Za dużo ASZdziennika, dążenie do dywersyfikacji treści w tym
kawałku internetu i chwila wolnego czasu zaowocowały poniższym tekstem… Wszystko
w nim zawarte jest wytworem wyobraźni autora, a jakiekolwiek podobieństwa do są
czystą koincydencją.
Dramat piwnych blogerów.
Woleli napić się piwa niż rozpętać „gównoburzę”
Do niecodziennej sytuacji doszło w jednym z polskich miast, w
którym odbywał się niedawno piwny festiwal. Organizator umieścił dwóch blogerów
piwnych w jednym pokoju hotelowym (twin
bed). Obaj mieli wygłaszać prelekcje tego samego dnia na podobny temat,
dlatego uznano, że wspólne lokum będzie służyć wymianie myśli i transferowi
doświadczeń. Wszystko szło jak z płatka: panowie podali sobie ręce przy
przywitaniu, zadali kilka kurtuazyjnych pytań, jednak do incydentu doszło, gdy
bloger, administrator bloga „Piwo I Cukierki” (dalej: PIC) zaproponował
drugiemu autorowi – („Piwne Eksponaty Taty” – dalej: PET) wspólną degustację
piwa…
PIC tak relacjonuje ten moment:
- Obydwoje z PETem
bardzo poważnie podchodzimy do tematu piwa. Przeczytaliśmy już wszystkie
artykuły na Beerlovers, a wywiady na łamach „Portalu
Spożywczego”, dotyczące branży piwnej,
zawsze czytamy wraz z rodzinami z podziałem na role. Wiemy, że dobór szkła to
kluczowa sprawa, dlatego - chcąc
podsycić napięcie – postanowiliśmy wrócić do korzeni, czyli czasów
przedszkolnych i nasze szkła degustacyjne wyjęliśmy z plecaków na przysłowiowe
„trzy-cztery!”. Jakże wielkie było
moje zdziwienie, gdy dzierżąc już teku w mojej dłoni, spostrzegłem, że PET
wyciągnął… shakera! To było straszne – przyznaje PIC – bałem się wzajemnych razów, steku inwektyw i tego podobnych. Nawet
przyjąłem pozycję obronną, ale wnet zreflektowałem się, że moje jedyne teku
może nie przeżyć tej batalii, dlatego gotów byłem negocjować… Nic strasznego
się jednak nie stało. Uśmiechnęliśmy się do siebie porozumiewawczo i otworzyliśmy
pierwsze z piw, przeznaczonych do wspólnej degustacji. Myśl o gównoburzy (PET
ma 15 lajków więcej ode mnie na Facebooku, więc wariant ten wydal mi się dość
atrakcyjny, by spróbować go prześcignąć), która początkowo gdzieś tliła się w
mojej głowie, nagle pierzchła niczym spłoszone jaskółki…
Współtowarzysz (PET), partycypujący w tym feralnym zdarzeniu
tak komentuje całą sprawę:
- Życie piwnego blogera
wcale nie jest takie kolorowe, jak niektórzy przypuszczają. Ciąży na nas
olbrzymia presja społeczna. Musimy się uczyć i/lub pracować. Czasem psują nam
się samochody. W sklepie nie zawsze udaje nam się kupić wszystkie produkty z
listy spisanej na kartce. Po drugie, wszystko kręci się wokół piwa. Musimy
wypić wszystkie premiery, znać wszystkie multitapy w kraju i mieć piwnicę
wypchaną piwami, które trzeba leżakować całymi latami, nim będzie można je
wypić. To bardzo negatywnie działa na nasze wrażliwe osobowości – przyznaje nasz rozmówca. Musimy umieć dobrać szkło do stylu piwa,
piwny foodparing traktujemy na równi z zasadami, które w dzieciństwie wpoili
nam rodzice. Do tego trzeba pisać wpisy, wrzucać zdjęcia tu i ówdzie. To nie
jest bułka z masłem, ani małe piwo. Dla reszty społeczeństwa to mogą być #problemypierwszegoświata, ale znam przypadki, kiedy to nieodpowiedni
dobór potrawy do piwa stał się przyczyną rozpadu małżeństwa. Mówi się nawet o
tym, że są piwa, który piwni entuzjaści nie powinni pić. Widzi Pani, ja do dziś
nie spróbowałem Żywca APA (wyznaje ze łzami w oczach)… A tu do tego jeszcze ten incydent w hotelu. Dobrze, że nic złego się
nie wydarzyło. Wiedziałem, że gdyby zaszła potrzeba, zniszczyłbym jego teku
moim pancernym shakerem w trymiga. Szybko jednak przypomniały mi się słowa
mamy, która zawsze mi powtarzała: „Pamiętaj synku, czasem warto ustąpić, by
osiągnąć cel”. Tak też uczyniłem. Wyciągnąłem
do niego przyjazną dłoń, zwłaszcza, że czekało na nas kilkanaście piw do
wypicia, a mi zaschło w gardle. Myślałem o shitstormie (może stałbym się nawet
sławny?), ale jakoś mi przeszło… Myślę, że piwo łagodzi obyczaje – dodaje filozoficznie na zakończenie.
O całym zdarzeniu obaj jego uczestnicy poinformowali na
swoich profilach na Facebooku, Twitterze i Google+. Wspólnie uznali, że nie
warto poświęcać temu zdarzeniu wpisu na którymkolwiek z blogów.
Chcieliśmy dowiedzieć się jak to bezprecedensowe zdarzenie
ocenia reszta piwnej blogosfery. Niestety, wiele osób pytanych o to konkretne
zdarzenie odpowiadało zdawkowo: „Nie
winem, nie znam się, zarobiony/a jestem”. Postawą zahaczającą o skrajny
nonkonformizm wykazał się autor bloga „Piwo I Piwne Akcesoria” (w tym wypadku
uznaliśmy, że bark akronimu w tym miejscu będzie stosowniejszy), który
zaproponował w rozmowie telefonicznej spotkanie na neutralnym gruncie (w
białoruskiej części Puszczy Białowieskiej), podczas którego obiecał udzielić
odpowiedzi na nasze pytania.
Do spotkania doszło dwa dni później, w wyżej wymienionym
miejscu. Autor bloga od początku zachowywał się nerwowo. Zapytany dlaczego
obrał takie miejsce na spotkanie z nami, odrzekł, że to być może jedyne
miejsce, do którego nie dotarł jeszcze Duch Kraftu. Wyciągnął z plecaka butelkę
eurolagera, otworzył ją zębami i rozejrzawszy się dookoła, pociągnął haust
klarownego trunku „z gwinta”. Jego ukontentowany wyraz twarzy mówił więcej niż
tysiąc słów.
- A zatem, co Was
interesuje? – zapytał.
Niestety, nie udało nam się wiele dowiedzieć od naszego
rozmówcy, gdyż pobladł usłyszawszy krakanie wrony, po czym zaczął biec w sobie
znanym kierunku (zamiast ku polskiej granicy, skierował się w głąb terytorium
Republiki Białoruskiej). Przypuszczamy, że odgłos ptaka został przezeń
zinterpretowany jako karcące nawoływanie Ducha Kraftu („Kraft!”, „Kraft!”) po
przyłapaniu in flagranti na
spożywaniu piwa niezgodnego z tymże duchem.
Brak aktywności na blogu „Piwo I Piwne Akcesoria” może
sugerować, jak przypuszczamy, że jego autor do tej pory nie wrócił do domu, lub
jest poza zasięgiem sieci komórkowych…
Ci dwaj świadkowie przedstawionego
wyżej zdarzenia nigdy nie pomogą w ustaleniu prawdy… (fot.: pragnący zachować
anonimowość – Kamil Prystapczuk)
:D świetne, aż muszę uczcić zdrowie autora puszką piwerka. Idę na Kasztelana - do schowka pod schodami - tam Duch Kraftu nie dociera :P
OdpowiedzUsuńNo historia wkręca i to mocno
OdpowiedzUsuń