Nie udało mi się zetknąć
z pierwszą wersją „Czarnego wdowca”, a szkoda, bo miałbym punkt odniesienia względem
tego, czy utrzymano konwencję tego piwa, czy może postanowiono zmodyfikować
jego recepturę, a co za tym idzie – smak. Na szczęście, tym razem udało mi się
napotkać na swej drodze to ciemne i mocno goryczkowe piwo.
Browar Piwoteka –
twórca tego piwa – posiada kilka ciekawych wypustów w swoim dorobku. Ekipa tego
browaru nie martwi się o takie rzeczy jak Ballingi, SRM oraz czy ich piwa
mieszczą się w jakimś stylu czy nie, bowiem twórcy tej inicjatywy posiadają
swoją koncepcję warzenia piw, która płynie niejako pod prąd piwnego
mainstreamu. Dla przykładu, w portfolio tego browaru znajdują się takie piwa
jak „Wołek zbożowy”, w którego zasypie użyto kilkunastu słodów. Ichni „Duch kraftu”
miał z założenia być niezgodny z duchem i manierami piwowarstwa rzemieślniczego
(zastosowano surowce typowe dla koncernów, a nie browarów nowofalowych), zaś
„Czarny wdowiec” to piwo ekstremalnie goryczkowe. W obecnej warce tego wypustu
poziom IBU wynosi 115 i nie jest to apriorycznie przyjęta wartość z obliczeń w
kalkulatorze piwowarskim, ale rzeczywisty poziom zawartości izohumulonów w
piwie, potwierdzony analizą laboratoryjną. Mi takie podejście się podoba, bowiem
uważam, że warzenie piw w konkretnych stylach niebawem stanie się passe.
Typuję, że hitem będą międzystylowe hybrydy i różne niestandardowe dodatki.
Z „Czarnym wdowcem”
wiąże się też historia powstania sławetnego „ducha kraftu”, bowiem to podczas
degustacji tego piwa Kopyr miał powiedzieć pamiętne słowa, że dodawanie
ekstraktu chmielowego jest jego zdaniem niegodne z „duchem kraft”. Swoją drogą,
w przypływie wynurzeń blogerów i piwnego światka nad istotą ducha kraftu i ja
swego czasu popełniłem rozprawę o duchu craft, która, generalnie
rzecz ujmując, jest stekiem bzdur, ale takie było zamierzenie autora. Ale jeśli
ktoś z Was jej nie czytał – polecam, być może poprawi komuś humor.
Podoba mi się etykieta
tego piwa. Jest czarno-biała, ale wykonana z pomysłem. Dżentelmen w garniturze
i z cylindrem na głowie kojarzy mi się z jakimś angielskim jegomościem z epoki
wiktoriańskiej, tudzież z okresu nazywanego belle
epoque. Sama kolorystyka nasuwa skojarzenia z filmem noir, w którym też
aktorzy i aktorki zawsze byli nienagannie ubrani; panie w stylowe, bardzo
kobiece kreacje, a panowie nosili garnitury, smokingi, kapelusze, etc. Do tego
pajęczyna, odnosząca się do gatunku pająka znanego jako czarna wdowa. Na
pierwotnej wersji etykiety tego piwa, konotacja z pająkiem wyrażona została
poprzez ilość kończyn jegomościa z etykiety. Postać stała pomiędzy nagrobkami,
co w pewien sposób też miało nasuwać pewne skojarzenia z jego stanem cywilnym,
tworząc jednocześnie spójną linię z nazwą wypustu.
„Czarny wdowiec” to
ciemne piwo, górnej fermentacji, które w zamierzeniu ma być ekstremalnie
chmielonym stoutem. Do jego uwarzenia użyto następujących słodów: pale ale,
monachijskiego (typ II), pilzneńskiego, karmelowego czerwonego, Biscuit,
barwiącego, czekoladowego ciemnego. W zasypie znalazł się też dodatek
niesłodowany – palony jęczmień. Do chmielenia użyto trzech odmian: dwóch z
Wielkiej Brytanii – Pilgrim i Target, a także jednej zza Oceanu Atlantyckiego –
Simcoe. Do fermentacji wykorzystano angielskie drożdże Fermentis Safale S-04.
Ekstrakt początkowy tego piwa wynosi 12 st. Blg, a zawartość alkoholu - 5% obj.
A co czai się
wewnątrz butelki?
Barwa piwa jest
zgodna z nazwą, bowiem jest ono czarne i nieprzejrzyste. Piana jest beżowa,
bujna i zwarta, tworzy ładną czapę, jej konsystencja jest gęsta i przypomina
dekę unoszącą się na powierzchni fermentującej brzeczki. Poza tym, jest ona trwała,
utrzymuje się długo po przelaniu i bardzo obficie koronkuje na ściankach
nonica. W aromacie dominuje nuta palona, bardzo wyraźna, kawowa, nieco czekoladowa
oraz bardzo „zielony” aromat chmielowy, taki bardzo „wyspiarski”, znany mi z
piw takich jak choćby „Fuller’s Bengal Lancer” czy „Black Mamba” – mocno
chmielonego stoutu w wykonaniu belgijskiego browaru Brasserie Sainte-Helene.
Aromat chmielowy jest ziołowy, łodygowy, bardzo „zielony”. Pierwszy łyk tego
piwa to tak jak cios z zaskoczenia. Jest gorycz, nie goryczka, ale konkretna
gorycz, która stanowi wypadkową aromatów pochodzących od ciemnych słodów i
palonego jęczmienia, w tym akcenty: kawowy, minimalnie popiołowy oraz typowo
brytyjskie chmiele dające aromaty ziołowe, łodygowe, trochę tępe, ale dobrze
komponujące się z ową palonością. Szczerze, nic poza tym nie czuję w smaku,
bowiem intensywna goryczka jest tutaj hegemonem. Samo odczucie goryczy jest
długie, zalegające, prosi się o kolejny łyk, który wcale jej nie zmyje z języka
i podniebienia, a tylko ją na nich skumuluje. Wysycenie niskie, bardzo
przyjemne.
To nie jest piwo dla
każdego. Jestem miłośnikiem piw gorzkich i dawno już nic tak goryczkowego nie
piłem. Trzycyfrowe IBU to nie przechwałki – zwłaszcza, że potwierdziły je
analizy laboratoryjne, a ponadto, w sukurs chmielom idą aromaty pochodzące od
ciemnych słodów i palonego jęczmienia. Dla mnie, piwo jest wytrawne, ale jego
charakterystyka sprawia, że pomimo parametrów, to tylko z pozoru lekki
zawodnik. Pije się go całkiem przyjemnie i określiłbym je jako pijalne, ale
pozostawiam to indywidualnej ocenie każdego z Was, bowiem pewnie niejeden przy „Czarnym
wdowcu” wymięknie… Piwo niezbalansowane, wręcz „przegięte”, ale „tak było w
projekcie” (a raczej w recepturze). Takie piwa, albo się polubi, albo nie
zostanie się ich entuzjastą, bowiem tu nie ma miejsca na odcienie szarości.
Kwestia jest czarno-biała jak etykieta tego wypustu. Cała zabawa polega też na
tym, że tego rodzaju piwa – nie ważne czy smakują, czy nie, bowiem i tak
zapadną na długo w pamięć. „Shark” od kolaborantów mnie nie powalił – Piwotece się
to udało. Gratuluję i liczę na kolejne warki tego piwa. Swoją drogą, być może
jestem szalony, ale zastanawia mnie, gdyby podkręcić jeszcze goryczkę piołunem?
Piwo stało by się jeszcze bardziej ściągające, zalegające. Taki produkt „tylko
dla orłów”…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz