UWAGA!

Strona, z uwagi na publikowane na niej treści, przeznaczona jest wyłącznie dla osób pełnoletnich.

środa, 25 lutego 2015

Piwosz to stan umysłu

Dawno na blogu nie było żadnego felietonu, dlatego postanowiłem ten stan rzeczy zmienić kilkoma przemyśleniami dotyczącymi tego, czy każdy konsument piwa zasługuje na miano piwosza? Tekst ten planowałem od dawna i jego „szkielet” spoczywał w czeluściach twardego dysku czekając na odpowiedni moment. Tak się stało, że dzisiejszy artykuł na jednym z dużych, polskich serwisów Internetów, pojawiając się niczym „deus ex machina”, dał impuls, by tekst „dopieścić” i opublikować.

Nie jest tajemnicą, że przeciętny Kowalski, pomimo że piwo pić lubi i chętnie po nie sięga, za wiele o tym trunku nie wie. Stąd te wszystkie pokutujące piwne mity, stereotypy i spiskowe teorie dziejów na temat tego napoju alkoholowego. Częstokroć, gdy mówię ludziom, że interesuje się piwem, odnoszę wrażenie, że informacja ta wywołuje u moich rozmówców konsternację i zaraz z ich ust pada pytanie: To ile dziennie pijesz? Zapewne dla większości z nich  - pomimo usilnych tłumaczeń, co dokładnie mnie interesuje, jeżeli chodzi o piwo – wydaje mi się, że odbiorcy mojego strumienia świadomości myślą sobie trzy rzeczy: pierwsza – „koleś ma ewidentnie coś z głową”, druga – „ziomek stara się w eufemistyczny i pokrętny sposób przyznać, że ma problem z alkoholem”, trzecia – „typ tak sobie racjonalizuje problem alkoholowy, bo pije piwo z uwagi na swoje rzekome hobby, a im bardziej się piwem „interesuje”, to pewnie tym więcej musi go pić”. Gdy mówię, że warzę piwo w domu, niejednokrotnie słyszę pytanie: „a ile takie piwo ma procent?”. Zapewne każdy piwny pasjonat nie raz poczuł się podobnie.

Jest takie angielskie porzekadło mówiące o tym, że nie broda czyni człowieka filozofem. Uważam je za bardzo mądrą maksymę, którą można odnieść do wielu sfer życia, między innymi do piwnych konsumentów. Jestem zdania, że sam fakt codziennego wypijania kilku tanich piw z dyskontu, czy najbliższego sklepu monopolowego, „na dobry sen” lub „po ciężkim dniu” na pewno nie jest przesłanką do tego, by danego konsumenta tego trunku nazwać piwoszem… Dla mnie taki ktoś to zwykły piwożłop. To samo twierdzę o wszelkiej maści „piwnych mędrcach” głoszących tezy o tym, że piwo robi się z chmielu, dodawaniu bydlęcej żółci, twierdzących że piwo koncernowe to „siki” i pijących na przykład piwo marki „Łomża”, bo to „prawdziwe piwo z browaru regionalnego”, etc.

Dlaczego o tym piszę? Tak jak broda nie czyni filozofem, tak „pierdyliard” wychylonych „na hejnał” piw (często skorelowanych według wzoru cena/zawartość alkoholu) nie czyni z konsumenta piwosza. Dla mnie bycie piwoszem zakłada przede wszystkim pewien aspekt świadomościowy, a co za tym idzie świadomość konsumencką, związaną z piwem, jego produkcją, specyfiką i pewną estymą wobec tego napoju wynikającą z podstawowej wiedzy na jego temat. Moim zdaniem świadomość konsumencka to jeden z filarów kultury piwnej.  

Według mnie piwosz to osoba, która lubi piwo, chętnie po nie sięga, ale posiada ona pewien poziom wiedzy na temat tego napoju, przez co nie powtarza bezrefleksyjnie tez (najczęściej zasłyszanych od podobnej maści „ekspertów”) związanych z piwnymi mitami i spiskowymi teoriami dziejów, takimi jak:  bydlęca żółć, spirytus w piwie, piwo robione z proszku sprowadzanego z Chin, etc. Piwosz to ktoś okazujący piwu należną mu estymę. Skoro przeciętny Kowalski podchodzi do innych kategorii trunków alkoholowych z pewną dozą szacunku, często posiadając pewien stan wiedzy choćby na temat serwowania wina czy whisky, to dlaczego nie zastosować analogicznych reguł wobec piwa? Odpowiednia temperatura podania, przelewanie do szkła (z tym jest problem w powszechne j świadomości), skupianie się na barwie, zapachu, pianie, etc. A kiedy piwosz decyduje się na pracę u podstaw choćby w postaci edukacji jego znajomych lub innych kręgów osób w zakresie piwa, ryzykując uznanie za bycie nawiedzonym, czy fanatykiem, to tylko kolejny powód do szacunku.

Generalnie rzecz ujmując, konsumenci będący piwnymi ignorantami są tylko i wyłącznie uzurpatorami do miana „piwoszy”. Przedstawione przeze mnie powyżej wywody dotyczą się „punktu wyjścia” w rozważaniach o byciu piwoszem. Wiadomo, że piwna pasja posiada wiele odsłon i można spełniać się w niej na wiele sposobów. Może to być piwowarstwo domowe, prowadzenie pubu, bycie właścicielem browaru komercyjnego (w domyśle – zgodnego z duchem kraftu), sklepu specjalistycznego sędzią piwnym, animatorem kultury piwnej, etc.

Podobnie jest z owym ilościowym podejściem dotyczącym picia piwa, głoszonym przez miłośników piw tanich i mocnych, podczas gdy świadomi konsumenci – wbrew pozorom – preferują podejście „idź w jakość a nie w ilość” i „pij z głową”. Dlaczego? Bowiem cenią sobie nowe smaki, doceniają różnorodność, istnienie pewnego kanonu piw, będących swego rodzaju piwną klasyką. Pasjonaci piwa poszukują interesujących wypustów krajowych i zagranicznych, często polując na rzadkie i limitowane marki. Z tej przyczyny wychylanie kilku perełek jedna po drugiej raczej nie wchodzi w grę, bo to bardziej trofeum, tudzież łup niż bezrefleksyjnie przelana do gardła ciecz i oczekiwanie aż pijącemu zaszumi w głowie.  My, piwosze, pijemy piwo dla smaku, a nie po to, by się nim sponiewierać. Żeby jednak sprawa była jasna – obcujemy z napojami alkoholowymi i wypadki „przy pracy” się zdarzają.

Piszę o tym, ponieważ uważam się za piwosza, piwnego amatora. Trochę czytam o piwie, staram się o nim pisać w sposób ciekawy i konstruktywny. Gdy mam czas i chęci, warzę piwo w moim domowym browarze, no i oczywiście, degustuję piwa krajowe i importowane, ale uważam, że nie predestynuje mnie to do tego, by mienić się dumnie niczym paw specjalistą czy koneserem. Ja po prostu kocham piwo i robię to w sposób świadomy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz