi przykładami, powiem tylko tyle, że obok nowości, w dużej mierze skierowanych na amerykańskie chmiele (ale nie tylko – np.: „Das IPA” z Browaru PINTA), należy spodziewać się powrotów takich piw jak: „King Of Hop” z AleBrowaru, „Oto Mata IPA” z PINTY, „Hermesa” i „Afrodyty” z Browaru Olimp, czy piw „Summer Ale” z Browaru Widawa. Problemem w tym segmencie rynku jest stosunkowo niewielka podaż oraz popyt, który znacznie ja przerasta w efekcie czego, piwa rozchodzą się „na pniu”. Małe browary zdają sobie z tego sprawę i dokładają wszelkich starań, by tę sytuację zmienić, bo o ile taki stan rzeczy jest dla nich korzystny, o tyle dla klienta jest to dość frustrujące, gdy na nowe piwa w sklepach specjalistycznych organizowane są zapisy, co kojarzy się z poprzednim ustrojem. Poza tym problemem jest ograniczona dystrybucja, która sprawia, że piwa zgodne i te trochę mniej zgodne z Duchem Kraftu najczęściej dostępne są tylko w dużych miastach. Na szczęście dobrą opcją są sklepy internetowe.  

Ale osochozi?

Konkludując dotychczasowe przemyślenia, celem tego tekstu nie jest wskazanie znacznej ilości nowości na piwnym rynku, ale uchwycenie trendu. Jest to bardzo pozytywne zjawisko, że produkcję piwa zaczyna się dywersyfikować pod kątem pór roku, co np.: w Niemczech jest często stosowane. Dobrze, że browary zdają sobie z tego sprawę, a sami konsumenci poznając bogactwo piwnego świata mogą korzystać z asortymentu dopasowanego pod konkretny czas i warunki pogodowe. Nadal niezagospodarowany jest segment piw lekkich i niskoalkoholowych, jak to ma miejsce u naszych zachodnich i południowych sąsiadów. Jak widać, trend sezonowej produkcji piwa dotyczy całej branży piwnej, jednak na poszczególnym szczeblu, zależnym od pozycji na rynku i skali produkcji, realizowany w zgoła odmienny sposób. Należy żywic nadzieję, że w kolejnych latach będzie się on pogłębiał, a oferta browarów – zwłaszcza tych średnich i dużych – będzie jeszcze atrakcyjniejsza. Z kolei, że małe browary będą się rozrastać, zwiększać produkcję, a ich piwo na tym nie straci. Pewne niedoskonałości rodzimego rynku – np.: brak dobrego pilsa za 3 złote, można rekompensować sobie ofertą coraz lepiej dostę,pnych piw zagranicznych. Dobrymi niemieckimi „pszeniczniakami’, czy czeskimi pilznerami lub piwami Malo znanymi, a warzonymi z myślą o letniej porze np.: saison, biere de garde, American Wheat. Poza tym, latem tego roku rozpoczynają się mistrzostwa świata w piłce nożnej, co tez stanowi dobry przyczynek do wzmożonej konsumpcji piwa, nawet jeśli reprezentacja kraju, z którego się pochodzi na nich nie zagra.



A co Ty sądzisz na ten temat? Zapraszam do komentowania i dyskusji.      

czwartek, 20 marca 2014

Piwo z PETa od Bazyliszka

Nie wiem, czy ktoś z Was jeszcze pamięta zeszłoroczną, burzliwą dyskusję dotyczącą tego, czy piwo lane z beczki do butelek PET ma jakikolwiek sens i czy taka usługa powinna w ogóle mieć miejsce? Sama praktyka posiada pewnie tylu zwolenników, ilu przeciwników. Właściwie, przez długi czas ten temat był mi całkowicie obojętny, ale ostatnio postanowiłem się nad nim pochylić. Co mnie do tego skłoniło?


Po wywiadzie z Warszawskim Browarem Bazyliszek (tutaj), który rzucił trochę więcej światła na samą inicjatywę oraz ichni, premierowy wypust, byłem ciekaw jak takie piwo może smakować. Warto tu zaznaczyć, że jego wyjątkowość polega na tym, że jest to połączenia piwa w stylu American India Pale Ale (AIPA) z gruitem, czyli ziołową mieszanką, którą dawniej stosowano jako przyprawę do piw zamiast chmielu. O samym gruicie pisałem tutaj. Do piwa z Browaru Bazyliszek dodano piołun na etapie jego warzenia oraz ziołową nalewkę na podczas fermentacji. W skład owej nalewki, obok piołunu, wchodzą między innymi: lawenda, jałowiec, wrotycz, woskownica europejska, a jej skład stanowi odwzorowanie historycznej receptury „Zielonej Wróżki” (absyntu) z początku XX wieku. Piołun znany jest ze swej goryczy, stanowił jeden z bazowych składników kultowego w XIX wieku absyntu i jest łatwo dostępny w sklepach zielarskich, czy w wersji dziko rosnącej. Piołunowa goryczka jest znacznie odmienna od tej chmielowej; jest tępa, zalegająca i w nadmiarze bardzo nieprzyjemna, ale w rozsądnej dozie daje ciekawe efekty, czego przykładem był zeszłoroczny „Gruit Kopernikowski”, uwarzony przez Browar Kormoran. Tak się składa, że mam trochę zasuszonego piołunu na potrzeby domowego browaru i warto byłoby go spożytkować. Lubię piwa w stylu American India Pale Ale i bardzo ciekawiło mnie jak będzie smakować takie piwo w polaczeniu z piołunem i innymi ziołami. Swoją drogą, miałem okazję kilka razy pić napar z piołunu, ponieważ jest to ziele zalecane na bóle żołądka. Był gorzki jak diabli. 


I tutaj dochodzimy pomalutku do sedna. Warszawski Browar Bazyliszek sprzedaje piwa tylko w formie beczkowej, a poza tym jego dystrybucja skupia się głownie na Warszawie. Z pomocą przyszedł mi sklep PiwPaw, który sprzedaje piwa lane z beczek do butelek PET drogą internetową. Jest to część działalności PiwPaw jako multitapu, mogącego pochwalić się 57 kranami. Nigdy tam nie byłem, więc o tym podmiocie mogę wypowiadać się tylko w kontekście usług sprzedaży internetowej. Po zamówieniu piw (oprócz „American Psycho IPA”, zamówiłem także dwa piwa z  zielonogórskiego Minibrowaru Haust – „Skrill ESB” i „Kazbek Pale Ale”), już po kilkudziesięciu minutach otrzymałem maila powiadamiającego mnie o wysłaniu paczki, a na drugi dzień piwa chłodziły się już w mojej lodowce. 


Na czym polega kontrowersyjność praktyki lania piwa w plastikowe butelki? Po pierwsze, plastik nie jest najlepszym tworzywem, przeznaczonym do kontaktu z napojami alkoholowymi, (chociaż są kraje, w których spora ilość piw rozlewana jest do butelek z tego tworzywa). Po drugie, nalewane jest piwo z otwartej beczki czyli nie wiemy ile czasu minęło od otwarcia, (piwo z otwartej beczki szybko sie starzeje), Przy rozlewie istnieje ryzyko utlenienia, naświetlenia, wygazowania i infekcji (w piwowarstwie domowym, czy w przemysłowym, butelki przed rozlewem piwa są sterylizowane). Są browary, które nie zgadzają się na stosowanie tego typu praktyk (rozlew do PETów), bo rozlewają swoje piwa do butelek szklanych i twierdzą, że klient może sobie kupić albo piwo z beczki w pubie, albo butelkowe w sklepie lub pubie, więc po co kombinować? Ponadto, dla browaru jest to o tyle niekorzystne, że nie ma wpływu na jakość swojego produktu sprzedawanego przez inne podmioty, co w przypadku, gdyby piwo okazało się wadliwym, może owocować pretensjami klienta pod adresem browaru, a de facto trudno jest ustalić, na którym etapie coś poszło nie tak np.: mogło dojść do infekcji przy nalewaniu piwa do butelki PET. Innym argumentem „przeciw” jest aspekt wizerunkowy. Piwo po przelaniu z beczki do butelki PET prezentuje się z zewnątrz jak przysłowiowe „siódme dziecko stróża", zwłaszcza, gdy porówna się je z wersją w butelce, która wyjechała z browaru (etykieta, kapsel, spora doza informacji na temat produktu i producenta - przynajmniej z założenia). Piwo przelane w plastik musi być przechowywane w warunkach chłodniczych i dość szybko spożyte - zalecany czas to do pięciu dni od zakupu, czyli niewiele.  


A jakie są pozytywy takiej praktyki? Najważniejszy jest taki, że dzięki temu klient ma możliwość nabycia piw dostępnych tylko w beczkach. W pubie można wypić je na miejscu, dlatego niektórzy podważają sens tego rodzaju działania, ale w sklepie specjalistycznym jest to trudne do zrobienia. Poza tym mówimy o wariancie takim, że klient chce zabrać piwo na wynos. Jeżeli dodać do tego sprzedaż internetową, znacznie zwiększa to dostępność tych piw, które kupić można tylko w dużych miastach. Skoro już mowa o specyfice zakupów przez Internet; piwo musi dojechać do domu, a to znaczy, że „tempus fugit” (czas ucieka) oraz najlepiej dokonywać zamówień uwzględniając warunki termiczne, panujące na dworze podczas transportu (podczas zeszłorocznej fali upałów w sierpniu, takie piwo mogłoby mocno „dostać w kość” przez kilkanaście godzin pobytu poza lodówką). Piwo lane jest do plastikowych butelek, co w jakiś sposób predestynuje je do sprzedaży wysyłkowej, ponieważ jest znacznie mniejsze ryzyko uszkodzenia tego rodzaju opakowania niż w przypadku butelek szklanych (zmora sklepów internetowych z piwem). Kolejnym atutem tego rodzaju opakowania jest jego waga. Jest znacznie lżejsze niż butelki wykonane ze szkła. Jeszcze innym pozytywem jest to, że można sobie wziąć takie piwo z pubu na wynos, gdy wiemy, że już na dzisiaj wystarczy, ale jest sporo nowości na kranach, duży ruch i nie wiemy, czy do jutra coś by się nam ostało z tego, co w danej chwili nas interesuje z oferty pubu. Taką butelką na wynos z ciekawym piwem można na przykład podziękować kierowcy, który odwozi nas do domu po piwnym maratonie, albo zakupić jako podarunek dla kogoś, komu wiemy, że dane piwo będzie smakować, a pub sprzedaje je tylko w wersji beczkowej. 


Dla mnie, zakup piwa tą drogą okazał się być może jedyną opcją, by skosztować je bez konieczności wyjazdu do Warszawy. Pora przekonać się, jak smakuje „American Psycho IPA". 


Podoba mi się sama nazwa tego piwa, kojarząca mi się z filmem „American Psycho”, nawiązująca do psychoaktywnych właściwości piołunu. Sama etykieta jest bardzo psychodeliczna, ale jednocześnie kolorowa, nad wyraz nierealna, nasuwająca skojarzenia z narkotyczną wizją albo jakimś senny majakiem. Dopóki browar nie zacznie warzyć piw „u siebie", nie ujrzymy jej na szklanych butelkach. Te, widoczne na fanpage’u browaru to materiały promocyjne.  


Producentem piwa jest Warszawski Browar Bazyliszek, który uwarzył swoje piwo w Browarze „Trzy korony” w Puławach. Jego ekstrakt początkowy wynosi 15,5 st. Blg, a zawartość alkoholu - 6% obj. Skład tego piwa stanowią: słody (Pale Ale, Pilzneński, Pszeniczny, Monachijski, Cara Gold), chmiele: Magnum (goryczkowy), Tomahawk (goryczkowo-aromatyczny), Centennial, Simcoe, Citra (aromatyczne), drożdże: Wyeast 1217 West Coast IPA. Innym i nadającym temu piwu nutę tajemniczości komponentem jest gruit - własna kompozycja ziołowa, nawiązująca do receptury „Zielonej Wróżki" z początku XX wieku. Piwo jest niepasteryzowane i niefiltrowane. Wartość IBU wynosi 60, ale z uwagi na obecność piołunu, relatywne odczucie goryczki może być wyższe (piołun podnosi goryczkę, ale nie współczynnik IBU). 


Po otwarciu butelki wydobywa się z niej słodowo-chmielowy aromat. Słód przejawia się zapachem zboża, biszkoptu i karmelu, a chmiele dają o sobie znać poprzez owocowo-żywiczne aromaty (dominujące są nuty mango, grejpfruta i pomarańczy), do tego dochodzi wyraźny aromat ziołowo-trawiasty. Po przelaniu do szkła, ukazuje się trunek o barwie ciemnego złota. Patrząc pod światło, widoczne jest wyraźne zmętnienie. Piana na piwie jest biała, wysoka, ziarnista i trwała. Bardzo ładnie krążkuje na ścinkach pokala. Aromat po przelaniu nie zmienia się, jest już jednak trochę mniej skondensowany i wyrazisty. Brak nut, które zniechęcałyby do sięgnięcia po pierwszy łyk. W smaku na początku jest dość słodkie, ale nie intensywnie,  karmelowe. Aromat słodu szybko ustępuje miejsca chmielowości, która jest – jak w aromacie – owocowo-żywiczna (cytrusowa). Na końcu do głosu dochodzi piołun. Goryczka, która przez cały czas jest wyraźna i wysoka, staje się trochę tępa, zalegająca i ściągająca. Finisz chmielowo-ziołowy. Wysycenie tego piwa jest niskie.  


Konkludując spotkanie z „American Psych IPA”, uważam je za ciekawy pomysł, który doczekał się udanej realizacji połączenia „starego z nowym”. Wydaje się być dość zbilansowane, zważywszy na to, że użycie piołunu mogło się okazać „gwoździem do trumny”. W tym miejscu rodzi się pytanie – czy piwo jest przekombinowane? W moim odczuciu - nie, ale na pewno znajdą się osoby, którym obecność piołunowej goryczki będzie przeszkadzać, ponieważ jest ona wyraźnie wyczuwalna (mocniej niż w gruicie z Browaru Kormoran). Uważam to piwo za pijalne, cechuje je wyraźny aromat jankeskich chmieli, choć nie tak wyraźny, jak na przykład w piwie „Grand Prix” z Browaru Ciechan. Unikatowość jego polega na tym, że to piwo, które nie jest reprezentantem konkretnego stylu, a pewnie gdyby była to kolejna AIPA, to niespecjalnie byłbym nim zainteresowany. Jedyną wadą tego piwa jest to, że zalegająca goryczka wzmaga chęć na kolejnego łyka. Problematyczny może okazać się moment, gdy zabraknie piwa w kuflu. A po wtóre, nie należy mylić tego stanu rzeczy z sesyjnością. Ale taki jest już urok tego piwa. Myślę, że warto spróbować i samemu się przekonać, czy to dobry eksperyment.


Jeśli chodzi o zakupy piwa lanego w plastikowe butelki i dostarczanie ich za pośrednictwem firmy kurierskiej, powiem tak: nie „naciąłem się”. Mam świadomość, że piwo nalane prosto z beczki i wypite w trakcie kilkunastu minut po jego przelaniu do kufla mogłoby smakować nieco lepiej/inaczej, ale nie sądzę, żeby podróż, czy naczynie, w którym je dostarczono sprawiło, że pogorszyła się jego jakość. Nie natknąłem się na piwa odgazowane, czy jakieś nieprzyjemne nuty w smaku i/lub zapachu. Niemniej, jestem świadomych pewnych mankamentów i niedoskonałości zakupów piwa w taki a nie inny sposób. Dodam tylko, że nie zwlekałem specjalnie długo ze spożyciem zamówionych piw. Ostatnie z nich wypiłem na piąty dzień po rozlewie. Co do piw z Minibrowaru Haust, „Skrill ESB” niespecjalnie przypadł mi do gustu, bo bardziej przypominał Irish Red Ale niż Extra Special Bittera, a „Kazbek Pale Ale” okazał się bardzo dobrym i lekkim piwem. Uważam, że zakup piwa przez Internet w plastikowych butelkach to dobra opcja, zwłaszcza, gdy mieszka się w kilkutysięcznej miejscowości, w której wybór piw na sklepowych półkach jest o wiele bardziej ograniczony i najczęściej sprowadza się do produktów koncernowych. Niemniej, należy być świadomym tego, że decydując się na takie zakupy należy być świadomym tego, że są one obarczone pewnym ryzykiem, by potem nie mieć pretensji do garbatego o proste dzieci.       

wtorek, 18 marca 2014

Sobotni wieczór we Wrocławiu

W minioną sobotę wraz z Hanią pojechaliśmy do Wrocławia, bo mieliśmy tam do załatwienia pewną sprawę. Po zrealizowaniu planu zasadniczego, naszego wyjazdu, udaliśmy się pod wieczór na przechadzkę po wrocławskim starym mieście. Obydwoje lubimy to miasto, choć każde z nas z nieco innych pobudek.

Miałem okazję mieszkać przez cztery miesiące w tym uroczym mieście podczas wymiany studenckiej w ramach programu MOST. Było to w 2007 roku, czyli na kilka lat przed piwną rewolucją i sfrunięciem ducha kraftu z przestworzy nad kraj między Odrą i Bugiem. W tamtym czasie, Wrocław zdecydowanie bardziej kojarzył mi się z piwem niż Poznań, bo w 2007 roku było już tam kilka sklepów, w których można było posmakować polskich piw z małych browarów, czy sporej oferty „importów". W owym czasie w Poznaniu nie było żadnego sklepu specjalistycznego z piwem, a jedynym źródłem zaopatrzenia były hipermarkety. Inną kwestią w tamtym okresie był mój studencki budżet, który stanowił główny wyznacznik piw będących w moim zasięgu pod względem cenowym.    

Od tego czasu minęło jednak siedem lat i sporo na polskiej scenie piwnej się zmieniło. A co najważniejsze, zmiany poszły w bardzo dobrym, wręcz wymarzonym, kierunku.

Mieliśmy przygotowaną listę potencjalnych miejsc, w których chcieliśmy osuszyć po kufelku z piwem. Nasze tourne rozpoczęliśmy od kolacji w Bierhalle. Konkretne jedzenie (placek ziemniaczany z gulaszem) i do tego po kufelku ichniego piwa (ja piłem pilznera, a Hania. jej ukochanego. weizena).

Posileni, ruszyliśmy do „Kontynuacji". Przekroczyliśmy jej wrota  około 19-tej, ale lokal był już w znacznej mierze zapełniony. Udało nam się znaleźć stolik dla dwóch osób i dumnym krokiem skierowałem się w stronę baru... Sam klimat tego miejsca jest jak najbardziej pozytywny. Jest tam jasno z uwagi na białe ściany, co dla mnie jako osoby niedowidzącej jest sporym plusem, choć innym może to przeszkadzać, bo odbiera to intymny nastrój. Na samych ścianach znajduje sie wiele prac autorstwa Agnieszki Tomaszewskiej, które są po części humorystyczne, po trochu abstrakcyjne, ale w ciekawy sposób odnoszą się do otaczającej nas rzeczywistości. Ciekawy wybór serwowanych piw i bardzo przyjacielska obsługa. W tle słychać było przyjemną muzykę z pogranicza rocka i alternatywy. 


Fajny motyw :) 

Moim pierwszym piwem, które tam wypiłem, było „Smoked Cracow" z Pracowni Piwa, czyli małopolska interpretacja wielkopolskiego piwa (grodziskiego) o ekstrakcie 7,7% wag. i zawartości alkoholu wynoszącej 2,4% obj. Posiadało jasnozłotą, zmętnioną barwę, białą pianę i zbożowo-wędzony aromat z nieznacznym akcentem chmielowym. w smaku też królowała wędzoność, która sprawiała, że piwo o ekstrakcie poniżej 8% wag. wydawało się nad wyraz treściwe. Lekkie, sesyjne (o ile lubi się aromat wędzony w piwie) i bardzo dobrze gaszące pragnienie. Bardzo mi smakowało. Fakne uzupełnienie doświadczenia z obecnymi wersjami piwa grodziskiego na rynku.  

Drugim (i ostatnim) piwem pitym w tymże pubie był „Smoky Joe" z AleBrowaru. Była to wersja piwa, którą wybrali fani piw z tego browaru w internetowej ankiecie. Zwycięską opcją okazał się „Smoky Joe" z jeszcze większym udziałem w zasypie słodu wędzonego torfem. W owej sondzie głosowałem na „Sweet Cow” z większą ilością laktozy i dodatkiem ziaren kakaowca. Jeszcze rok temu bym się trochę wahał, czy spróbować tego rodzaju piwo, ale zeszłoroczny „Smoky Joe” oraz „Smokey George" z Brauerei Rittmayer, przekonały mnie do tych piw (z dodatkiem słodu whisky). Teraz poszukuję „100% Peated” z norweskiego browaru Nøgne Ø i planuję też własne uwarzenie Whisky Stoutu. Wracając do sobotniego spotkania z fanowską wersją „Smoky Joe”, powiem tak: było zacnie. Nuty torfowe, ziemiste w polaczeniu z solidnym ciałem słodowym, aromatem palonej kawy i posmakiem „dębowej beczki” dały naprawdę niezły wynik. Smak tego piwa jest bardzo esencjonalny, jest ono gęste i oleiste. Takiego „Smoky Joe" życzyłbym sobie w przyszłości. Po raz pierwszy od długiego czasu cieszę się, że moja opinia znalazła się w mniejszości. Piwo jest czarne jak sumienie niejednego polityka, a korona z brązowej piany długo utrzymuje się na jego powierzchni. AleBrowar obiecywał petardę i słowa dotrzymał. Tu nie ma miejsca na szeroką skalę szarości; albo się je polubi, albo już nigdy do niego nie wróci.   

Potem postanowiliśmy rozejrzeć się za filiżanką kawy i trochę pospacerować, szukając przy okazji miejsca w którejś z opcji lokalowych z naszej listy. Był sobotni wieczór, więc nie było to takie proste (z czym się liczyliśmy), ale udało nam się znaleźć wolny stolik w „Szynkarni" (wcześniejsze próby „zakotwiczenia” w takich pubach jak „Pod Latarniami”, czy w „Zakład Usług Piwnych” zakończyły się niepowodzeniem). Myślę, że to nie był przypadek, że trafiliśmy, tam gdzie trafiliśmy. „Szynkarnia” to miejsce stworzone dla takiego piwnego maniaka i łasucha jak ja. Poza dużym wyborem piw, lokal serwuje szeroki wybór serów zagrodowych, tradycyjnych wędlin z niewielkich zakładów wędliniarskich i kusząco wyglądających słodkości. Obsługa jest bardzo sympatyczna i chętnie podpowie i doradzi, jeśli ktoś czuje się zagubiony w chwili dokonywania zakupu trunku lub przekąski. Najbardziej zaintrygowała nas kiełbasa... nowotomyska. Po rozmowie z panią zza baru, okazało się, że jest to faktycznie kiełbasa spod Nowego Tomyśla, z niedużego zakładu rzeźnicko-wędliniarskiego, mieszczącego się w miejscowości Bukowiec (8 km od Nowego Tomyśla). Szczerze, dopiero 180 kilometrów od domu dane mi było jej spróbować i przyznam, że następnym razem będę musiał udać się do ich mobilnego sklepu firmowego. Wniosek stąd płynie taki, że oferowane produkty to autentyki, a nie jakieś tam "cuda, cudawianki". Przy barze znajduje się lista kontrahentów, z którymi pub współpracuje i można się co nieco dowiedzieć o konkretnym wyrobie oraz jego wytwórcy. Podczas naszego pobytu w tym lokalu, do piwa zamówiliśmy sobie o podpłomyku (mój był z serem, szynką, cebulą i szczypiorkiem, a Hani z suszonymi pomidorami i kurczakiem). Bardzo nam smakowały. 

Jeżeli chodzi o degustowane przeze mnie piwa, były to wypusty polskich browarów rzemieślniczych. Jako pierwsze, skosztowałem „Lublin to Dublin”. To kolaboracyjne piwo uwarzone wspólnie przez Browar PINTA i szkocki Carlow Brewing Company, znany też jako O’Hara’s Brewery, to Robust Oatmeal Stout – solidny stout owsiany o ekstrakcie 16% wagowo i zawartości alkoholu na poziomie 6,5% objętościowo. Piwo czarne, o nieprzejrzystej barwie z bujną pianą, która posiadała bezowo-szary kolor, W zapachu dominowała nuta palona z kawowym akcentem i aromat gorzkiej czekolady. W smaku uderzała słodowość z domieszką paloności, lekki akcent kawowy oraz posmak czekolady. Piwo gęste, treściwe, ale nadzwyczaj pijalne, przez co jest bardzo zdradzieckie. Bardzo ciekawe i godne spróbowania. Mam nadzieję, że to nieostatnie piwo w ramach tejże kolaboracji.

Następnym piwem, po które sięgnąłem było „American IPA” z nowego browaru kontraktowego Doctor Brew. Po udanym, premierowym „Sunny Ale" grzechem byłoby nie spróbować drugiego piwa pochodzącego z tej inicjatywy kontraktowej. Nazwa może być zwodnicza dla miłośników chmielu z USA, bo z amerykańskich odmian użyto tylko Cascade, a pozostałe chmiele wykorzystane przy warzeniu tego piwa to australijski Galaxy, nowozelandzki - Motueka i niemiecki - Magnum. W „Szynkarni" było trochę ciemnej niż w „Kontynuacji" i piwo w tamtych warunkach oświetleniowych było dla mnie bursztynowe z dużą domieszką czerwieni. Piana jasna, ale nie śnieżnobiała, całkiem dobrze się prezentowała, jednak nie tak efektownie, jak ta na „Lublin To Dublin". W zapachu słodowość w akompaniamencie bardzo bogatego aromatu chmielowego. Były tam owoce tropikalne, cytrusy, morele, żywica i zioła. W smaku początkowo dominował aromat słodów z lekką, ale nie męczącą nutą karmelową oraz sporą dozą chmielowej goryczki. Aromaty owocowe i żywiczne stanowiły bardzo ciekawą kombinację, daleką od oklepanej nieco kompozycji składającej się tylko z amerykańskich odmian chmielu. Piwo iście sesyjne i smaczne. Jeśli lubisz piwa goryczkowe - bierz w ciemno. Piwo posiada 16% ekstraktu i 6,2% alkoholu objętościowo. Doctor Brew pokazał, że wie jak leczyć spragnionych piwoszy. A pewnie niejeden sięgnie po nie jako medykament mający złagodzić „nabyty syndrom dnia wczorajszego”.    

Na „rozchodnika” wypiłem „Von Hopfen" z Browaru Mason. Hania w tym czasie spijała grzane wino. Wiem, że to nie było najrozsądniejsze posunięcie, bo picie Pale Ale po mocno chmielonym IPA nie jest najlepszym pomysłem, ale tak to jest, gdy idzie się na żywioł. Obsługa ostrzegała, że będą nalewać piwo około 5 minut, bo jest mocno wysycone i strasznie się pieni. Jestem cierpliwy, więc nie oponowałem. Samo piwo posiada złotą, opalizującą barwę i bardzo bujną, zbitą, śnieżnobiałą pianę. Problemy pojawiły się w zapachu, bo obok słodowości i bardzo rozbudowanego akcentu chmielowego pałętała się nieprzyjemna nuta nasuwająca skojarzenia ze stęchlizną. W smaku było lepiej. Lekkie, ze słodowym początkiem, który szybko ustępował chmielowości. Piwo chmielono wyłącznie niemieckimi odmianami chmielu (Polaris, Opal, Cascade DE, Perle). Goryczka jest wyraźna i bardzo rozbudowana (kwiatowo-ziołowa), ale jak na piwo w tym stylu jest zbyt wysoko wysycone dwutlenkiem węgla, co negatywnie wpływa na jego pijalność. Sam Mason przyznaje na swoim profilu, że coś nie do końca „sztymuje" w jego premierowym wypuście, a człowiek ten na piwie się zna i niejedno piwo w życiu uwarzył. Zdarza się. Piwo jest dobre, ale posiada pewne defekty, nad którymi warto się pochylić. Do tego piwa wrócę, bo moje wrażenia mogą być zniekształcone faktem, że było to już któreś piwo z rzędu, a poprzednie spożyte przed „Von Hopfenem” było mocno chmielone. Poza tym, Mason na pewno będzie dążył do usunięcia niepożądanych efektów, obecnych w smaku i zapachu piwa.    

Kupiliśmy sobie na wynos kilka ciastek i parę wędlin, po czym ruszyliśmy do hotelu, bo następnego dnia planowaliśmy dość wcześnie wyruszyć w podróż powrotną do domu. Był to bardzo udany wieczór w mieście, do którego zawsze chętnie wracamy, w dwóch klimatycznych „wielokranach", w których każdy piwny maniak czuje się jak ryba w wodzie. Piwa, których miałem okazję tam skosztować okazały sie koronnym dowodem na to, że polska scena piwowarstwa rzemieślniczego ma się dobrze i owocuje udanymi nowościami. Nie żałowałem wyboru ani jednego z zakupionych piw. To bardzo przyjemne uczucie, gdy sięgasz po różne piwa, a każde z nich jest naprawdę niebagatelne, do tego towarzystwo bliskiej osoby i ta myśl chodząca po głowie, że właśnie dla takich chwil warto jest żyć.
Resztki pamiątek z podróży do stolicy Dolnego Śląska :)

P.S.: Postawiłem na opis a nie fotorelację, bo niespecjalnie lubię robić zdjęcia z uwagi na brak uzdolnień i odpowiedniego sprzętu. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Ilustracje etykiet piw pochodzą z profilów browarów na serwisie Facebook. 

czwartek, 13 marca 2014

Piwo grodziskie: historia, charakterystyka i perspektywy cz.4


Co dalej?
 
Pomimo zaprzestania produkcji piwa w Grodzisku Wielkopolskim, miasto to posiada duży sentyment do swoich tradycji piwowarskich. Lokalne Muzeum Ziemi Grodziskiej posiada w swoich zbiorach wiele pamiątek i eksponatów związanych z piwem grodziskim. W mieście organizowana jest co rok giełda birofilistyczna, a w jej ramach od 2006 roku prowadzony jest konkurs piw domowych pod nazwą „Prawie jak Grodzisz”, na którym oceniane jest jak najbliższe odtworzenie piwa grodziskiego przez piwowarów domowych. W jury konkursu zasiadają między innymi byli pracownicy browaru w Grodzisku Wielkopolskim. Przez dwie dekady niebytu piwa grodziskiego na rynku, pojawiały się różne plany i wizje związane z przywróceniem go do życia, ale jak widać, wszystkie spaliły na panewce. Pomimo niepowodzeń przy reaktywacji zakładu piwowarskiego w Grodzisku Wielkopolskim, podjęte zostały działania, których celem było odtworzenie receptury i procesu warzenia piwa, aby nie uległy one zapomnieniu. Inicjatorem tego przedsięwzięcia było Polskie Stowarzyszenie Piwowarów Domowych, które jesienią 2011 roku podjęło działania mające na celu zgromadzenie jak największej liczby informacji na temat piwa grodziskiego, w kontekście surowców niezbędnych do jego wyrobu oraz procesu technologicznego jego produkcji. 13 grudnia tegoż roku powołano komisję do spraw projektu „Grodziskie Redivivus”, której efekty prac zawiera raport z prac tej komisji. W styczniu 2012 roku ukazała się finalna wersja raport dostępna na stronie PSPD wraz z materiałami źródłowymi, po to aby każdy zainteresowany miał do nich dostęp.


Samo piwo grodziskie nie zostało zapomniane i różne interpretacje tego stylu warzone są w Polsce i poza jej granicami. Na rodzimym rynku przykładami mogą być piwa: „A’la Grodziskie” z Browaru PINTA (niedawno wypuszczono nowe wersje tego piwa oznaczone dodatkowo w swych nazwa adnotacjami „2.0” i „3.0”), „Piwo Grodziskie” oraz „Grodzisz Imperialny” (12% e.w.) z Browaru Artezan, a także „Smoked Cracow” z Pracowni Piwa. Poza granicami Polski, piwa w tym stylu uwarzył czeski Pivovar Kocour („Grodziczki”), przy którego fermentacji wykorzystano oryginalne drożdże grodziskie pozyskane z Instytutu Technologii Fermentacji Politechniki Łódzkiej; „Grätzer” i „Grodziskie” z holenderskiego browaru Jopen oraz „Light Polska” z włoskiego browaru rzemieślniczego Birra Amiata. Wiele piw w tym stylu uwarzyły amerykańskie browary rzemieślnicze. Wszystkie te działania spowodowały, że to rdzennie polskie piwo nie zostało wymazane z kart historii, a wręcz przeciwnie – zrobiono wiele, by pamięć o nim trwała jak najdłużej, zwłaszcza, że jest to polskie piwo relatywnie dobrze udokumentowane.  

W dniu 18 kwietnia 2012 roku przeprowadzono w Grodzisku Wielkopolskim przetarg na zakup budynku browaru. Warunkiem sprzedaży budynku było doprowadzenie inwestora do wznowienia produkcji piwa w browarze. Zwycięzcą została polsko-belgijska spółka IBG DWA, która jako jedyna przystąpiła do przetargu. Owa spółka jest właścicielem Browaru Fortuna w Miłosławiu. Plany inwestora przekonały burmistrza Grodziska Wielkopolskiego, Henryka Szymańskiego, że tym razem projekt ma szansę realizacji. Wynika to z przemyślanych kalkulacji i konkretnych planów inwestycyjnych, które przedstawiono miejskich włodarzom. Z informacji prasowych, wynika, że do zarządzania browarem grodziskim ma został powołana osobna spółka, która będzie podlegać IBG DWA. Po „przebrnięciu” przez procedury i formalności, mają rozpocząć się prace rewitalizacyjno-remontowe. Ich zakończenie planowane jest na rok 2014. Pierwsze piwo powinno zostać uwarzone (zgodnie z deklaracjami inwestora) w drugiej połowie 2014 roku. W ramach projektu ma powstać nie tylko browar, ale także muzeum browarnictwa ziemi grodziskiej oraz zaplecze gastronomiczne w budynkach przyległych do nowego browaru. Planowana produkcja piwa ma początkowo wynosić 20-30 tysięcy hektolitrów w skali roku. Reakcja rynku będzie kluczowym czynnikiem jeżeli chodzi o dalsze kroki nowego właściciela browaru w Grodzisku Wielkopolskim. Krzysztof Panek, prezes Browaru Fortuna, zapowiada, że piwo warzone w Grodzisku Wielkopolskim będzie możliwie jak najbliższe wersji oryginalnej, jednak pod uwagę będą brane także „sygnały rynkowe”.


W tym miejscu warto zadać pytanie: czy grodziskie poradzi sobie na rynku? Odpowiedź na nie wcale nie jest taka oczywista i zerojedynkowa. Dla wielu sceptyków i pesymistów dobrym argumentem „przeciw” będzie już samo powiedzenie Heraklita: „nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki” (z czym i ja po części się zgadzam). Moją największą obawą jest to, że piwo nie zostanie entuzjastycznie przyjęte przez szersze grono konsumentów, ponieważ - z uwagi na niską świadomość piwną naszego społeczeństwa - grodziskie spotka się z „niezrozumieniem” potencjalnych nabywców. Statystyczny miłośnik eurolagerów będzie mógł mieć pewne problemy  ze zrozumieniem istoty tego piwa i, że „fanaberie” towarzyszące temu piwu, takie jak: niska zawartość alkoholu, wędzony aromat i osad drożdżowy na dnie butelki to nie próba wypuszczenia „piwa light”, czy niedbałość piwowarów (nieestetyczne - dla wielu miłośników lagerów - drożdże w piwie, czy nieznany wielu osobom aromat wędzonego słodu, który wiele osób może odebrać jako oznaka zepsucia piwa), ale tradycja związana z tym piwem i źródło jego wyjątkowości. Ponadto, w konsumenckiej świadomości miażdżącej większości konsumentów – piwo zawierające mniej niż 5% alkoholu to produkt pośledniej jakości niegodzien być piwem zwany lub, ewentualnie, piwo dla kobiet. Wielu nie będzie wiedzieć, że takie a nie inne właściwości piwa podyktowane są przez wielowiekową tradycję, a nie silenie się browaru na bycie na wskroś oryginalnym i podążającym pod prąd za wszelką cenę, by tylko wyróżnić się na rynku. Problem z tym mogą mieć przede wszystkim przedstawiciele młodszych pokoleń, którym nie było nigdy dane skosztować „Grodzisza” z uwagi na zbyt młody wiek. Było nie było, dwadzieścia lat niebytu na rynku to z punktu widzenia historii nie wiele, ale struktura pokoleniowa konsumentów piwa przez ten czas zdążyła się zmienić. Innym czynnikiem, który może być swego rodzaju „kulą u nogi” jest cena. Wypusty rzemieślnicze kosztują kilka złotych 7-9 za butelkę. Wiadomą rzeczą jest, że tradycyjna metoda wyrobu piwa grodziskiego nie była tania. Jeśli połączymy to z wyżej wymienionym „niezrozumieniem istoty piwa grodziskiego”, to może być to sporym problemem, bo po co pić dziwne piwo, które nie „daje kopa” i „wali wędliną”, skoro za np.: 6-7 złotych w dyskoncie można kupić 3 albo nawet cztery tanie piwa zawierające powyżej 5% alkoholu? Podobne tezy kilka miesięcy temu stawiał Marcin Stefaniak alias „Piwolog” w swoim tekście, który możecie przeczytać tutaj. Myślę, że piwo grodziskie na pewno będzie skazane na niszowość, bo reakcja rynku na ten „piwowarski skarb Polski” może okazać się bardzo sceptyczna i chłodna. Będzie to piwo dla świadomych konsumentów, którzy wiedzą czym jest grodziskie i dlaczego jest takie, a nie inne. Zawsze też pozostaje pytanie, na ile samo piwo będzie udane?


Z drugiej strony, dostrzegam też pozytywne strony pojawienia się grodziskiego. Po pierwsze, jest to dobry czas na taki ruch, bo Polacy coraz bardziej interesują się piwem, poszukują nowych smaków, a świadomość konsumencka w tym zakresie staje się coraz większa. Ludzie przyzwyczaili się do tego, że za dobre piwo rzemieślnicze trzeba zapłacić więcej, więc cena kilku złotych za butelkę nie powinna już być takim szokiem, jak jeszcze 2-3 lata temu. Sądząc po próbach lansowania nowego, nieoficjalnego stylu piwnego (Polish India Pale Ale o nieszczęsnym akronimie PIPA), jest pewna tęsknota w narodzie, by na światowej scenie piwowarskiej zabłysnąć czymś wybitnie polskim. To ważne, bo pewnie konsumenci spoza Polski też będą zainteresowani piwem z Grodziska Wielkopolskiego. Może okazać się, że piwo to będzie cieszyć się większym uznaniem i zainteresowaniem za granicą niż w kraju pochodzenia, z czym często do czynienia mają browary belgijskie, eksportujące nawet 75% swojej produkcji. A co najważniejsze, dwadzieścia lat niebytu na rynku to nie aż tak długo, aby pamięć o danym piwie wygasła. Jest sporo osób, które piwo grodziskie pamięta i, co więcej, bardzo dobrze je wspomina. Zapewne wielu przedstawicieli pokoleń starszych niż moje, będzie zainteresowanych skosztowaniem wędzonego piwa pszenicznego z Wielkopolski. Dla wielu z nich będzie to swego rodzaju „powrót do przeszłości”, a to dobrze rokuje. Jeszcze jednym argumentem „za” może być trendy polegający na sięganiu konsumentów po produkty lokalne i regionalne, który jest bardzo widoczny w branży piwnej.


Abstrahując od przyjętej linii argumentacji, warto zaznaczyć, że teraz wszystko jest w rękach nowego właściciela browaru w Grodzisku Wielkopolskim. Po pierwsze, ważne, by warzone piwo grodziskie było dobre, bez wad sensorycznych, a także, by podjąć skuteczne działania marketingowe, które pozwolą i ułatwią piwu grodziskiemu jako marce wejście na rynek. Myślę, że warto, aby w kampanii reklamowej postawić na edukację i uświadamianie konsumentów na czym polega wyjątkowość tego piwa i skupić się na aspektach tradycyjno-historycznych z nim związanych. Skuteczność tego typu działań widać zwłaszcza po pewnym fanatyzmie wiary wśród szerokiej rzeszy w wyższość piw regionalnych. Wiele browarów pogrywa na uczuciach patriotycznych konsumentów oraz wykorzystuje niski stan świadomości konsumenckiej, by zwiększyć efektywność sprzedaży oferowanych przez siebie produktów, które często nie różnią się wiele od tych koncernowych. O ile jest wrogiem tego typu działań – w przypadku grodziskiego będą one jak najbardziej uzasadnione, bo nie będą mijać się z prawdą. Jedynym, co pozostaje polskim piwoszom to czekanie na moment, gdy piwo grodziskie pojawi się znów w sprzedaży i nadzieja, że powtórzy sukces belgijskiego witbiera, choć o tej nadziei ludzie różnie mawiają...

Bibliografia:
1.      J. Chrzanowski: „Zarys historii piwa grodziskiego”, Towarzystwo Miłośników Ziemi Grodziskiej, Grodzisk Wielkopolski, 1986,
2.      A. Sadownik: „Projekt Grodziskie Redivivus” w: POWOWAR nr 5 (zima 2011),
3.      Projekt „Grodziskie Redivivus”; Raport nr2 (zmieniony 01.2012) ze stanu prac komisji ds. piwa grodziskiego, http://www.pspd.org.pl/catpages/raport (dostęp: 09.03.2014),
4.      Rozporządzenie Rady Ministrów z dnia 23 września 1929 roku w sprawie ochrony nazwy regionalnej „piwo grodziskie” (Dz.U. 1929 Nr 72 Poz. 548), http://isap.sejm.gov.pl/DetailsServlet?id=WDU19290720548 (dostęp 09.03.2014),
5.      R. Gromadzki: „Cud św. Bernarda”, materiał dostępny na forum „Browar.biz”, http://www.browar.biz/forum/showthread.php?t=38748 (dostęp: 09.03.2014),
6.      H. Majkowski: „Grodzisk Wielkopolski; Przeszłość, zabytki, ludzie”, Poznań, 1938, wersja cyfrowa książki dostępna w ramach projektu Wielkopolska Biblioteka Cyfrowa, http://www.wbc.poznan.pl/dlibra/doccontent?id=17219&from=FBC (dostep 09.03.2014),
7.      A. Warschauer: „Historia piwa grodziskiego”, przekład polski w „Kurierze Poznańskim”, Rok 1894, Nr: 104 i 110. Wersja cyfrowa dostępna w ramach WBC, http://www.wbc.poznan.pl/dlibra/docmetadata?id=116694&dirds=1&tab=3 (dostęp: 09.03.2014),
8.      W. Szmelich: „O historii i sposobie wytwarzania unikalnego piwa grodziskiego”. W: „Przemysł Fermentacyjny i Owocowo-Warzywny” 1/94, Poznań, 1994. Artykuł dostępny na stronie Polskiego Stowarzyszenia Piwowarów Domowych: http://www.pspd.org.pl/catpages/archiwum (dostęp: 09.03.2014),
9.      G. Ławniczak: „Zapomniana tradycja piwa grodziskiego”, w: „Przegląd Wielkopolski”, Rok 2007, Nr 2. Artykuł dostępny na stronie Polskiego Stowarzyszenia Piwowarów Domowych: http://www.pspd.org.pl/catpages/archiwum (dostęp: 09.03.2014),
10.  T. Kaczmarek: „Księga piw i browarów polskich”, Warszawa, 1994?. Artykuł dostępny na stronie Polskiego Stowarzyszenia Piwowarów Domowych: http://www.pspd.org.pl/catpages/archiwum (dostęp: 09.03.2014),
11.  Materiały prasowe wykorzystane przy tworzeniu artykułu pochodzą przede wszystkim ze strony: http://grodzisk.naszemiasto.pl/tag/piwo-grodziskie.html (dostęp: 09.03.2014),
12.  M. Stefaniak: „Grodziskiego nie będzie!”, http://piwolog.pl/2013/06/28/grodziskiego-nie-bedzie-piwo-grodziskie/ (dostęp 09.03.2014),
13.  Materiały na temat piwa grodziskie zawarte na blogu Rona Pattinsona: „Shut Up About Barclay Perkins”: http://barclayperkins.blogspot.com/search/label/Grodziskie (dostęp: 09.03.2014).