Zaciekawił mnie temat
belgijskiego sposobu zacierania słodów i dodatków niesłodowanych, bowiem jest
on zgoła odmienny od tych, z których najczęściej korzystają piwowarzy domowi i
komercyjne browary. Istotą procesu zwanego zacieraniem jest przede wszystkim
konwersja skrobi na cukry proste przez enzymy zawarte w słodzie, bowiem cukry
te będą stanowić pożywienie dla drożdży piwowarskich. Szczególną troskę
przykłada się do tego, aby cała skrobia została rozłożona do postaci prostszych
sacharydów, bowiem jej obecność w gotowym piwie zmętnia je i nie sprzyja jego
trwałości. Istnieją dwa sposoby zacierania – infuzyjne i dekokcyjne. W tym
pierwszym zacier trzymany jest w ścisłych przedziałach temperaturowych, aby zaszły
w nim konkretne przemiany biochemiczne. W przypadku tego drugiego, część
zacieru jest odbierana i poddawana gotowaniu, aby nadać piwu pełni smakowej.
Dekokt czyli część zacieru odebrana wraca potem do kadzi, podnosząc temperaturę
zacieru. Operacja taka może być wykonana raz lub więcej stąd mowa o dekokcji
jedno-, dwu- lub trójwarowej. Metoda zacierania stosowana zwłaszcza przez
belgijskie browary warzące piwa w stylu lambik lub witbier stosują metodę,
która różni się znacząco od dwóch powyższych sposobów. Po angielsku nazywana
jest ona „turbid mash” czyli mętne zacieranie, a jej celem jest stworzenie
mętnej brzeczki, w której zawarta będzie także nieprzekonwertowana skrobia.
Więcej o procesie zacierania można poczytać tutaj.
Historia tej
specyficznej formy wyrobu piwa bierze swój początek w roku 1822, kiedy to w
Holandii wprowadzono regulacje prawne nakładające na browary opodatkowanie
naliczane nie od ilości i rodzaju użytych surowców, mocy gotowego piwa, ale od
pojemności kadzi zaciernej. Dla wyjaśnienia, Belgia uzyskała niepodległość w
roku 1830, ale nie wpłynęło to na zmianę uregulowań prawnych w tym zakresie.
Skoro płacono podatek od pojemności kadzi, szybko okazało się, że piwowarzy znaleźli
sposób na to jak wycisnąć z niej jak najwięcej piwa. Z czasem zezwolono na
posiadanie także drugiej kadzi do zacierania pszenicy i innych dodatków
niesłodowanych, ale w ich przypadku opodatkowano tylko cześć ich pojemności, co
spowodowało, że w części nieopodatkowanej owych zbiorników znalazła się kolejna
porcja zacieru. Przez ponad 60 lat obowiązywania owych przepisów (zniesiono je
w 1885 roku) opracowano metodę jak efektywnie wykorzystać ograniczenia
pojemnościowe kadzi zaciernych (nikomu nie zależało na tym, by w jego browarze
znajdowała się nie wiadomo jak duża kadź). Sam fakt zmian prawnych w tym
zakresie nie zmienił momentalnie podejścia belgijskich piwowarów do kwestii
zacierania słodów, jednak z czasem coraz mniej browarów było zainteresowanych tym
skomplikowanym i czasochłonnym sposobem, któremu pozostały wierne nieliczne
browary warzące lambiki (takie jak Cantillon czy Boon) lub piwa białe. Belgijskie
browary po zmianie przepisów w 1885 roku zaczęły skłaniać się ku zacieraniu
infuzyjnemu, zakupywały kadzie zacierne o bardzo dużych pojemnościach i tylko
klienci narzekali, że piwa straciły na smaku stając się wodnistymi i
pozbawionymi pełni jak dawniej. Metoda ta zdawała także egzamin w czasach
wojen, gdy reglamentowano artykuły żywnościowe.
Zanim jeszcze zaczęto
zacieranie, stosowano kilka sztuczek, by nie marnować cennej przestrzeni w
zbiorniku. Powszechne było drobne mielenie słodu i niesłodowanego zboża, by
więcej zmieścić go w kadzi. Zdarzało się też, że ziarna obierano z łuski przed
mieleniem, by dodać ją w trakcie procesu zacierania po odebraniu pewnej części
zacieru. O tym jak wymagający był ten proces niech świadczy przykład
historycznego piwa Peeterman, którego proces produkcyjny obejmował ponad 30
operacji od momentu zalania drobno ześrutowanego słodu i pszenicy zimną wodą,
do momentu zadania do brzeczki drożdży, a samo zacieranie trwało
niejednokrotnie 17 godzin.
Sam proces wymagał
odpowiedniego zaplecza sprzętowego w postaci dwóch kadzi zaciernych, dwóch kotłów
warzelnych i specjalnego kosza, zwanego „stuykmanden”,
przy którego pomocy odbierano określona ilość brzeczki. Z czasem wiklinowy kosz
zastąpiono metalowym zbiornikiem. Idea procesu polegała na tym, że do bardzo gęstego
zacieru, którego proporcja wynosiła ok. 1,2 litra wody na kilogram słodu –
zalecana ilość to 2,5-3,5 litra wody na kilogram słodu – wprowadzano
stuykmanden, który odbierał część gęstego zacieru, przedostającego się przez
szczeliny kosza. Odebrany zacier przenoszony był do kotła, w którym po
kilkuminutowej przerwie scukrzającej, poddawano go gotowaniu. Z kolei do kadzi,
z której odebrano porcje gęstej cieczy, dolewano gorącą wodę, by podnieść
temperaturę zacieru, po czym dodawano zagotowaną mętną brzeczkę z zawartą w
niej skrobią, a następnie odbierano kilka brzeczek o rożnej zawartości
ekstraktu. W zależności od regionu i stylu piwa, niektóre z otrzymanych
brzeczek poddawano gotowaniu, a inne były od razu przelewane do zbiorników
chłodzących.
Fot.: Michael Tonsmeire (The Mad Fermentationist)
„Stara metoda” – jak
określają ją źródła belgijskie i odwołujące się do nich opracowania
anglojęzyczne, różniła się nieco w przypadku piw warzonych wyłącznie na bazie
słodów oraz tych, przy których wyrobie wykorzystywano niesłodowane zboże –
przede wszystkim pszenicę i owies, ale okazjonalnie sięgano też po żyto czy
grykę. Każdy browar stosował tę metodę zmodyfikowaną pod kątem swoich potrzeb,
ale można wyróżnić dwa ogólne schematy.
W przypadku piw
warzonych wyłącznie na bazie słodu jęczmiennego (najczęściej suszonego powietrzem),
śrutę mieszano z zimną wodą lub wodą o temperaturze około 40 stopni Celsjusza.
Dzięki temu zachodziła przerwa białkowa oraz zakwaszająca. Stosowana proporcja
wody do słodu wynosiła 1,25 litra na kilogram. Następnie dolewano około 0,5-06
litra wody w przeliczeniu na kilogram słodu. Woda ta miała temperaturę ponad 70
st. C i podnosiła temperaturę zacieru do 50-55 st. C. Na tym etapie odbierano
część gęstego zacieru, bogatego w enzymy i przelewano go do kotła, w którym
poddawano go krótkiej przerwie scukrzającej, po czym zacier ten doprowadzano do
wrzenia i gotowano. W czasie gdy mętna porcja znajdowała się w kotle, do kadzi
zaciernej dodawano wodę, której temperatura była bliska wrzenia i podnoszono w
ten sposób temperaturę zacieru w kadzi do ponad 70 st. C. Większość enzymów
odebrano wraz z porcją zacieru, przez co poziom konwersji skrobi był niski. Po
około 45 minutach, rozpoczynano filtrację i wysładzanie zacieru i odebraną
brzeczkę przelewano do drugiego kotła, do którego dodawano także mętną część
zacieru, odebraną na samym początku. Często z wysłodzin uzyskiwano brzeczkę na
kilka rożnych piw. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że w okresie przełomu XIX i
XX wieku belgijskie piwa często cechowała gęstość początkowa na poziomie 5-7,5
stopnia Plato.
Autor ilustracji: Randy Mosher
Z kolei piwa z
dodatkiem niesłodowanego ziarna zacierano według nieco innego schematu. W kotle
umieszczano drobno ześrutowane ziarno z niewielkim dodatkiem słodu i zacierano
je przez 90 minut w temperaturze wynoszącej około 40 st. C. Proporcja wody do ziarna wynosiła około 4
litry na kilogram zboża. Po upływie 90 minut zacier doprowadzono do wrzenia i
gotowano około 20-30 minut. Po godzinie od zakończenia gotowania zacierano słód
w temperaturze około 40 st. C., po czym dodając niewielkie ilości wrzącej wody
podnoszono jego temperaturę do około 70 st. C. Do kadzi zaciernej dodawano
wystudzoną do około 80 st. C. zawartość kotła z gotowanymi, niesłodowanym
ziarnem. W efekcie, otrzymywano znaczniej więcej niefermentowalnych dekstryn
niż fermentowalnej maltozy. W tym przypadku, z jednej kadzi także uzyskiwano
brzeczkę na kilka różnych piw.
Autor ilustracji: Randy Mosher
Uzyskane brzeczki – w
zależności od lokalnych tradycji – nie były poddawane gotowaniu, gotowano je
bardzo krótko lub stosowano wielogodzinne gotowanie.
Na sam koniec warto
sobie zadać pytanie: co takiego daje owa belgijska metoda zacierania? Po
pierwsze, dekstryny czy nieprzekonwertowana skrobia nadają piwu pełni, co jest
czynnikiem istotnym, gdy jest ekstrakt początkowy wynosił 5-7,5 st. Plato. W
czasie I i II wojny światowej angielscy żołnierze byli wręcz zdumieni pełnią
belgijskich piw, w porównaniu z ich piwami stołowymi i „small beer”. Po drugie,
dekstryny nie są fermentowalne dla drożdży, ale stanowią źródło pożywienia dla
innych mikroorganizmów, które stanowią nieodłączną część takich piw jak lambik,
czy historycznego piwa Hoegaarden (protoplasty dzisiejszego witbiera), które słynęło
ze swojego kwaśnego smaku. A trzecia sprawa to kwestia tradycji i
autentyczności – tak jak dekokcję zaleca się przy wielu niemieckich stylach,
tak mętne zacieranie uważane jest przez ortodoksyjnych miłośników belgijskich
kwaśnych piw za działanie bardzo pożądane. Porady dla piwowarów domowych
dotyczące tej techniki można przeczytać w artykule Dave’a Greena.
Bibliografia:
Randy Mosher: „A Turn-of-the
Century British Account of Selected 19th Century Belgian Brewing Methods”,
w: „Brewing Techniques” Vol. 2, Issue 6 (1994), wersja online dostępna jest pod
tym adresem,
Dave Green: „Turbid Mashing”, w: „Brew Your Own”, Jul/Aug 2008, wersja
online dostępna jest pod tym adresem,
George M. Johnson: „A Belgian Mashing System Suitable For Light Beers”,
w: „Journal Of The Institute Of Brewing”, 14 May 1918, wersja online dostepna
jest pod tym adresem.
Świetny tekst, nigdy o tej metodzie nie słyszałem, a interesuję się już warzeniem od jakiegoś czasu i kilkanaście warek jest na koncie. Ogólnie chciałbym pogratulować tekstów, które pozwalają poszerzać wiedzę nie tylko początkujących piwowarów.
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa. Pewnie gdyby tworzenie tego bloga mnie tak nie absorbowało, to warzyłbym więcej. też mam kilkanaście warek na koncie, ale mam zamiar w tym roku postać trochę nad kotłem. :) Pozdrawiam.
UsuńŁadnie to wygląda.
OdpowiedzUsuń