UWAGA!

Strona, z uwagi na publikowane na niej treści, przeznaczona jest wyłącznie dla osób pełnoletnich.

czwartek, 22 lutego 2018

Princessebier

Sporo uwagi do tej pory poświęcałem piwom angielskim i niemieckim. Czas na zmiany. Tym razem chciałbym skupić się na historycznym piwie pochodzącym z Niderlandów, bowiem jest to kraj, który także posiada bogate tradycje piwowarskie, choć nie są one tak powszechnie znane. To właśnie Holendrom przypisuje się popularyzację chmielu na Wyspach Brytyjskich, gdzie zaczęto go uprawiać w XVI wieku. Inną rzeczą godną odnotowania jest fakt, że Holendrzy także z powodzeniem wysyłali swoje piwa do należących do nich kolonii mieszczących się między innymi w Azji i Ameryce Południowej.

Nazwy piwa zapewne tłumaczyć nie trzeba. Warto jednak rozwinąć wątek, komu ów historyczny napitek ją zawdzięczał? Ową księżniczką była Anna Hanowerska (1709-1759), która w 1734 roku została żoną Wilhelma IV Orańskiego (1711-1751). Była ona najstarszą córką angielskiego króla Jerzego II Hanowerskiego (1683-1760), przez co otrzymała tytuł księżniczki królewskiej (Princess Royal) i posiadała prawa do angielskiego tronu, jednak zrzekła się ich przyjmując tytuły swego męża – tytuł księżnej Oranje-Nassau. W młodości przeszła ospę, która pozostawiła blizny na jej twarzy, przez co uważano ją za mniej urodziwą od młodszych sióstr. Co ciekawe, Anna nie cieszyła się zbytnią popularnością w Niderlandach – jej stosunki z teściową (Marią Ludwiką von Hessen-Kassel) były napięte, a ona sama nie kryła swego przekonania o wyższości Anglii nad Holandią, co z pewnością nie przysparzało jej sympatyków. Ucieczką od jej codziennych problemów były muzyka oraz literatura. W młodości jej nauczycielem był sam Georg Friedrich Händel (1685-1759), który uczynił wyjątek tylko i wyłącznie dla niej, bowiem jako kompozytora nieszczególnie interesowała go rola nauczyciela muzyki. W późniejszych latach obydwoje przyjaźnili się (to właśnie on ułożył muzykę graną podczas ceremonii zaślubin). Podobno słynęła z tego, że zmuszała swoje dwórki do wielogodzinnego czytania jej, nie zważając na ich znużenie i niechęć względem tej czynności. Lubiła także malować portrety.

W porównaniu do innych holenderskich piwo jest ono relatywnie młode, gdyż pierwsza wzmianka o nim pochodzi z 1748 roku (choć wtedy nazwano je „piwem pod marką Princess Royal” pozwala to jednoznacznie stwierdzić komu było zadedykowane). Zostało ono wymienione jako jedno spośród 12 piw, którymi handlowała Holenderska Kopania Wschodnioindyjska (Vereenigde Oostindische Compagnie - VOC). Jego dostawcą dla VOC był Pieter Bolten, właściciel browaru Hooiberg (stóg siana), który miał swoją siedzibę w Amsterdamie.

Piwo to z powodzeniem wysyłano do holenderskich kolonii – dzisiejszych terenów Indonezji, Surinamu, etc. Okres jego pojawienia się zbiegał się z początkami rządów Wilhelma IV Orańskiego. Bolten, jako twórca jego nazwy, dał w ten sposób otwarcie do zrozumienia jakie były jego poglądy polityczne (w owym czasie istniał bardzo ostry spór obywateli dotyczący wizji państwa – część optowała z utworzeniem republiki, a ich przeciwnicy byli zdeklarowanymi monarchistami).

Z zachowanych informacji prasowych z początku XIX wieku można przypuszczać, że Princessebier było o wiele popularniejsze na holenderskich terytoriach zamorskich niż w samych Niderlandach, w których konkurowało z wieloma gatunkami piwa, jak chociażby: Luiks, Mol, Lambiek. Z biegiem czasu, zaczęło stawać się coraz popularniejsze w samej Holandii osiągając szczyt w połowie XIX stulecia przeistaczając się z luksusowego produktu eksportowego w towar powszechny. Największymi producentami tego rodzaju piwa były dwa amsterdamskie browary: Gekroonde Valk oraz Haan & Sleutels.

Niestety, widmo upadku już powoli zaczynało krążyć nad tym i innymi tradycyjnymi holenderskimi piwami. Widmem tym były piwa dolnej fermentacji. W 1867 roku metodę tę zaimplementowano w Koninklijke Nederlandsche Beijersch Bierbrouwerij. Od tego czasu lager rozpoczął swój tryumfalny pochód, spychając z biegiem lat rodzime piwa na śmietnik historii. Wspomniany wcześniej browar Gekroonde Valk postanowił zacząć warzyć piwa angielskie, ale w jego ofercie znalazło się także „Princesse Ale” (warzono tam także stout cieszący się dużą estymą). Specjalnością tegoż browaru była mieszanka stoutu z Princesse Ale, które podawano nawet dzieciom jako „wyśmienity napój wzmacniający”. Browar ten zaprzestał warzenia tego piwa w 1886 roku.

Drugi z wymienionych największych producentów Princessebier – Haan & Sleutels – rozpoczął w 1885 roku produkcję tego rodzaju piwa z wykorzystaniem dolnej fermentacji, jednak zabieg ten nie odniósł sukcesu. Przez pewien czas piwa nawiązujące do Princessebier sprzedawano jako „Oud-Hollandsch” (staroholenderskie). Początek XX wieku był czasem, w którym piwo to zniknęło z rynku. Za najdłużej warzący to piwo uważany jest browar Van Renesse z Gorinchem, gdzie zaprzestano jego produkcji w latach 30-tych owego stulecia. 

Było to piwo jęczmienne, które z czasem występowało w kilku wariantach. Istniała wersja jaśniejsza określana jako „biała” oraz ciemniejsza – „brunatna”. Z czasem do wersji bazowej doszła także mocniejsza – „podwójna”. Istniały też Princessebier leżakowane w beczkach. Miała je cechować duża pienistość. Z holenderskiej książki pochodzącej z 1866 roku i zatytułowanej „De praktische bierbrouwer” dowiemy się, że wyrabiano je w następujący sposób:

Do uwarzenia tego piwa należy użyć 56 funtów brunatnego słodu lub po równej części słodu brunatnego i jasnego – w zależności od oczekiwanego koloru, 5 uncji flamandzkiego chmielu, 2 uncji skórki pomarańczy, 2 uncji owoców [ziaren] kolendry, 2 uncji lukrecji na beczkę [o pojemności 155 litrów]. Odparowanie wody – 1/6 objętości, 3½ uncji drożdży zadanych w temperaturze 12 stopni [Celsjusza]. Piwo górnej fermentacji.

Niektóre źródła wzmiankują o tym, że piwo to było sowicie chmielone. Według innych, surowce takie jak lukrecja, kolendra i skórka pomarańczy nie były stosowane w ogóle. Miano je także poddawać klarowaniu (między innymi z użyciem żelatyny). Jego zdatność do spożycia wynosiła 2-3 lata.

W kwietniu 2016 roku amerykański browar Anchor uwarzył swoją interpretację tego piwa na obchody trzydziestolecia istnienia amsterdamskiego pubu „In de Wildeman”. Piwo nosiło nazwę „Wild Princess”, a dodatkami, których użyto były: skórka pomarańczy i anyż. W tym samym roku United Dutch Breweries wprowadziły na rynek dwa piwa w ramach marki d’Oranjeboom – ciemniejsze „Princessebier” i jaśniejsze – „Witte Princessebier”. Piwa te dostępne są w regularnej sprzedaży. Również kilka innych holenderskich browarów postanowiło sięgnąć po to zapomniane piwo, wprowadzając je do swojej oferty.

Skoro mowa o „piwie księżniczki”, warto wspomnieć także o innym trunku, który zaprezentowano w przytoczonej publikacji z 1866 roku, a mianowicie Koninginnebier (piwo królowej). W odróżnieniu od Princessebier, było ono bardzo rzadkie – w latach 60-tych XIX wieku warzono je w jednym browarze w Hadze.

Było to ciemne piwo, w którym zawartość alkoholu wynosiła około 4,5% obj. Do uwarzenia warki o objętości 155 litrów potrzebne było 50 funtów brunatnego słodu, funt flamandzkiego chmielu, 3 uncje lukrecji, funt syropu cukrowego oraz 3 uncje płatków maku. Ostatni dodatek miał nadawać gotowemu napojowi czerwony kolor (między innymi).     


Anna Hanowerska, źródło: Wikipedia

Bibliografia:





Autor nieznany: „De praktische bierbrouwer”, Amsterdam, 1866.

wtorek, 6 lutego 2018

German Porter

Porter był piwem, które w okresie szczytowej popularności cieszyło się uznaniem nie tylko w miejscu pochodzenia – Anglii, ale i w angielskich koloniach – w tym Indiach, Australii, Ameryce Północnej  a z czasem i w niepodległych Stanach Zjednoczonych (więcej o amerykańskiej wersji porteru można przeczytać tutaj). Ten gatunek ciemnego piwa zaczęto warzyć także w krajach spoza kręgu kultury anglosaskiej, zwłaszcza w północnej Europie z uwagi na uwarunkowania klimatyczne – Rosji, ziemiach niemieckich i Szwecji.

W XIX-wiecznych podręcznikach piwowarskich sporo miejsca poświęcano piwom angielskim, a w szczególności porterowi. Jeżeli chodzi o tereny dzisiejszych Niemiec, porter przyjął się zwłaszcza na północy. Bawarczycy, z uwagi na własne tradycje piwowarskie, nie byli nazbyt zainteresowani tym produktem zza Kanału La Manche.

Niemiecka wersja porteru z XIX wieku była mocniejsza od tej angielskiej. W Anglii z upływem owego stulecia porterowi mocno „spiłowano szpony” poprzez zmniejszenie goryczki, ekstraktu początkowego, a co za tym idzie – mocy trunku. Niemiecki wariant cechował się zawartością alkoholu wahającą się od 5% do 8% alk. obj. Istniały też wersje lżejsze, w których poziom alkoholu nie przekraczał 3% alk. obj, jednak były one w mniejszości. Ekstrakt początkowy wahał się między 12 a 22 st. Plato. Odfermentowanie plasowało się na poziomie 35-70%. Niektóre z piw musiały być bardzo słodkie, jeden z przykładów w artykule Rona Pattinsona wskazuje piwo o ekstrakcie początkowym wynoszącym ponad 22 st. Plato, jednak zawierało ono zaledwie 4.27 alk. obj. Wymieniany jest także parametr „kwaśność”, czyli zawartość kwasu mlekowego w piwie. Występował w przypadku niektórych piw zestawionych przez Rona Pattinsona i wynosił od 0,16 do 0,45. 

Niemieckie wersje porteru z okresu XIX wieku także zawierały dodatek cukru oraz lukrecji i podczas ich produkcji nie stosowano wysładzania. Nie sięgano za to po dodatki takie jak: opium, rybitrutka i inne – niemieccy autorzy odradzali takowe praktyki. Najwięcej tego typu piwa warzono w Berlinie. Jeszcze w połowie tegoż stulecia niemieckie podręczniki zalecały zasyp w postaci kombinacji słodów brown, pale oraz kryształowego, podczas gdy na Wyspach Brytyjskich od lat 20-tych owego wieku stosowano już słód black, nieco słodu brown a za słód bazowy służył pale malt.

Wiek XX był czasem, w którym porter coraz bardziej tracił na popularności – zarówno w Anglii jak i w Niemczech. Co ciekawe, w Niemczech historia tego piwa potoczyła się zgoła odmiennie po II wojnie światowej. Podczas gdy w Niemczech zachodnich piwo tego typu warzyło raptem kilka browarów (zwłaszcza z miast na północy tego kraju) i z czasem zaniechano w zupełności jego produkcji. Najdłużej, bo do lat 80-tych warzono porter w browarze Hoepfner. Browar ten powrócił do warzenia porteru w słabszej wersji w 1998 roku a relację z pobytu w nim zamieścił sam Michael Jackson (aka Beer Hunter - link) W NRD znacznie chętniej poń sięgano, ale i tam jego popularność z czasem spadła, zwłaszcza po zjednoczeniu Niemiec. Pod koniec lat 90-tych i później zaczęto wracać do tradycji warzenia tego piwa. Teraz dodatkowym asumptem do sięgania po ten rodzaj piwa przez browary w tym kraju stała się coraz większa popularność piw spod znaku „nowej fali”.   

Z dokumentu pochodzącego z 1947 roku można dowiedzieć się kilku detali na temat porteru warzonego w berlińskim browarze Groterjan. Piwo to posiadało ekstrakt początkowy wynoszący 18 st. Plato. Jego zasyp stanowiły: słód monachijski (70%), słód typu pale (20%), słód karmelowy (7%), słód barwiący (3%). Poziom chmielenia wynosił 500 gramów na 1 hektolitr (stosowano rodzime odmiany). Na etapie cichej fermentacji wykorzystywano drożdże Brettanomyces, co jest ciekawe, bowiem w Wielkiej Brytanii zrezygnowano z tych drożdży w piwowarstwie już w latach 30-tych minionego stulecia. W czasie zimnej wojny w NRD nadal stosowano tę praktykę, jednak o wiele rzadziej niż przed II wojną światową i z upływem czasu, zupełnie jej zaniechano. Fermentację burzliwą przeprowadzono z użyciem drożdży górnej fermentacji.  

Inny dokument przytaczany przez Rona Pattinsona zawiera informację o tym, że na 1 hektolitr piwa stosowano 34 kg słodu i 450 gramów cukru. Ten drugi dodawano podczas wzrostu Brettanomyces w piwie (drożdże z tej grupy wymienione są jako specjalny składnik wykorzystywany przy produkcji tego piwa).

Andreas Krennmair przestudiował kilka niemieckich publikacji z okresu przełomu XIX i XX wieku wzmiankujących o niemieckim porterze i sformułował następujące wnioski:

Ekstrakt  początkowy: 13-22 st. Plato (najczęściej wskazywanym przez autorów przedziałem było 16-20 st. Plato).

Zasyp: także opiera się na przytoczonym powyżej przykładzie z browaru Groterjan. Inne propozycje to: 74% słodu monachijskiego, 20% słodu karmelowego oraz 6% palonego słodu nie wnoszącego gorzkiego smaku (bezłuskowy?). Według jeszcze jednego schematu zasyp może wyglądać następująco: ok. 2/3 słodu pale, ok. 1/3 słodu monachijskiego i 2-2,5% słodu palonego.

Chmielenie: zalecane niemieckie odmiany, tu także przytoczono instrukcję z berlińskiego browaru Groterjan. Inne źródło wspominało o poziomie goryczki wynoszącym 30 IBU, a według jednego z  autorów na 50 kg słodu winno się użyć od 500-750g chmielu.  

Drożdże: w tej kwestii obowiązywała spora dowolność – zalecano drożdże ejlowe jak i lagerowe, jednak wszyscy autorzy podkreślali, że kluczowym czynnikiem dla rozwinięcia odpowiedniego bukietu tego typu piwa jest użycie drożdży z grupy Brettanomyces. Można było ich użyć w formie mieszanki kultur Saccharomyces i Brettanomyces dodawanych do schłodzonej brzeczki lub przeprowadzić burzliwą fermentację z użyciem szlachetnych drożdży a „bretty” dodawano na etapie cichej fermentacji. Czas cichej fermentacji wynosił od 3 do 6 tygodni. W pierwszej połowie XX wieku piwa tego rodzaju nie poddawano pasteryzacji, ale później stało się to powszechne, zwłaszcza gdy zrezygnowano z użycia dzikich drożdży. W niektórych browarach cichą fermentację przeprowadzano w drewnianych beczkach i to właśnie wtedy dochodziło do (pożądanej) infekcji tymi mikrobami.  

Z bloga Rona Pattinsona dowiemy się także, że czas gotowania brzeczki wynosił od 2 do 3 godzin lub do momentu uzyskania dobrego przełomu (inne cytowane źródło podaje czas 3 godzin). Schematy zacierania wyglądały następująco: 35 st. C – 30 minut, 65 st. C – minimum 45 – do całkowitego scukrzenia skrobi, mash-out w temperaturze 75 st. C. Alternatywny sposób polegał na wsypaniu słodu do wody i podgrzaniu zacieru do 55 st. C. Następnie odbierano 2/3 zacieru, który trafiał do drugiego naczynia (kotła), gdzie podnoszono temperaturę do 65 st. C. Podczas tej przerwy następowało scukrzenie skrobi, po czym całość doprowadzano do wrzenia, gotowano przez 10 minut, po czym dodawano do pozostawionej w kadzi zaciernej części zacieru, po czym temperatura  całości wynosiła około 65 st. C.  Następnie odbierano odpowiednią część, którą przez zagotowywano i przez 5 minut gotowano, po czym dodawano ją do reszty, aby podnieść temperaturę całości do 75 st. C, którą trzymano w tej temperaturze przez 35-40 minut, po czym rozpoczynano wysładzanie. Jeszcze inny schemat zakładał zacieranie przez 3 godziny w temperaturze 69 st. C, po czym całość trafiała do kadzi filtracyjnej, w której także trzymano ją w temperaturze 69 st. C. przez czas 30 minut. Temperatura fermentacji wynosiła 18-24 st. C, gdy używano drożdży górnej fermentacji. Schemat chmielenia: 1/3 chmielu trafiała do kotła razem z brzeczką przed rozpoczęciem się procesu gotowania, a pozostałe 2/3 – na godzinę przed końcem  gotowania.  

Niemiecka wersja porteru pomimo przeniesienia na inny grunt zachowała wiele z wczesnych wersji angielskiego pierwowzoru. Posiadała ekstrakt początkowo porównywalny z porterem z przełomu XVIII i XIX wieku. Stosowano mniej chmielu (Anglicy stosowali go dwa razy więcej), za to o wiele dłużej pozostano przy dzikich drożdżach. W angielskim porterze był to jeden z kluczowych elementów składowych tego piwa. Aromat określany jako „stale” rozwijał się podczas leżakowania porteru w drewnianych kadziach. Trwało to około roku. W tym czasie goryczka ulegała redukcji a piwo nabierało aromatów „funky”. „Stale porter” posiadał 2-3-krotnie wyższą cenę rynkową od „świeżego” porteru, dlatego browary nie szczędziły nakładów kapitałowych, aby sprostać wymaganiom rynku. Było to o tyle istotne, że na takie podejście mogli pozwolić sobie wyłącznie „duzi gracze”, dla których czas leżakowania i nakłady inwestycyjne nie były zagrożeniem dla płynności finansowej, przez co porter dał asumpt do rozwoju przemysłu piwowarskiego na wyspach, a jego sława stała się przyczynkiem do naśladowania go w innych krajach.

Skoro mowa o porterze i Niemczech, warto dodać jako ciekawostkę, że porter był ulubionym piwem głównego bohatera książki Thomasa Manna pod tytułem „Czarodziejska góra”. Franz Castorp miał zwyczaj pić porter codziennie zarówno ze względów zdrowotnych (zalecany był mu przez lekarza na wzmocnienie i poprawę krążenia) jak i czystego zamiłowania tego rodzaju piwa. Gdy pozbawiony był możliwości picia porteru, sięgał po tradycyjne i mocne piwo z Kulmbach, które także cenił. W jednym z fragmentów przytoczonej książki znajdziemy taki oto opis: „Hans Castorp wzrasta przy paskudnej pogodzie, w wietrze i we mgle, wzrastał w żółtym płaszczu gumowym, jeżeli się wolno tak wyrazić, i na ogół czuł się z tym dobrze. Co prawda, od samego początku był trochę anemiczny; stwierdził to również doktor Heidekind i kazał mu co dzień na trzecie śniadanie po szkole dawać dużą szklankę porteru, napoju, jak wiadomo, odżywczego, któremu doktor Heidekind przypisywał krwiotwórcze własności; w każdym bądź razie trunek ten mile oddziaływał na umysł chłopca i sprzyjał jego skłonności do „zagapiania się”, jak to nazywał Tienappel; Hans Castorp zwykł był mianowicie, z ustami na wpół otwartymi i nie trzymając się żadnego określonego wątku, zamyślać się o niebieskich migdałach.” Dalej znajdziemy także fragment zawierający wzmiankę o porterze: „Po przytłumionych akordach chorału nastąpiła pauza, po czym zagrano marsza i Hans Castorp, który bardzo lubił muzykę, bo działała na niego podobnie jak porter do śniadania: uspokajała go, oszołamiała i skłaniała do zagapiania się — słuchał zadowolony, z głową pochyloną na bok, z otwartymi ustami i trochę zaczerwienionymi oczami.” Na sam koniec pozwolę przytoczyć sobie jeszcze jeden cytat z tego wielkiego dzieła literackiego: „— Nie — rzekł Hans Castorp siadając na swoim miejscu między szwaczką a Angielką i rozkładając z rezygnacją na kolanach serwetę, chociaż czuł się jeszcze bardzo syty po pierwszym śniadaniu. — Nie, na Boga, mleka w ogóle pić nie mogę, a już wcale nie teraz. Czy nie ma przypadkiem porteru? — zapytał grzecznie karlicy. Niestety, porteru nie było. Ale obiecała podać mu piwo kulmbacheńskie i rzeczywiście natychmiast je przyniosła. Było gęste, czarne, z brązową pianą i doskonale zastępowało porter. Hans Castorp pił chciwie z wysokiej półlitrowej szklanki.



Bibliografia:







Thomas Mann: „Czarodziejska góra”, MUZA S.A., 2008. 

czwartek, 1 lutego 2018

Aframon jako surowiec piwowarski

Aframon madagaskarski (Aframomum melegueta) – bo o nim będzie mowa – znany jest także pod kilkoma innymi nazwami: rajskie ziarno, pieprz gwinejski, pieprz melegueta. Występuje w stanie dzikim na terenie zachodniej i środkowo-zachodniej Afryki (jego uprawy posiadają o wiele szerszy zasięg). Jest to bylina przypominająca kształtem trzcinę, blisko spokrewniona z imbirem i kardamonem (wszystkie te rośliny należą do rodziny imbirowatych – Zingiberaceae). Owoce zawiązują się z zapylonych purpurowych kwiatów w kształcie trąbki. Nasiona tej rośliny zbiera się z dojrzałych owoców (w każdym jest od 60-100 ziaren) i poddaje suszeniu. Są one o połowę mniejsze od ziaren czarnego pieprzu. Wykorzystuje się je w celach leczniczych (zwłaszcza w Afryce) oraz jako przyprawę.


Źródło: Wikipedia

Aframon posiada bardzo charakterystyczny i złożony smak – po trosze przypomina kardamon zmieszany z białym pieprzem i imbirem z lekko cytrusowym aromatem oraz nutą, która kojarzy mi się z gumą Turbo. Cechuje go rozgrzewająca pikantność.  

Mieszkańcy zachodniej i środkowo-zachodniej Afryki chętnie żują owoce aframonu madagaskarskiego (wraz z pestkami) z dodatkiem orzechów kola jako stymulującą przekąskę. Sama nazwa „rajskie zairno” wzięła się stąd, że dawniej właśnie tak zachwalali aframon kupcy, aby podnieść jego cenę. W Europie pieprz gwinejski znany jest od czasów starożytnych i jeszcze w XIX wieku Anglia sprowadzała spore jego ilości. Z czasem musiał ustąpić pierwszeństwo czarnemu pieprzowi, z którym przez długi czas walczył o prymat na europejskich stołach. Niestety, czasy największej popularności aframonu minęły i dziś jest on egzotyczną ciekawostką, której największymi mankamentami są: ograniczona dostępność i wysoka cena w porównaniu z innymi przyprawami. Na szczęście, piwowarzy domowi mogą w Polsce od jakiegoś czasu bez problemu nabyć ten dodatek w sklepach z surowcami piwowarskimi,  

Po dziś dzień aframon znajduje zastosowanie w produkcji napojów alkoholowych. W czasach minionych często używano go do maskowania niedoborów jakościowych rozcieńczonych destylatów. Występuje jako składnik ginów, wódek oraz nalewek ziołowych. Swoje miejsce odnajduje także w piwowarstwie, choć o wiele rzadziej niż jeszcze kilka wieków temu.

W Belgii tradycyjnie wykorzystywany jest jako składnik takich piw jak dubbel czy saison, dobrze komponujący się z fenolowymi nutami belgijskich szczepów drożdży.

Istnieją regularnie warzone piwa, do których produkcji wykorzystuje się pieprz gwinejski – np.: „Summer Ale” z browaru Samuel Adams. Także w Polsce mieliśmy kilka piw, w których wykorzystano ten dodatek. Były to między innymi: „Kociamber” z Browaru Szałpiw, „African Queen” z Browaru Raduga, „Aframon Saison” z Browaru Wrężel czy „Saison na Madagaskar” uwarzone przez Browar Amber w ramach serii „Po godzinach”.

Sporą rolę odgrywać musiał w dawnej Anglii, bowiem do dziś zachowały się receptury wymieniające rajskie ziarno jako jeden z integralnych składników piw z okresu XVIII i XIX wieku. W tym miejscu warto podkreślić, że angielskie prawodawstwo czasem było łaskawsze a czasem – surowsze dla tego rodzaju dodatków w piwie, dlatego czytając teksty ze wspomnianego okresu nieraz można natknąć się na informację, że użycie tej i innych przypraw było zakazane i obłożone surowymi karami. W XVIII wieku miano aframonem zaprawiać także porter. Jednak nie była to powszechna praktyka – częściej sięgano po pieprz kajeński – wiele podręczników wspomina właśnie o tymże składniku nazywając go „capsicum”. John Tuck szczególnie zalecał pieprz gwinejski jako dodatek do ciemnych i mocnych piw z uwagi na jego aromatyczne i rozgrzewające właściwości. W czasach kolonialnych i po uzyskaniu niepodległości przez Stany Zjednoczone był to składnik, który znajdował zastosowanie jako przyprawa w pumpkin ale.  

Jak już wspomniałem, istniały też piwa – dziś już zapomniane – w przypadku których aframon był sine qua non. Należały do nich:

Reading Beer/Reading Ale – piwo wyrabiane z jasnego słodu jęczmiennego (jasnego jak na tamte czasy) z dodatkiem cukru, chmielonego dobrym jakościowo chmielem i zaprawiane także aframonem i kolendrą.

Amber Twopenny – mocne piwo, którego zasyp stanowiły słody jęczmienne: jasny, bursztynowy oraz żółty (tak określał je Jakub Sroczyński), chmielone dobrym jakościowo chmielem a jego smak wzbogacano: syropem z brunatnego cukru, wyciągiem z lukrecji, imbirem, aframonem, solą kuchenną. Stosowano także „faba amara”, co nazywano także gorzką fasolą (bitter bean). Podręczniki z kontynentalnej Europy mylnie tłumaczyły to jako bób, a tak naprawdę chodziło o trujący składnik (zawierający strychninę) – zamiennik chmielu i konserwant – kulczybę wronie oko. Więcej na ten temat tutaj.  

London Ale – poza słodami jęczmiennymi (jasnym i bursztynowym), cukrem oraz chmielem należało użyć – zgodnie z zachowanymi recepturami: aframon, kolendrę, sól, imbir, zielone pomarańcze, a także faba amara. Niektóre receptury wymieniają tylko afranon, kolednrę i pomarańcze. Mogą być użyte w formie niedojrzałych owocni – zielone pomarańcze, kawałków skórek lub proszku (zestu). Czasem mowa jest o gorzkich pomarańczach, jednak częstokroć nie jest to uściślane.

Windsor Ale – receptura Sroczyńskiego zawiera podobne składniki – nie są tu wymienione imbir i zielone, gorzkie pomarańcze. Z kolei w innych wymienione są wszystkie składniki takie same, jak w przypadku London Ale a dodatkowo pojawia się jeszcze kminek. Morrice wymienia jedynie aframon i kolendrę (oraz miód jako surowiec niesłodowany).

Welsh Ale/Welch Ale – opisywane jako bardzo aromatyczne, wyrabiane wyłącznie ze słodu bursztynowego, dobrego chmielu, z dodatkiem aframonu (dwa razy większej ilości niż w poprzednio wymienionych piwach). Receptura wymienia także sól i cukier jako składniki.

Z uwagi na intensywny smak tej przyprawy, zaleca się oszczędne dawkowanie wynoszące 2-6 gramów na około 20 litrów piwa. Najlepiej dodawać ją w ostatnich minutach gotowania brzeczki, aby proces ten nie wpłynął  negatywnie – redukując aromaty, które ma wnieść w gotowym piwie aframon. Randy Mosher zaleca jako substytut rajskiego ziarna mieszankę jagód jałowca, białego pieprzu i kardamonu.

Innym zastosowaniem ziaren aframonu są cele medyczne: polepsza krążenie, pomaga zwalczyć stany zapalne, a także zaleca się jego stosowanie w przypadku nadmiernego wydzielania gazów. Używany jest także jako afrodyzjak.

Jako ciekawostkę warto nadmienić, że naukowców interesuje potencjalne wykorzystanie tej rośliny jako leku w kardiologii. Okazuje się bowiem, że goryle nizinne żyjące w niewoli często chorują na zapalenie mięśnia sercowego, co kończy się zgonem w około 40% przypadków zachorowań. Udowodniono, że jest to silnie skorelowane z brakiem aframonu w ich diecie. Osobniki żyjące na wolności w zachodniej Afryce nie borykają się z takimi problemami, gdyż owoce tej rośliny stanowią nierzadko nawet do 90% ich diety.


Źródło: Wikipedia

Bibliografia:

Randy Mosher: „Grains of Paradise – Put a Little Paradise In Your Beer”, „Zymurgy”, Special Issue, 1994,

Jakub Sroczyński, „Nowy piwowar”, Warszawa, 1821 (przedruk),

Stephen H. Buhner: „Sacred And Herbal Healing Beers: The Secrets Of Ancient Fermentation”, Brewers Publications, 1998,

Amy Stewart: „The Drunken Botanist: The Plants That Create The World’s Great Drinks”, Algonquin Books of Chapell Hill, 2013,


John Tuck: „The Private Brewer’s Guide”, London, 1822,

Alexander Morrice: „A Treatise on Brewing”, London, 1802.  


poniedziałek, 8 stycznia 2018

Fredersdorfer Bier

Zgłębiając tematykę piw historycznych, łatwo zauważyć, że lwia część ich nazw była ściśle związana z miejscem pochodzenia – miastem (Mannheimer Bier, Merseburger Bier, Dorchester Ale) lub regionem (White Devon Ale, Kentucky Common). Nazwa piwa, o którym będzie mowa poniżej, nie posiada konotacji geograficznych, ale – co nie jest nazbyt częste – personalne. Jej źródeł należy szukać w osobie Michaela Gabriela Fredersdorfa (1708-1758) Z pomocą spieszy browar.biz, gdzie znajdziemy wyczerpujące opracowanie na temat tego piwa wraz z próbą jego odtworzenia (link).  

Zacznijmy od osoby Fredersdorfa, warto przytoczyć fragment jemu poświęcony w przytoczonym powyżej opracowaniu:

Sroczyński myli się tu w pierwszym zdaniu, bowiem Michael Gabriel Fredersdorf związany był z Fryderykiem II [Sroczyński podaje, że był on szambelanem Fryderyka Wilhelma I (1688-1740), ojca Fryderyka II (1712-1786) – M.H.]. Urodził się w 1708 r., a w 1730 r. pełnił w Kostrzynie służbę jako oboista w regimencie pieszym von Schwerin. Tam poznał go Fryderyk II, skazany przez ojca (!) na pobyt w twierdzy za próbę ucieczki. Pozbawiony wszelkich rozrywek Fryderyk zaprzyjaźnił się z Fredersdorfem i często potajemnie grywali na fletach. Po odzyskaniu wolności kronprinz zabrał go ze sobą do Rheinsbergu, a po objęciu tronu mianował tajnym radcą i zarządcą prywatnych finansów, jednocześnie Fredersdorf pełnił funkcję głównego kamerdynera, powiernika, przyjaciela, zaufanego doradcy, a nawet koordynatora tajnych służb. W 1740 roku otrzymał od króla majątek Zernikow koło Rheinsbergu. Fredersdorf okazał się znakomitym zarządcą - w ciągu dziesięciu lat uruchomił cegielnię, wybudował nowy dwór, przeprowadził melioracje, założył plantację 8 tys. drzew morwowych z hodowlą jedwabników oraz wybudował browar, w którym warzono znakomite piwo, które zaczęto naśladować wpierw w Spandau, później w Berlinie.

Popularność piwa o kilkadziesiąt lat przetrwała zmarłego w 1758 r. Fredersdorfa. Na początku XIX w. wzmianki o jego nadzwyczajnej popularności pojawiają się w wielu wydawnictwach, wydaje się jednak, że już w połowie XIX w. nastąpił kres jego świetności.

Chcąc wyczerpać wątek związany z osobą Fredersdorfa, warto dodać, że wiele osób podejrzewało go o utrzymywanie stosunków homoseksualnych z Fryderykiem II, choć nigdy nie udało się tego udowodnić w sposób niezbity. Podobno pruskiemu władcy było bardzo nie w smak, gdy Fredersdorf wyjawił mu plany względem swego ożenku. W 1757 roku zwolniono go z dworu królewskiego, co motywowano nieprawidłowościami finansowymi, jednak jak uczy stara prawda – „łaska pańska na pstrym koniu jeździ”.   

Sam Jakub Sroczyński o piwie tym pisał tymi oto słowy:

Fredersdof Podkomorzy czyli Szambelan Fryderyka Wilchelma I. kazał w swym browarze w Spandau robić piwo, które tam do tychczas w lepiey wydoskonalonym sposobie pod nazwiskiem Fredersdorf-bier wyrabiaią. To piwo ma iasno brunatny kolor, nayczyścieyszą przy tem klarowność, miły i tęgi smak i dlatego tak w Berlinie iako i w przyległych okolicach bardzo jest lubione  [...]”.

Sroczyński, przywołując podręcznik Sigismunda Herbmstädta pod tytułem: Chemische Grundsätze der Kunst, Bier zu brauen, podaje, że receptura piwa nie była znana niemieckiemu autorowi, ale tak jak w przypadku Mannheimer Bier, miał on ją opracować drogą eksperymentów. Ich efektem miało być piwo, którego nie sposób było odróżnić od oryginału. Także u Herbmstädta znajdziemy informację, że Fredersdorf był związany z osobą Fryderyka Wilhelma I, zatem błąd ten został po prostu powielony.

Choć Sroczyński korzysta w swoim podręczniku z receptury Sigismunda Hermstädta, to ta zaprezentowana w „Nowym Piwowarze” wydaje się o wiele ciekawsza, bowiem Hermbstädt przedstawia ją bez dodatków, o których wzmiankuje Sroczyński. W podręczniku niemieckiego autora mowa jest o słodach (jęczmiennych i pszenicznym), najlepszym chmielu i syropie cukrowym.

Zasyp tego piwa u Hermbsädta stanowią następujące słody: jęczmienne – brunatny i bursztynowy oraz pszeniczny – bursztynowy. Te same wymienia Jakub Sroczyński, jednak u niego mowa jest także o słodzie owsianym (a także przedstawia on receptury na 2000 i 30 kwart piwa, które różnią się nieco między sobą). Znajdziemy tu także surowiec niesłodowany w postaci brązowego syropu cukrowego lub melasy. Rzeczą oczywistą jest, że w recepturze znajdziemy chmiel, jednak oprócz niego mowa jest o dwóch innych dodatkach. Jednym z nich jest lebiodka pospolita (Origanum creticum), znana szerzej jako oregano, którą Sroczyński nazywa „hiszpańskim chmielem” oraz jagody jałowca.

Fredersdorfer (warka na 30 litrów)
Surowiec
Obliczenia z receptury na 2000 kwart
Receptura na 30 kwart
Słód jęczmienny brunatny
3,6 kg
2,4 kg
Słód bursztynowy
3,6 kg
2,4 kg
Słód pszeniczny bursztynowy
3,6 kg
3,4 kg
Słód owsiany
1,2 kg
1,4 kg
Chmiel
480 g
320 g
Oregano
12 g
6 g
Jałowiec
24 g
12 g
Melasa, ciemny cukier
120 g
96 g

Pomimo różnic w recepturach – dotyczą one przede wszystkim ilości surowców, sposób postępowania był bardzo zbliżony. Fredersdorfer miało być piwem lekkim (ok 10 st. Plato) z bardzo niską zwartością alkoholu (1,5-2% obj.). Duże ilości surowców wynikają z kilku przyczyn: wydajności surowców (niższa zawartość skrobi w ziarnie i alfa-kwasów w chmielu niż obecnie) i wydajności procesu technologicznego (kwestia siły diastatycznej słodów, metody ekstrakcji chmielu, braku przywiązywania takiej wagi do wydajności jak w dzisiejszych czasach).  

Zacieranie przeprowadzano w sposób następujący: wykonywano dwa nalania do kadzi zaciernej. W przypadku receptury na 2000 kwart każde z nich wynosiło 1500 kwart, a w przypadku tej na 30 kwart – po 25. Temperatura wody powinna wynosić 68,75 st. C. Po nalaniu pierwszej porcji wody, pozostawiano zacier na 2 godziny, po czym dolewano drugą jej część do kadzi (nie odbierając pierwszego nalania) i całość pozostawiano na kolejne 2 godziny.

W recepturze na 2000 kwart, która pochodzi z podręcznika Hermbstädta mowa jest o tym, że po odfiltrowaniu, brzeczkę powinno się zagotować i powtórnie zalać nią słodziny. Sroczyński nie zgadza się z takim sposobem postępowania, twierdząc, że nie przynosi pożytku, ale same szkody – szybsze psucie piwa, zmętnienie i niepożądane smaki. Stoi on na stanowisku, że ze słodzin, po odfiltrowaniu zacieru, należy wyrabiać jedynie podpiwek. Sroczyński pisze również, że temperatura cieczy lanej na słodziny nie powinna przekraczać 72.5 st. C.

Po zakończeniu zacierania, odbierano brzeczkę, która powinna być klarowna. Przelewano ją do kadzi warzelnej, gdzie gotowano ją do uzyskania określonej objętości – w zależności od receptury wynoszącej 2000 lub 30 kwart. Pod koniec gotowania brzeczki, dodawano syrop cukrowy i ekstrakt z chmielu i innych roślin (jałowca i oregano). Sporządzano go odpowiednio wcześniej zalewając powyższe składniki dwoma porcjami wody w odpowiedniej temperaturze (ok. 90 st. C) i pozostawiając całość na czas kilku godzin (8-10).

Po schłodzeniu brzeczki do 17,5 st. C., przelewano ją do kadzi fermentacyjnej i zadawano drożdże. Po ustaniu fermentacji, piwo zlewano znad osadu drożdżowego do beczek oraz dodawano do nich zimną, czystą i przegotowaną wodę. Ze słodu używanego do wyrobu tego piwa robiono także podpiwek. Sposób jego wyrobu poległ na zalaniu słodzin 600 kwartami wrzącej wody (w przypadku przepisu na 2000 kwarta piwa, zatem proporcja ta dla receptury na 30 kwart wyniesie 20 kwart wrzątku). Całość pozostawiano na godzinę, po czym odbierano część płynną i przelewano do kadzi warzelnej. Gotowano przez 30 minut i dodawano chmiel, który wcześniej wykorzystano do ekstraktu na piwo właściwe. Po zakończeniu gotowania, brzeczkę nastawną przelewano do kadzi fermentacyjnej, do której dodawano drożdże, gdy brzeczka osiągnęła odpowiednią temperaturę.    


Michael Gabriel Fredersdorf, źródło: Wikipedia

Bibliografia:



Sigismund Hermbstädt: „Chemische Grundsätze der Kunst, Bier zu brauen”, Berlin, 1826,


Jakub Sroczyński: „Nowy piwowar”, Warszawa, 1821.

środa, 3 stycznia 2018

Moje piwne Top 10 2017 roku

Rok 2017 skończył się na dobre, a co za tym idzie – pora na małą „autostradę wspomnień” związaną z rokiem minionym. Jak pisałem przy okazji tego rodzaju podsumowań w ubiegłych latach, prezentowane przeze mnie zestawienie jest specyficzne z kilku względów: preferuję piwa lekkie; w zestawieniu ujmowane są piwa, które wypiłem w danym roku (a nie zawsze jest to tożsame z rokiem ich rynkowej premiery); z zasady nie biegam za piwami wypuszczanymi na rynek w małych ilościach i nie odczuwam imperatywu picia tego, co okrzyknięto „sztosami”.

Myślę, że wiele osób dokona lepszego podsumowania 2017 roku ode mnie, choćby dlatego, że był to rok, w którym piwne hobby zeszło u mnie na dalszy plan, bowiem skupiłem się na nadrabianiu zaległości czytelniczych – przeczytałem około pięćdziesięciu książek – lwią część z nich stanowiła beletrystyka, ale nie zabrakło też literatury branżowej o piwie i piwowarstwie. Między innymi z tego powodu przez cały miniony rok ma blogu pojawiło się raptem około 25 wpisów.

I chociaż liczba ta nie jest imponująca, to jednak z większości z opublikowanych w tym przedziale czasu tekstów jestem naprawdę zadowolony. Pięć lat szlifowania warsztatu w towarzystwie słowników – w szczególności: poprawnej polszczyzny, wyrazów obcych, synonimów – przyniosły efekty. Do tego lektura ponad stu woluminów z zakresu piwa i piwowarstwa także przyczyniła się do obecnej formy tekstów publikowanych na blogu (i na łamach „Piwowara”). W 2017 roku blog obchodził piąte urodziny, liczba opublikowanych tekstów przekroczyła trzysta, a na Facebooku przekroczyłem pułap 1000 polubień. To bardzo budujące. Dziękuję za udzielony kredyt zaufania, postaram się go nie zdefraudować.

W nadchodzącym roku planuję kontynuować tematykę piw historycznych, dawnych technik piwowarskich, prezentować mniej popularne dodatki piwowarskie. Zamierzam wrócić także do pisania felietonów i tekstów historycznych, ale w luźniejszej formie. Nie chcę deklarować częstotliwości publikacji, bo wiele czynników ode mnie niezależnych ma na to wpływ i nigdy nie wiadomo jak to będzie z tym pisaniem, weną itp.  

Co do poniższego zestawienia, obejmuje ono 10 piw wypitych w ubiegłym roku i najlepiej przeze mnie zapamiętanych. Kolejność jest przypadkowa. Przejdźmy zatem do sedna.

1.     „Buzdygan rozkoszy” (Browar Harpagan)
RIS z dodatkiem prażonych płatków kokosowych, który był jedną z najgłośniejszych premier podczas Poznańskich Targów Piwnych. Sam Browar Harpagan debiutował w 2017 roku i pokazał, że choć rynek staje się coraz bardziej nasycony, to jednak można na nim namieszać, zwłaszcza gdy ma się na pokładzie kreatywnych i doświadczonych piwowarów. Sam „Buzdygan” był piwem ułożonym, w którego aromacie i smaku bardo wyraźny był kokos, jednak nie było go na tyle dużo, aby zakryć nuty typowe dla imperialnego stoutu (kawa, czekolada, karmel). Mariaż kokosa i cukrów resztkowych sprawiał wrażenie, jakby w piwie tym rozpuszczono batonik „Bounty”. Alkohol niewyczuwalny, choć piwo zawiera go na poziomie oscylującym wokół 8,5% przy ekstrakcie początkowym wynoszącym 24 st. Plato. Liczę na to, że piwo będzie cyklicznie powracać na rynek, zwłaszcza w po jesiennym ekwinokcjum, gdy tego typu piwa cieszą się większym wzięciem niż latem.   

2.     „Kwassiflora” (Beer Bros)
Choć to Berliner Weisse z dodatkiem passiflory (marakui) miało premierę w roku 2016, ja zetknąłem się z nim po raz pierwszy dopiero w roku kolejnym. Byłem ciekaw połączenia kwaśnego piwa z tym cierpkim owocem i efekt finalny zrobił na mnie wrażenie. Piwo było lekkie (8 st. Plato, 3% alk. obj.), posiadało wyraźny aromat passiflory oraz efektów pracy bakterii z grupy Lactobacillus (od pierwszego niucha było czuć, że zakwasiły je te mikroby a nie kwas mlekowy z uwagi na aromaty – w tym lekkiej kiszonki). Podobnie w smaku, gdzie słodowość szybko ustępowała miejsce kwaśnemu smakowi i owocowości. Sesyjne, rześkie i bardzo orzeźwiające. Nie było mocno wysycone, co tylko zwiększało jego pijalność. Pozycja obowiązkowa na letnie, upalne dni, ale nie tylko.
   
3.     „Kara Mustafy” (Browar Kazimierz)
Piwo od kolejnego debiutanta 2017 roku. Lekki stout (3% alk. obj.) z dodatkiem kawy i laktozy. Doskonały kontrargument dla osób twierdzących, że piwa lekkie są nieciekawe i niegodne uwagi. Pomimo użycia dwóch dodatków, które potrafią zdominować smak i aromat piwa, w przypadku „Kary Mustafy” wszystko jest a swoim miejscu. Mamy aromaty typowe dla stoutu, które okraszono sporą dozą mlecznej słodyczy i kawy, co daje efekt „kawy z mlekiem”. Kawowość nie wnosi nut kwaśnych, a użyta laktoza nie czyni go nazbyt słodkim i męczącym, nadając mu wyłącznie pełni i treściwości. Świetne piwo deserowe oraz propozycja dla osób nie lubiących goryczki.

4.     „Amadeo” (Browar Kingpin)
Milkshake IPA to trend w piwowarstwie budzący ambiwalentne odczucia wśród konsumentów piwa rzemieślniczego. Moim zdaniem problemem nie jest trend per se, ale częste „przekombinowanie” reprezentantów tego stylu. Na szczęście, „Amadeo” jest przykładem udowadniającym, że można zrobić to tak. by był i wilk syty, i owca cała. Mamy w tym piwie sporo słodyczy i malinowej owocowości, ale całość doprawiona jest cytrusową i wyraźną, choć krótką i niezbyt wysoką goryczką. Bardzo ciekawa kombinacja smaków, tworząca spójną całość, której efektem jest wysoce pijalne piwo, niemęczące i niezalepiające, ale zachęcające do kolejnych łyków. Można? Można.

5.     „Grodziska White IPA” (Browar Grodzisk)
Grodziski browar postanowił rozszerzyć swoją ofertę o piwa spod znaku nowej fali. Interpretacja White IPA nie posiada kolendry, skórki pomarańczy, ale użyto tutaj herbaty Sencha Earl Grey – tej samej, która obecna była także w wersji piwa grodziskiego uwarzonego z okazji Piwobarnia 2016. Mieliśmy zatem wyraźne nuty bergamotki w smaku i aromacie uzupełnione nutami nadanymi przez chmiel, spośród których prym wiodła odmiana Sorachi Ace znana z typowego dla niej kokosowego aromatu i posmaku. Jasne, wyraźnie zmętnione i odpowiednio wysycone dwutlenkiem węgla. Bardzo orzeźwiające i rześkie z ciekawym połączeniem owocowości z ziołowością (pochodzącą od chmielu i herbaty). Innym atutem tegoż piwa była szeroka dostępność i dobra cena.

6.     „El Jaguaris” (Browar Birbant)
Browar Birbant uraczył nas w zeszłym roku kilkoma ciekawymi piwami – jednym z nich było choćby głośne „Sheep Shit”, które okazało się porządnym stoutem z ciekawym aromatem wędzonym, jednak to „El Jaguaris” okazał się moim faworytem. Stout imperialny z dodatkiem gwatemalskiej kawy El Jaguar. Dodatek ten wyraźnie zaznaczał swoją obecność w smaku i w aromacie. Choć dominował, dawał także dojść do głosu aromatom pochodzącym od użytych słodów, idącym w sukurs kawowości (paloność, gorzka czekolada). W smaku lekko kwaskowe, wytrawne (niewielka ilość cukrów resztkowych pozwala uwypuklić kawowy smak piwa) z wyczuwalną nutą alkoholową na finiszu, bardzo przyjemną, rozgrzewającą, uświadamiającą konsumentowi, że to nie jest piwo lekkie (24 st. Plato, 10,5% alk. obj.). Piwo ułożone, dlatego nie polecam go leżakować w piwnicy.   

7.     „Dziecinada” (Browar Artezan)
Miniony rok przyniósł wysyp piw tego typu, jednak o dobre Session IPA wcale nie jest tak łatwo. Częstokroć piwa te są albo za bardo słodkie lub karmelowe (pewnie z obawy przed wodnistością), ale nierzadko chmielowa goryczka jest ich prawdziwą piętą Achillesa – częstokroć bywa niska (przykryta przez słodycz) lub nazbyt wysoka, zalegająca, szorstka, co nie spełnia sine qua non tego typu piwa – rześkości i pijalności. Na szczęście są browary, które potrafią porządne Session IPA uwarzyć i takim chlubnym przykładem jest Browar Artezan.  Choć  ekstrakt początkowy „Dziecinady” to 10 st. Plato, to mamy w tym piwie wyraźną i przyjemną słodowość, która szybko ustępuje miejsca chmielowości nadanej przez chmiele zza Oceanu Atlantyckiego, przez co w smaku i aromacie domurują nuty żywiczno-cytrusowe, tak typowe dla jankeskich odmian. Goryczka, choć wyraźna, jest krótka, przyjemna i nie zalega. Piwo – jak na styl przystało – jest lekkie, sesyjne i bardzo pijalne. I o to chodzi!

8.     „Pieprzony Grodzisz” (Browar Golem)
Browar Golem postanowił zrobić grodziskie po swojemu, czyli z twistem w postaci różowego pieprzu. Pieprz i grodziskie to, w mojej opinii, stąpanie po kruchym lodzie, bowiem grodziskie powinno być przede wszystkim pijalne, a nadmiar tego dodatku może efekt pijalności obrócić wniwecz (dowodem tego były piwa na Grodziskim Konkursie Piw Domowych). W przypadku tego grodzisza wszystko poszło jak należy. Mamy sporo słodyczy, co przy tak niskim ekstrakcie (8 st. Plato, 2.7% alk. obj.) nadaje efektu pełni, jest wędzonka, a co najważniejsze – pieprz jest wyczuwalny, jednak przewija się gdzieś na dalszym planie w postaci cierpkości i subtelnego pieczenia w język, które niwelują cukry resztkowe. Sama kombinacja pieprzu i wędzonki jest bardzo intrygująca (o ile lubimy takie klimaty w piwie). Ciekawe i udane „otwarte podejście do tradycji”. Szanuję to.      

9.     „B-Day 4.0 Panie Proszą Panów” (AleBrowar/Browar PINTA/Browar Piwoteka)
Co roku czekamy na to, czym owe trio nas zaskoczy? W tejże wersji sięgnięto po elementy ze świata piwa oraz wina. Były słody i chmiel (Nelson Sauvin, któremu przypisywane są nuty winogron), ale także sok z winogron Seyval Blanc i drożdże szampańskie. Aromat piwa był owocowy – estrowo-chmielowy, z kolei w smaku było naprawdę ciekawie, bowiem piwo smakowało bardziej jak szampan – zapewne dzięki zastosowaniu soku winogronowego i użytym drożdżom. Było tu sporo białych owoców, przewijała się lekka kwaskowość, a całość uzupełniało dość wysokie wysycenie dwutlenkiem węgla. Co ciekawe, choć pojawiły się tu elementy „winne” (co mogłoby sugerować raczej wysoką zawartość alkoholu), piwo uwarzono w stylu Session IPA (ekstrakt początkowy wynosił 9 st. Plato). Ciekawa propozycja, szkoda tylko, że to jednorazowy „strzał”, bo chętnie obdarowałbym nim kilka Pań.

10. „Mystery” (Browar Rockmill)
Browar Rockmill uraczył nas w 2017 roku wieloma naprawdę ciekawymi premierami. Moim zdaniem to – obok Browaru Hrpagan i Browaru Kazimierz – jeden z najbardziej obiecujących zeszłorocznych debiutów. Przyznam szczerze, że trudno było mi wybrać najlepsze piwo z oferty, ale ostatecznie to właśnie „Mystery” uznałbym za mojego faworyta. Pierwsze skojarzenie, gdy dowiedziałem się, że to Black IPA z kawą, przywiodło mi na myśl piwo „Black Malts And Body Salts” z browaru To Øl. To piwo jednak bardziej koresponduje z moim gustem, bowiem jest lżejsze. Mamy tu sporo chmielowości nadanej przez amerykańskie chmiele, a także sporo kawowości, aromatów prażonego ziarna, orzecha i słonecznika, jednak nie tak intensywnych jak w amerykańskiej wersji stoutu. Udane i nieprzekombinowane piwo. Niskie wysycenie podwyższa pijalność. Piwo o wyraźnym smaku, dla osób lubiących piwa wyraziste w smaku.

W wszystkiego najlepszego w Nowym Roku!


A jakie są Wasze typy?