UWAGA!

Strona, z uwagi na publikowane na niej treści, przeznaczona jest wyłącznie dla osób pełnoletnich.

czwartek, 12 listopada 2015

W krzywym zwierciadle…



Za dużo ASZdziennika, dążenie do dywersyfikacji treści w tym kawałku internetu i chwila wolnego czasu zaowocowały poniższym tekstem… Wszystko w nim zawarte jest wytworem wyobraźni autora, a jakiekolwiek podobieństwa do są czystą koincydencją.

Dramat piwnych blogerów. Woleli napić się piwa niż rozpętać „gównoburzę”

Do niecodziennej sytuacji doszło w jednym z polskich miast, w którym odbywał się niedawno piwny festiwal. Organizator umieścił dwóch blogerów piwnych w jednym pokoju hotelowym (twin bed). Obaj mieli wygłaszać prelekcje tego samego dnia na podobny temat, dlatego uznano, że wspólne lokum będzie służyć wymianie myśli i transferowi doświadczeń. Wszystko szło jak z płatka: panowie podali sobie ręce przy przywitaniu, zadali kilka kurtuazyjnych pytań, jednak do incydentu doszło, gdy bloger, administrator bloga „Piwo I Cukierki” (dalej: PIC) zaproponował drugiemu autorowi – („Piwne Eksponaty Taty” – dalej: PET) wspólną degustację piwa…

PIC tak relacjonuje ten moment:

- Obydwoje z PETem bardzo poważnie podchodzimy do tematu piwa. Przeczytaliśmy już wszystkie artykuły na Beerlovers, a wywiady na łamach „Portalu Spożywczego”, dotyczące branży piwnej, zawsze czytamy wraz z rodzinami z podziałem na role. Wiemy, że dobór szkła to kluczowa sprawa, dlatego  - chcąc podsycić napięcie – postanowiliśmy wrócić do korzeni, czyli czasów przedszkolnych i nasze szkła degustacyjne wyjęliśmy z plecaków na przysłowiowe „trzy-cztery!”. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy dzierżąc już teku w mojej dłoni, spostrzegłem, że PET wyciągnął… shakera! To było straszne – przyznaje PIC – bałem się wzajemnych razów, steku inwektyw i tego podobnych. Nawet przyjąłem pozycję obronną, ale wnet zreflektowałem się, że moje jedyne teku może nie przeżyć tej batalii, dlatego gotów byłem negocjować… Nic strasznego się jednak nie stało. Uśmiechnęliśmy się do siebie porozumiewawczo i otworzyliśmy pierwsze z piw, przeznaczonych do wspólnej degustacji. Myśl o gównoburzy (PET ma 15 lajków więcej ode mnie na Facebooku, więc wariant ten wydal mi się dość atrakcyjny, by spróbować go prześcignąć), która początkowo gdzieś tliła się w mojej głowie, nagle pierzchła niczym spłoszone jaskółki…

Współtowarzysz (PET), partycypujący w tym feralnym zdarzeniu tak komentuje całą sprawę:

- Życie piwnego blogera wcale nie jest takie kolorowe, jak niektórzy przypuszczają. Ciąży na nas olbrzymia presja społeczna. Musimy się uczyć i/lub pracować. Czasem psują nam się samochody. W sklepie nie zawsze udaje nam się kupić wszystkie produkty z listy spisanej na kartce. Po drugie, wszystko kręci się wokół piwa. Musimy wypić wszystkie premiery, znać wszystkie multitapy w kraju i mieć piwnicę wypchaną piwami, które trzeba leżakować całymi latami, nim będzie można je wypić. To bardzo negatywnie działa na nasze wrażliwe osobowości – przyznaje nasz rozmówca. Musimy umieć dobrać szkło do stylu piwa, piwny foodparing traktujemy na równi z zasadami, które w dzieciństwie wpoili nam rodzice. Do tego trzeba pisać wpisy, wrzucać zdjęcia tu i ówdzie. To nie jest bułka z masłem, ani małe piwo. Dla reszty społeczeństwa to mogą być #problemypierwszegoświata, ale znam przypadki, kiedy to nieodpowiedni dobór potrawy do piwa stał się przyczyną rozpadu małżeństwa. Mówi się nawet o tym, że są piwa, który piwni entuzjaści nie powinni pić. Widzi Pani, ja do dziś nie spróbowałem Żywca APA (wyznaje ze łzami w oczach)… A tu do tego jeszcze ten incydent w hotelu. Dobrze, że nic złego się nie wydarzyło. Wiedziałem, że gdyby zaszła potrzeba, zniszczyłbym jego teku moim pancernym shakerem w trymiga. Szybko jednak przypomniały mi się słowa mamy, która zawsze mi powtarzała: „Pamiętaj synku, czasem warto ustąpić, by osiągnąć cel”. Tak też uczyniłem. Wyciągnąłem do niego przyjazną dłoń, zwłaszcza, że czekało na nas kilkanaście piw do wypicia, a mi zaschło w gardle. Myślałem o shitstormie (może stałbym się nawet sławny?), ale jakoś mi przeszło… Myślę, że piwo łagodzi obyczaje dodaje filozoficznie na zakończenie.

O całym zdarzeniu obaj jego uczestnicy poinformowali na swoich profilach na Facebooku, Twitterze i Google+. Wspólnie uznali, że nie warto poświęcać temu zdarzeniu wpisu na którymkolwiek z blogów.

Chcieliśmy dowiedzieć się jak to bezprecedensowe zdarzenie ocenia reszta piwnej blogosfery. Niestety, wiele osób pytanych o to konkretne zdarzenie odpowiadało zdawkowo: „Nie winem, nie znam się, zarobiony/a jestem”. Postawą zahaczającą o skrajny nonkonformizm wykazał się autor bloga „Piwo I Piwne Akcesoria” (w tym wypadku uznaliśmy, że bark akronimu w tym miejscu będzie stosowniejszy), który zaproponował w rozmowie telefonicznej spotkanie na neutralnym gruncie (w białoruskiej części Puszczy Białowieskiej), podczas którego obiecał udzielić odpowiedzi na nasze pytania.

Do spotkania doszło dwa dni później, w wyżej wymienionym miejscu. Autor bloga od początku zachowywał się nerwowo. Zapytany dlaczego obrał takie miejsce na spotkanie z nami, odrzekł, że to być może jedyne miejsce, do którego nie dotarł jeszcze Duch Kraftu. Wyciągnął z plecaka butelkę eurolagera, otworzył ją zębami i rozejrzawszy się dookoła, pociągnął haust klarownego trunku „z gwinta”. Jego ukontentowany wyraz twarzy mówił więcej niż tysiąc słów.

- A zatem, co Was interesuje? – zapytał.

Niestety, nie udało nam się wiele dowiedzieć od naszego rozmówcy, gdyż pobladł usłyszawszy krakanie wrony, po czym zaczął biec w sobie znanym kierunku (zamiast ku polskiej granicy, skierował się w głąb terytorium Republiki Białoruskiej). Przypuszczamy, że odgłos ptaka został przezeń zinterpretowany jako karcące nawoływanie Ducha Kraftu („Kraft!”, „Kraft!”) po przyłapaniu in flagranti na spożywaniu piwa niezgodnego z tymże duchem.

Brak aktywności na blogu „Piwo I Piwne Akcesoria” może sugerować, jak przypuszczamy, że jego autor do tej pory nie wrócił do domu, lub jest poza zasięgiem sieci komórkowych…


Ci dwaj świadkowie przedstawionego wyżej zdarzenia nigdy nie pomogą w ustaleniu prawdy… (fot.: pragnący zachować anonimowość – Kamil Prystapczuk)

2 komentarze:

  1. :D świetne, aż muszę uczcić zdrowie autora puszką piwerka. Idę na Kasztelana - do schowka pod schodami - tam Duch Kraftu nie dociera :P

    OdpowiedzUsuń
  2. No historia wkręca i to mocno

    OdpowiedzUsuń