Jeżeli chodzi o piwo w Australii, to
tutaj także widoczne są wpływy angielskie. Główny nurt piwnych marek stanowią
nie tylko jasne lagery, ale znajdzie się tam sporo piw w stylu pale ale, golden
ale, bitter, rzadziej – cream ale oraz typowo australijski napitek – sparkling
ale (więcej
na temat tego piwa).
Oczywiście piwa te często smakują bardzo podobnie (bez chmielowego sznytu),
jednak bittery z racji na zasyp składający się z ciemniejszych słodów stanowią
całkiem miłą odmianę (moimi faworytami były VB i Emu Bitter). Przeglądając oferty
sklepów czy browarów widać, że piwa ciemne nie są tam szczególnie popularne.
Podobnie jest z piwami mocnymi – tutaj pewnie klimat może być jednym z
czynników decydujących o tym stanie rzeczy.
System dystrybucji alkoholu
przypomina nieco ten skandynawski, bowiem alkohol można kupić tylko w
wyznaczonych punktach. Nie kupimy piwa w supermarkecie, ale najczęściej obok niego
znajdziemy sklep monopolowy. Podstawową różnicą pomiędzy krajami skandynawskimi
a Australią jest to, że dystrybucja
napojów alkoholowych nie jest ograniczona wyłącznie do sklepów nadzorowanych
przez państwo. Istnieje kilka sieci zajmujących się sprzedażą napojów wyskokowych
i sklepy do nich należące często są rozmiarów osiedlowych marketów. Co ciekawe,
wybór piw w takich sklepach jest bardzo szeroki. Znajdziemy w nich produkty
krajowe – te produkowane przez duże browary oraz wyroby z sektora piw
rzemieślniczych, a także znajdziemy sporo piw importowanych – zwłaszcza z Nowej
Zelandii i Ameryki Północnej, a mniej z Europy. Odwiedziłem też w Perth jeden
ze sklepów specjalistycznych, który zajmował się sprzedażą wyłącznie piw
importowanych – były tam piwa z USA, Kanady, Belgii, Niemiec, Czech, Wielkiej
Brytanii i Nowej Zelandii – moja uwaga skupiła się na piwach z tego ostatniego
kraju. Z Polski były dostępne tam dwa piwa, ale nie miały nic wspólnego z
rodzimą sceną rzemieślniczą…
Często narzeka się u nas na to, że
piwo serwowane w lokalach jest za zimne. W Australii piwo podawane jest bardzo
schłodzone – w temperaturze oscylującej wokół 0 st. C (icy-cold). Reguła ta
odnosi się do większości serwowanych tam napojów – prosto z lodówki, często
dodaje się do soków kostki lodu a szkło trzymane jest w zamrażarkach. Picie
napojów w temperaturze pokojowej uważane jest tam za manierę ekscentryczną.
Ciekawym gadżetem jest tzw. stubby holder. Jest to wykonany z pianki rękaw, w
który wkłada się butelkę lub puszkę z piwem. W efekcie ręka nie marznie od piwa
pitego z butelki, a piwo dłużej utrzymuje niską temperaturę. W australijskich domach
jest to rzecz powszechna często występująca pod postacią pokaźnych kolekcji,
zważywszy na fakt, ze stubby holder to chyba najpraktyczniejszy gadżet
promocyjny dla wielu lokalnych przedsiębiorstw.
Choć nie planowałem kłaść
szczególnego nacisku na piwną turystykę podczas tej wyprawy – odwiedziliśmy 4
browary i to bez zwiedzania, ale wyłącznie w celu degustacji warzonych w nich
piw, to jednak udało mi się skosztować wielu piw warzonych w Zachodniej
Australii poprzez zakupy w sklepach monopolowych. Degustacje te nasunęły mi
kilka wniosków. Po pierwsze, australijskie piwowarstwo rzemieślnicze trzyma
bardzo wysoki poziom. Rzadko które piwo obarczone było jakąś wyraźną wadą,
która zepsułaby wrażenia podczas degustacji. Żadne z piw nie poszło do zlewu, a
ostatnio coraz częściej się na tym łapię, że jeśli coś mi nie podchodzi, to
idzie do ścieków a browar dostaje ode mnie konsumenckiego bana. Po drugie, jak
już wspomniałem, dominują tam piwa jasne, których moc rzadko przekracza 6-7%
alk. obj. Podczas trzech tygodni udało mi się spróbować jednego RISa z lokalnego
browaru. Pomimo, że warzone są tam wyłącznie piwa jasne, to dostępne jest ich
szerokie spektrum – mamy klasyczne pilsy i nowofalowe lagery, a także american
pale ale (piwa warzone w tym stylu, ale chmielone odmianami australijskim
nazywa się tam australian pale ale), AIPA, ale także sporo było lokalnych
interpretacji piw belgijskich (zwłaszcza w stylu blond i witbier). Natknąłem
się również na kilka wersji Berliner Weisse. Dużą popularnością cieszy się tam
mariaż belgijskich drożdży z nowofalowymi odmianami chmielu. Za to owoce nie są
tak popularnym motywem jak u nas. Brak mocnych piw sprawia, że piwa leżakowane
w beczkach są produktami bardzo niszowymi, dostępnymi najczęściej pod postacią
produktów z importu. Kolejna konkluzja jest taka, że australijski chmiel „robi
robotę”. Piwa chmielone rodzimymi odmianami częstokroć wypadały lepiej niż te,
przy których użyto wyłącznie chmieli z USA. Owocowość szła w stronę liczi,
mandarynek, marakui, winogron, do tego chmiele były bardziej ziołowe niż
żywiczne. Moim zdaniem chmiele z „Oz” bardzo dobrze sprawdziłyby się w piwach
typu Vermont IPA. Inną sprawą jest, że tamtejsi piwowarzy nauczyli się osiągać
efekt synergii poprzez łączenie odmian australijskich i amerykańskich, dzięki
czemu ich piwa niejednokrotnie „miażdżyły” chmielowym aromatem i smakiem pozbawionym
łodygowości, zalegania i szorstkiej goryczki.
Z danych znajdujących się w serwisie Craft
Beer Reviewer
wynika, że w październiku tego roku w Australii funkcjonowało 516 browarów, z
czego 65 w stanie Australia Zachodnia. Nie trafiłem do żadnego z browarów
znajdujących się w Perth, ale za to miałem okazję odwiedzić trzy w dolinie
rzeki Swan oraz jeden we Fremantle.
Dolina rzeki Swan to ciekawe miejsce,
bowiem znajduje się tam wiele przybytków wartych odwiedzenia. Są tam dobre
restauracje, winnice, manufaktura czekolady, manufaktura orzechów w
czekoladzie, gospodarstwa pszczelarskie, cydrownie i, oczywiście, browary.
Miejsce jest bardzo urokliwe, ale bardzo rozciągnięte i bez samochodu, i
jeszcze lepiej kierowcy, trudno by było je objechać.
Pierwszy browar będący na naszej
liście (Ironbark Brewery) niestety w dniu, gdy doń przybyliśmy był zamknięty,
jednak nie ma tego złego, bowiem obok znajduje się Funk Cidery posiadająca w
swojej ofercie bardzo ciekawe cydry. Poza standardowymi cydrami, były tam także
jabłeczniki fermentowane z użyciem drożdży Brettanomyces
czy te fermentacji spontanicznej. Inną ciekawostką były cydry z dodatkiem
innych owoców. Ten z dodatkiem passiflory „rozłożył na łopatki” inne produkty z
oferty. Nie jestem wielkim miłośnikiem cydru, ale wizytę w Funk Cidery będę
wspominał bardzo dobrze.
Drugim celem na naszej mapie owego
dnia był Homestead Brewery. Budynek browaru, w którym szykowane jest piwo, jest
bardzo nowoczesny, w większości przedszkolny, dzięki czemu z okien i tarasów
można obserwować okolicę. Browar prowadzi także restaurację. W stałej ofercie
browaru mamy niemiecką pszenicę, munich lagera (piwo w stylu niemieckim, którego
zasyp stanowi słód monachijski), a także dwa rodzaje jasnego ale – w tym jeden
chmielony wyłącznie australijskimi odmianami. Czuć było, że piwowar w owym
browarze ma „ciężką rękę” do chmielu, bo chmielowość przewijała się nawet w
piwie pszenicznym. „Kaiser’s Choice”, bo tak nazywało się owo piwo pszeniczne
pachniało bananem i goździkiem, były wyczuwalne w nim także akcenty skórki
chleba. W smaku podobnie. Zaczynało się od zbożowości, na co wchodziły produkty
pracy drożdży dedykowanych do tego rodzaju piw, ale miłym zaskoczeniem było
chmielowe zwieńczenie. Chmielowość była trawisto-ziołowa, europejska (lub
pochodząca od rodzimych kultywarów o europejskim rodowodzie). Wspomniany wyżej
lager nosił nazwę „Brauhaus Lager”. Spodziewałem się piwa słodowego, w którym
wyczuwalne będą chlebowość i ciasteczka, ale tu także pozytywnie zaskoczył mnie
poziom goryczki. Była wyczuwalna, ale nie nachalna, nie psuła efektu uzyskanego
dzięki takiemu, a nie innemu zasypowi, co w moim odczuciu świadczy o kunszcie
piwowara. Dwa piwa w stylu pale ale – „Thunderbird” i „Golden Eagle” były
ukoronowaniem pobytu w tymże miejscu. O ile ten pierwszy był bardzo dobrym
american pale ale (ze wszystkim, co piwo w tym stylu powinno konsumentowi
oferować), o tyle drugi – australian pale ale – „skradł show” kolegom z deski
degustacyjnej. Owocowy w aromacie – mandarynka, pomarańcza, passiflora, winogrono,
liczi, z domieszką ziół. Smak był równie dobry jak aromat, przy czym goryczkę
balansowały cukry resztkowe. Bardzo pijalne, ale przede wszystkim smaczne,
świeże i udane piwo.
Z Homestead Brewery udaliśmy się do
Mash Brewery. Browar ten jest zbudowany w tym samym stylu, jednak jest mniejszy
i serce browaru, czyli warzelnię widać z części restauracyjnej. Akurat
natrafiliśmy na dzień warzenia, przez co oczekiwanie na zamówienie umilał nam
widok piwowarów uwijających się przy pracy. Samo otoczenie browaru wydało mi
się ciekawsze – więcej tam zieleni, zwłaszcza drzew – palm i eukaliptusów.
Wybór padł na New England IPA, „Pale” (pale ale), „The Guv’inor” (xtra pale
ale) i „COPY CAT” (AIPA). Pierwsze z nich było bardzo zachowawcze. Słodowość
przeplatała się z nutami cytrusowymi, ale piwo wydało mi się niezdecydowane.
Być może to dobry środek, by przekabacać nieprzekonanych na „piwną stronę mocy”,
ale jeśli jadło się chleb z niejednego pieca, to nie jest to pozycja, która
wprawiłaby w zachwyt czy osłupienie. Piwo poprawne i pijalne, ale nazbyt
grzeczne. Cóż, pewnie nie wpisuję się w target. NEIPA bardziej przypadła mi do
gustu – cytrusowa chmielowość i owocowe estry szły ze sobą w parze, przez co piwo
to było bardzo owocowe i aromatyczne. Goryczka, choć zaznaczona, nie psuła
efektu pracy drożdży. „The Guv’inor” okazał się piwem o wiele bardziej trafiającym
w moje gusta. W porównaniu ze swoim grzecznym braciszkiem „Pale”, to piwo było
prawdziwym chmielowym urwisem. Chmielowość dominowała w aromacie i smaku, ale
goryczka była krótka, z owocowym i żywicznym akompaniamentem. Piwo bardzo
pijalne i rześkie. „COPY CAT” okazało się także chmielową bombą, w dodatku
bardzo zdradliwą, gdyż zawartość alkoholu wynosząca niecałe 7% alk. obj. nie
była wcale wyczuwalna. Tutaj goryczkę balansowały słody karmelowe i cukry
resztkowe, jednak nie było nazbyt słodkie i męczące jak to czasem bywa z
przedstawicielami tego stylu, gdy piwowar za bardzo „popłynie” ze słodami
karmelowymi w zasypie. Piwa z tego browaru są bardzo dobrze dostępne w sklepach
monopolowych w Perth i okolicach. Wersje butelkowe także były wysokich lotów.
Będąc w Mash Brewery postanowiliśmy także coś zjeść. Mój wybór padł na burgera
z wołowiną wagyu i frytkami belgijskimi. Jadło także godne polecenia z uwagi na
jego wysoki poziom.
Ostatnim przybytkiem odwiedzonym
owego dnia był Feral Brewery. Piwa tego browaru są także bardzo dobrze dostępne
w okolicach Perth, dlatego sporo z nich można spróbować nawet jeśli nie uda
odwiedzić się browaru. Miałem wrażenie, że ten przybytek był najmniejszy ze
wszystkich odwiedzonych, jednak on także jest atrakcyjnie usytuowany wśród
zieleni i z ciekawymi widokami. I tutaj głodni będą mogli się nasycić. Ciekawostką
w Feral była możliwość zamówienia dwóch różnych desek degustacyjnych. W skład
jednej z nich wchodzą piwa odstępne przez cały rok, a drugą stanowią wyłącznie
piwa sezonowe. Zdecydowałem się na te ze stałej oferty browaru. W jej skład
weszło 6 piw, które podano chyba w najlepszy sposób ze wszystkich – w małych
pokalach. „Feral White” to udany witbier z wyczuwalnymi nutami curacao i
kolendry. Do tego dochodziły jeszcze drożdżowe estry. Piwo było lekkie i
rześkie, niczym nie ustępowało biere blanche z Belgii. „Sly Fox” to z kolei session
ale z wyraźnymi nutami chmielowymi. Lekkie, może nieco za wodniste, ale bardzo
pijalne i owocowe (w smaku i w aromacie), dzięki nowofalowym chmielom. American
IPA – „Hop Hog” – obfitowała w nuty typowe dla tego stylu. Chmielowość w aromacie
i w smaku była dominująca i bardzo wyraźna, jednak w żaden sposób nie wpływała
negatywnie na pijalność – chmielowość nie była szorstka, łodygowa czy
zalegająca. Słodowość nieco balansowała goryczkę, jednak to chmiel rządził w
tym piwie. Ta lżejsza interpretacja AIPA bardziej przypadła mi do gustu w
porównaniu z „COPY CAT” z poprzedniego browaru. O ile piwa jasne wypadły bardzo
dobrze, o tyle z tymi ciemniejszymi było różnie. „Karma Citra”, które miało być
black IPA było w rzeczywistości american stoutem z wyraźnymi nutami ciemnych
słodów, które dopełniała cytrusowa goryczka, jednak ta zadawała się być
zduszona i wycofana z uwagi na użyte ciemne słody w zasypie. Zatem nie tylko
Polakom zdarzają się potknięcia przy tym stylu piwa. „Smoked Porter” był – jak
nazwa wskazuje – wędzonym porterem. Wędzonka była bardzo stonowana i ogniskowa
zarazem, ale wyraźnie wyczuwalna w smaku (zwłaszcza na finiszu). Jak na porter
przystało, było ono piwem zbalansowanym, w którym żaden z elementów, takich jak
goryczka, słodycz i akcenty ciemnych słodów, nie wychodził przed szereg. Bardzo
dobre i pijalne, o ile lubi się wędzonkę w piwie. Na samym końcu czekał na mnie
„Boris” – Russian Imperial Stout, który okazał się być dobrym RISem z nutami
kawy, czekolady, ciemnych owoców i dobrze ukrytym alkoholem. Był to dobry reprezentant
stylu, ale nie jakiś szczególnie wybitny.
Kilka dni później, będąc we
Fremantle, odwiedziliśmy browar Little Creatures Brewing położony nad wybrzeżem
Oceanu Indyjskiego. Widać, że browar nastawiony jest na turystów, bowiem w jego
wnętrzu można nie tylko kupić piwo, ale bardzo dużo różnej maści gadżetów
piwnych i nie tylko, przez co miejsce sprawia wrażenie nieco chaotycznego. Piwa
z tego browaru są również bardzo dobrze dostępne w aglomeracji Perth. Moim faworytem
od „małych stworzonek” było piwo „Roger’s”. Lekkie pale ale o umiarkowanej
goryczce, ale bardzo aromatyczne. Będąc w browarze pokusiłem się o „Dog Days” –
bardziej chmielone session ale z oferty tegoż browaru. Piwo chmielone trzema
odmianami z USA – Cascade, Mosiac i Sumit. Było smaczne i poprawne, bardzo
pijalne i z wysoką, ale niezalegającą goryczką bez nut nafty i cebuli, co z
mojego punktu widzenia było dużym plusem.
Na sam koniec warto dodać, że
wszystkie z wymienionych powyżej browarów są otwarte w dni powszednie do godziny 17-18 (tylko nieco dłużej w weekendy).
Inne browary, których piwa bardzo dobrze wspominam to Nail Brewing, Matilda Bay
Brewing Co. oraz 4 Pines Brewery.
Pięknie wyglądają te piwka, a jak smakowały?
OdpowiedzUsuń