Przyznam się szczerze, że książka
ta interesowała mnie, od kiedy tylko dowiedziałem się, że ukaże się na rynku. Z
drugiej jednak strony zastanawiałem się, czy jest sens po nią sięgać? Sam autor
wyraźnie podkreślał, że to publikacja głównie napisana z myślą o osobach
nieszczególnie zaznajomionych z tematyką piwną. Los chciał, że Tomek Kopyra wyrwał
mnie z tego „problemu pierwszego świata” obdarowując egzemplarzem jego książki.
Przeczytałem ją i chcę się z Wami podzielić moimi wrażeniami świeżo po jej
lekturze.
Myślę, że pomimo niskiego poziomu
czytelnictwa w naszym kraju, zapotrzebowanie na tego rodzaju literaturę będzie
rosło, bowiem obserwowalne jest coraz większe zainteresowanie piwem pośród
konsumentów. Dotychczasowe publikacje są różnej jakości, często ich nakłady już
dawno się wyczerpały, a spora ilość nowych pozycji, takich jak choćby reprinty
starych podręczników piwowarskich, to literatura bardzo niszowa, adresowana do
piwnych pasjonatów i „masochistów”, a nie laików. Zupełnie inaczej rzecz ma się
w przypadku literatury obcojęzycznej (anglojęzycznych pozycji o tej tematyce
jest całe zatrzęsienie), jednak zapewne nie każdy czuje się na siłach, by po nią
sięgnąć. Zachęcam jednak do przełamania się – to dobra możliwość podszlifowania
języka, a wiele z tych książek pisana jest językiem bardzo prostym. Zyskujecie
w ten sposób także dostęp do olbrzymiej dozy wiedzy o każdym piwnym aspekcie.
Wracają do publikacji Tomasza, uważam,
że bardzo dobrze się stało, że taka pozycja pojawiła się na rynku. Tomek Kopyra
nie jest pierwszym blogerem piwnym, który wydał książkę, lecz na pewno jest
postacią znaną, co powinno stać za sukcesem publikacji jego autorstwa. Skoro
już o autorze mowa – myślę, że jego sylwetki prezentować szczególnie nie
trzeba. Człowiek od kilkunastu lat pasjonujący się tematyką piwną, znany w
branży i poza nią, zasłużony popularyzator piwowarstwa rzemieślniczego i
zagadnień związanych z piwem i piwowarstwem. Warto w tym miejscu nadmienić, że
dla mnie Tomek był jednym z ludzi, którzy zainspirowali mnie do tego, aby
założyć bloga i „dać nura” w odmęty piwnej historii. Cztery lata temu wiele też
dowiedziałem się z lektury jego bloga, a nie zapomniał wół jak cielęciem był. Między
innymi dlatego, w ramach długu wdzięczności, postanowiłem zrecenzować jego
książkę.
Przechodząc do książki – jej
okładka prezentuje się dobrze. Najbardziej podobają mi się dwie rzeczy: dopisek
do jej tytułu czerwonymi literami oraz efekt kropel piwa. Książka jest też miła
w dotyku. Być może dla wielu z Was jest to deskryptor wzięty „od czapy”, ale
gdy widzi się bardzo słabo (jak ja) i opuszki palców są uzupełnieniem
niedoskonale funkcjonującego zmysłu wzroku, uwierzcie mi –ma to znaczenie.
Opisywana pozycja wydawnicza
podzielona jest na cztery części:
„Jak powstaje piwo?” –
dowiedzieć się można z niej o podstawowych surowcach piwowarskich, a także
poznać poszczególne etapy procesu produkcji piwa.
„Piwny Matrix” –
zaprezentowano w niej informacje o tym, co oznaczają różne symbole i oznaczenia
na etykietach i kontretykietach. Poza tym, autor odpowiada na pytanie, dlaczego
piwo koncernowe jest takie kiepskie (w porównaniu z piwem rzemieślniczym)?
„Piwo w stylu” – zarysowana
w niej została typologia podstawowych stylów piwa – tych klasycznych oraz
nowofalowych (z czytelnym podziałem na kraje pochodzenia).
„DIY – czyli i Ty możesz”
– książkę zamyka rozdział o tym, jak prawidłowo degustować piwo (kwestie doboru
szkła, odpowiedniej temperatury, sposobu nalewania, etc.) oraz – bardzo
ogólnikowo – prezentujący zagadnienie domowego wyrobu piwa.
Gdybym miał użyć piwnego
porównania w przypadku tej publikacji, porównałbym ją do dobrego, czeskiego
pilznera. Chcąc uniknąć nieporozumień i niewłaściwej interpretacji – już
spieszę z wytłumaczeniem. Otóż pisząc o pilznerze nie mam na myśli tezy, którą
głosi wielu apologetów kraftu, a mianowicie, że pilzner to „nuda, Panie, nuda”. Nie, nie o to
chodzi. Lubię pilsy, chętnie sięgałem po nie, zanim w Polsce zagościła piwna
rewolucja i tak samo lubię je dziś, choć oferta rynkowa jest o wiele ciekawsza
i zróżnicowana (7 lat temu była bieda…). Mam tu na myśli porównanie w
pozytywnym kontekście – pilzner jest piwem, które nie zaskoczy nie wiadomo
jakimi aromatami, ale wysokiej próby pils jest smaczny, lekki i bardzo pijalny.
Tak samo jest z wyżej wymienioną publikacją – czyta się ją lekko i chętnie
brnie się przez kolejne strony – tak samo jak z piciem dobrego piwa zdrojowego,
które zachęca do kolejnych łyków. Owszem, nie napotkałem tu rzeczy, których bym
nie wiedział, ale jak już wspomniałem wcześniej – docelowy target stanowią
osoby, których pojęcie o piwie jest nikłe lub zerowe. Zagadnienia przedstawione
są ogólnikowo, ale gdy trzeba autor wchodzi w detale – oczywiście w taki
sposób, aby nie zniechęcić do dalszej lektury. Zaprezentowano w niej podstawowe
zagadnienia związane z piwem i piwowarstwem, zadając przy okazji kłam powszechnie
pokutującym piwnym mitom. Niewątpliwą zaletą tej pozycji jest też możliwość
zapoznania się z dodatkowymi treściami, które dostępne są dzięki aplikacji
Tap2C (z tej samej platformy korzysta kwartalnik „Piwowar”).
Myślę, że dla osób, które
przeczytały już wiele książek o piwie i piwowarstwie, lektura książki Tomka
będzie bardziej repetytorium z podstaw wiedzy o piwie i piwowarstwie. Podobnie
będzie z wiernymi widzami jego bloga. To taki blog.kopyra.com zebrany w pigułce
(w kontekście materiałów o charakterze edukacyjnym). Sprawa ma się zupełnie
inaczej w przypadku ludzi, dla których piwna tematyka jest nieznana lub ich zasób
wiadomości na ten temat jest naprawdę nikły. Lektura tej książki na pewno
będzie dobrym materiałem dydaktyczno-poznawczym w kwestii znajomości podstaw
piwnej wiedzy oraz krokiem do stania się świadomym konsumentem „trunku
Gambrinusa”. Dowiecie się z niej jak powstaje piwo, z jakich surowców je się
wytwarza, jakie rodzaje piwa można znaleźć na sklepowych półkach, co oznaczają
informacje zawarte na etykietach, jak prawidłowo je serwować, ale przede
wszystkim, dlaczego w ogóle warto się nim zainteresować i wyjść ze strefy
komfortu „jasnego pełnego”? Na zachętę posłużę się cytatem z tejże publikacji:
„Aby degustować i oceniać piwo, trzeba wykonać wcześniej pewną pracę,
poczytać, łyknąć trochę teorii, skupić się… ale przede wszystkim dużo trenować,
bo jak wiadomo – trening czyni mistrza! A trenowanie w degustowaniu to po
prostu picie piwa. Nie bezmyślne żłopanie, z zagryzaniem orzeszkami czy
chipsami w trakcie meczu, tylko degustowanie świadome. Zapytacie – ale
właściwie w jakim celu? Czy nie wystarczy, że piwo gasi pragnienie, w miarę
smakuje, daje trochę radości i wytchnienia po męczącym dniu? Oczywiście tak też
można. Z zastrzeżeniem, że to mniej więcej tak, jakby kupić najnowszą konsolę i
grać na niej w tetrisa czy w sapera. Albo pojechać do Rzymu czy do Paryża i na
kolację wybrać się do McDonalda lub KFC. Można? No można, ale trochę szkoda.”
(s.189)
Moim zdaniem – w punkt. Takie publikacje
są bardzo potrzebne, bo stan świadomości konsumenckiej, jeżeli chodzi o piwo,
jest bardzo niski. Sama estyma, wobec tego trunku to pojęcie abstrakcyjne.
Pierwszy przykład z brzegu – w wielu polskich domach podaje się piwo i często
pada pytanie „Chcesz szkło?”. Czy taka sytuacja ma miejsce, gdy zamiast piwa
podawany jest inny napój alkoholowy? Nie. Nadal picie piwa z butelki lub puszki
nie jest postrzegane jako nietakt – a czy pijesz tak wino lub whisky? Nie
sądzę… Można toczyć bekę z Januszy i Grażyn, ale uważam, że o wiele
pożyteczniejsze jest edukowanie potencjalnych konsumentów piw rzemieślniczych.
Oczywiście nie należy też wciskać dziecka do brzucha tym, którzy wolą pozostać
przy swoim „jasnym pełnym”. Nie z każdej mąki będzie chleb – trzeba się z tym
pogodzić. To, co przewija się w trakcie lektury – i uważam też jest ważne – to
podejście polegające na szukaniu pozytywów z picia piwa. Oczywiście, wady i
fakapy trzeba punktować, ale nie doszukujmy się ich na siłę – piwo pijemy dla
przyjemności, a nie za karę.
Czego mi w tej książce zabrakło?
Wskazania źródeł, z których Czytelnik zaciekawiony lekturą mógłby czerpać
dalszą wiedzę. Czegoś nie na zasadzie bibliografii, ale „literatury
uzupełniającej”. Mam fetysz bibliografii w książkach, bo na tej podstawie
powiększam, między innymi, zasoby mojej piwnej biblioteki.
Zbliżają się Mikołajki i Święta –
myślę, że warto rozważyć tę książkę jako potencjalny pomysł na prezent dla
kogoś, kogo mogłaby ona zainteresować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz