Ostatnimi czasy jeden ze subskrybowanych przeze mnie
blogów na swoim facebookowym fanpage’u zamieścił swoje refleksje na temat środowiska
piwnego. Pierwsza z nich bardzo mi się podoba i dała mi sporo do myślenia, a
brzmi tak: „takie przemyślenia na
wieczór. To, że piszesz na blogu każdą pierdołę jaka pojawi się w świadku
piwnym, to, że kupujesz najdroższe piwa w sklepach, to, że chodzisz do
"pustynnych multitapów" i z pozycji zachlapanego monitora
skomentujesz każdą brednie jaką ktoś napisze, nie czyni z Ciebie
"rewolucjonisty"!!! Uwarz piwo, wyjdź do ludzi, zrób imprezę tam
gdzie nie stanęła nigdy butelka rzemieślnicza... Miej wpływ na ludzi w czasie
rzeczywistym nie w "matrixie". To przynajmniej za 20 lat ktoś będzie
pamiętał...”. Fajna myśl i odpowiedź na narzekania, że nie wszędzie dotarła
piwna rewolucja. Sam coraz częściej zastanawiam się, czy jakieś piwne wydarzenie
w moim mieście miałoby wzięcie oraz co i z kim i jak zorganizować, by przekonać
się o tym na własnej skórze? Druga z refleksji, wrzucona na FP kilka dni
później, to: „taka się zastanawiamy, czy
bloger piwny, który nie jest piwowarem domowym jest jak ksiądz mówiący o
rodzinie???”. Temat na forum browar.biz był już kiedyś poruszany i co jakiś
czas wraca jak bumerang. Wtedy zarzuty wysuwano między innymi w stronę
Krzysztofa Lechowskiego „Skitofa”,
który jest obecnie prezesem PSPD (Polskiego Stowarzyszenia Piwowarów Domowych).
Zarzut mało trafiony, bo Skitof to chyba jedyny piwny bloger, który na swoim
blogu prezentuje pokaźną wiedzę na temat literatury przedmiotu. Poza tym jego
wpisy czy to na „Lepsze piwo” czy
na browar.biz są bardzo merytoryczne. Ale jak
to się ostatnio mawia, „haters gonna hate”.
Zadane przez Piwomanów pytanie oraz dzisiejszy wpis na Piwolucja.pl
skłoniły mnie do spisania moich przemyśleń na ten temat. Bo czy można blogować,
gdy nie warzy się piwa? Czy nie jest to w dyskursie z niepisanym „bon ton”?
Po pierwsze nie czuję się w żaden sposób dotknięty ani
jednym ani drugim wpisem Piwomanów. Uważam, że fajnie dać czasem ludziom
możliwość refleksji i krytycznego poglądu czy to na siebie, czy dziedzinę w
której się poruszamy a oni właśnie to zrobili bez jakiegokolwiek złego zamiaru.
Życie nie zawsze życzliwie klepie po pleckach… Drugi wpis mógł jednak dotknąć
niektórych, bo raz że porównanie dość radykalne (z lipcowej afery z etykietą
piwa „Golden Monk” wiem, że kwestie podejścia do religii w piwnym światku są
różne i dla niektórych wierzących porównanie może być niestosowne, ale nie o
tym…). A po drugie, pojawia się pytanie – czy można pisać o piwie, gdy samemu
się go nie wytwarza? Czy teoretyk musi zamilknąć w obliczu empirii praktyka?
Oto co ja sądzę w tej kwestii. Uważam, że każdy ma
trochę racji, choć nie twierdzę że bycie domowym piwowarem to sine qua non dla
blogowania na temat piwa.
Racja po
stronie blogerów:
Wiedza na temat piwa to nie nauka tajemna i sporo
informacji czerpać można z fachowych blogów, forów tematycznych, książek, etc. Poza
tym nie każdego może kręcić ślęczenie w kuchni nad garnkami i zabawa z
utrzymywaniem przedziałów temperaturowych, gotowanie brzeczki oraz cała
późniejsza i wcześniejsza zabawa, dezynfekcja sprzętu, butelkowanie, etc. Ja
dla przykładu lubię słodycze, ale pieczenie mnie nie kręci (choć gotować bardzo
lubię). Nie zamierzam w tym miejscu nikogo osądzać, czy się boi zrobić pierwszy
krok w kierunku piwowarstwa, czy jest leniwy, bo to nie istota problemu. Ważne,
by pisać merytorycznie i na temat, a gdy nie robi się samemu piwa, dawać się
wypowiedzieć tym, którzy są w temacie doświadczeni. Czy chce się edukować ludzi
poprzez bloga, czy tylko pokazywać, który produkt jest godny uwagi, a którego
lepiej unikać – to już sprawa gospodarza. Każdy sobie rzepę skrobie. Chęć
pisania na temat piwa wymusza studiowanie wielu aspektów wiązanych tym napojem,
jego naturą, typologią, tradycjami piwowarskimi w danych krajach/regionach,
etc. Blogowanie na pewno motywuje i wymusza konieczność zgłębiania wiedzy. Ale
wiedzę można też czerpać z praktycznej strony, gdy prowadzi się działalność
związaną z piwem (pub, sklep specjalistyczny), gdy jest się w kontakcie z
przedstawicielami branży, a także konsumentami. Tacy ludzi posiadają wiedzę
dotyczącą potrzeb rynku, możliwych kierunków ich realizacji, mogą być
inicjatorami, bądź katalizatorami wielu interesujących inicjatyw.
Racja po
stronie piwowarów:
Na samym początku – nie uważam się za adepta sztuki
piwowarskiej. Stawiam pierwsze kroki w tej sferze, ale uważam, że poprzez
praktyczne zetknięcie się z wyrobem piwa ma dużą wartość dodaną, bo zmusza do
zgłębiania wiedzy dotyczącej każdego etapu powstawania złotego napoju, a
następnie empirycznie metodą prób i błędów rozwija się nowe umiejętności, które
można doskonalić. Tak, jak w przypadku wiedzy na temat samego piwa (style, wady
w piwie, historia piwowarstwa) o tyle
wiedza na temat warzenia piwa też nie jest tajemnicą. Są fora piwowarskie,
gdzie można dowiedzieć się naprawdę wiele rzeczy od podstaw po „dziewiąty krąg
wtajemniczenia”. Poza tym jeśli ktoś zajmuje się gotowaniem i ma trochę chęci
wtedy zabawa w domowego piwowara nie powinna być problemem. Trzeba zainwestować
trochę złociszy w sprzęt, ale nie jest on jednorazowego użytku, i surowce,
które są tańsze, gdy zacznie się warzenie z zacieraniem. Poza tym sam proces
wytwórczy nie jest szczególnie trudny (jest czasochłonny i wymaga pewnego
nakładu pracy, ale efekt finalny powinien wynagrodzić wkład pracy i poświęcony
czas pod warunkiem, że nie wyjdzie „kwasiżur”). W moim przypadku blogowanie
stało się zachętą do poznania piwa od strony praktycznej, związanej z jego
warzeniem. Poza tym zabawa w piwowarstwo domowe uczy pokory, bo gdy samemu coś
się sknoci, to czasem drobne wpadki innym można wybaczyć (pomijam tu aspekt
wolicjonalny przy tworzeniu piwa przez piwowara w domu, a komercyjny, gdy
warzone jest w browarze), chodzi mi o to, ze łatwo wytykać błędy innym, gdy
samemu w danej dziedzinie się nic nie robi. Ponadto, z punktu widzenia
kreowania wizerunku, myślę, że piwowarstwo czyni blogera, bardziej wiarygodnym,
chociaż mam świadomość, że o tym, jakim jest piwowarem najlepiej dowie się albo
od czytelników (jeśli da im posmakować swoje piwo), albo na konkursie piw
domowych, a nie poprzez ocenę swoich własnych wyrobów na blogu.
Konkluzje:
Podsumowując, nie uważam, że trzeba być piwowarem, by
wypowiadać się na temat trunku z pianką w formie bloga. Owszem piwowarstwo na
pewno poszerzy zakres wiedzy, ale nie wydaje mi się warunkiem niezbędnym. Poza
tym sama wiedza na ten temat i jej poziom to kwestia wysoce relatywna, bo można
mieć o niej znacznie odmienne mniemanie niż jej rzeczywisty poziom. Sam nie
uważam siebie za znawcę piwa, czy tym bardziej eksperta, mesjasza albo
emisariusza piwnej sprawy. Po prostu zgłębiam temat, uważam się za świadomego
konsumenta piwa i tyle. Jeśli ktoś mnie o coś pyta związanego z piwem, a ja
znam odpowiedź – odpowiadam. Gdy jej nie znam – odsyłam do kompetentnych i
fachowych źródeł wiedzy. Nie narzucam się innym twierdząc, że moja pasja to
jedyny i słuszny kierunek, nie szydzę z tych, którym smakuje konkretna marka
piwa koncernowego. Staram się żyć w zgodzie ze sobą i z innymi, bez zadzierania
głowy i napinania się. Wydaje mi się, że rozumiem argumenty obydwu obozów,
będących stronami tej dyskusji.
Myślę, że jednej i drugiej stronie przyda się więcej
luzu – skoro i jedni i drudzy kochają piwo, to niech pasja łączy a nie dzieli. Jeśli
ktoś woli się spełniać jako domowy piwowar – droga wolna, jeśli jako bloger –
to samo. A gdy doświadczony piwowar jest świetnym blogerem – takie blogi to
perły piwnej blogosfery. Na sam koniec warto jeszcze zwrócić uwagę na fakt
umiejętności przekazu informacji. Często zdarza się tak, że praktyk nie
najlepiej sobie z tym radzi, bo albo uważa, że wszystko jest oczywiste, albo
skoro on cos rozpracował i do czegoś doszedł, to inni też powinni i po co im
pomagać. Poza tym nie każdy potrafi przekazywać informacje innym tak, by ich
zainteresować, bądź w sposób wystarczająco zrozumiały. Czasem teoretyk, który
sporo czytał, „rozgryzał” temat będzie bardziej skory do dzielenia się
wyciągnięta wiedzą i uczyni to w sposób ciekawszy. Nie twierdzę, że jest to żelazna
reguła, ale scenariusz możliwy i prawdopodobny. A jeśli ktoś wie dużo, ale nie
widzi potrzeby dzielenia się swoją wiedza czy doświadczeniem – też ma do tego
pełne prawo. Żyjemy w wolnym kraju.
Więcej dystansu…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz