UWAGA!

Strona, z uwagi na publikowane na niej treści, przeznaczona jest wyłącznie dla osób pełnoletnich.

poniedziałek, 16 września 2013

Nie warzysz, nie bloguj?


Ostatnimi czasy jeden ze subskrybowanych przeze mnie blogów na swoim facebookowym fanpage’u zamieścił swoje refleksje na temat środowiska piwnego. Pierwsza z nich bardzo mi się podoba i dała mi sporo do myślenia, a brzmi tak: „takie przemyślenia na wieczór. To, że piszesz na blogu każdą pierdołę jaka pojawi się w świadku piwnym, to, że kupujesz najdroższe piwa w sklepach, to, że chodzisz do "pustynnych multitapów" i z pozycji zachlapanego monitora skomentujesz każdą brednie jaką ktoś napisze, nie czyni z Ciebie "rewolucjonisty"!!! Uwarz piwo, wyjdź do ludzi, zrób imprezę tam gdzie nie stanęła nigdy butelka rzemieślnicza... Miej wpływ na ludzi w czasie rzeczywistym nie w "matrixie". To przynajmniej za 20 lat ktoś będzie pamiętał...”. Fajna myśl i odpowiedź na narzekania, że nie wszędzie dotarła piwna rewolucja. Sam coraz częściej zastanawiam się, czy jakieś piwne wydarzenie w moim mieście miałoby wzięcie oraz co i z kim i jak zorganizować, by przekonać się o tym na własnej skórze? Druga z refleksji, wrzucona na FP kilka dni później, to: „taka się zastanawiamy, czy bloger piwny, który nie jest piwowarem domowym jest jak ksiądz mówiący o rodzinie???”. Temat na forum browar.biz był już kiedyś poruszany i co jakiś czas wraca jak bumerang. Wtedy zarzuty wysuwano między innymi w stronę Krzysztofa Lechowskiego „Skitofa”, który jest obecnie prezesem PSPD (Polskiego Stowarzyszenia Piwowarów Domowych). Zarzut mało trafiony, bo Skitof to chyba jedyny piwny bloger, który na swoim blogu prezentuje pokaźną wiedzę na temat literatury przedmiotu. Poza tym jego wpisy czy to na „Lepsze piwo” czy na browar.biz są bardzo merytoryczne. Ale jak to się ostatnio mawia, „haters gonna hate”.  

Zadane przez Piwomanów pytanie oraz dzisiejszy wpis na Piwolucja.pl skłoniły mnie do spisania moich przemyśleń na ten temat. Bo czy można blogować, gdy nie warzy się piwa? Czy nie jest to w dyskursie z niepisanym „bon ton”?

Po pierwsze nie czuję się w żaden sposób dotknięty ani jednym ani drugim wpisem Piwomanów. Uważam, że fajnie dać czasem ludziom możliwość refleksji i krytycznego poglądu czy to na siebie, czy dziedzinę w której się poruszamy a oni właśnie to zrobili bez jakiegokolwiek złego zamiaru. Życie nie zawsze życzliwie klepie po pleckach… Drugi wpis mógł jednak dotknąć niektórych, bo raz że porównanie dość radykalne (z lipcowej afery z etykietą piwa „Golden Monk” wiem, że kwestie podejścia do religii w piwnym światku są różne i dla niektórych wierzących porównanie może być niestosowne, ale nie o tym…). A po drugie, pojawia się pytanie – czy można pisać o piwie, gdy samemu się go nie wytwarza? Czy teoretyk musi zamilknąć w obliczu empirii praktyka?

Oto co ja sądzę w tej kwestii. Uważam, że każdy ma trochę racji, choć nie twierdzę że bycie domowym piwowarem to sine qua non dla blogowania na temat piwa.

Racja po stronie blogerów:
Wiedza na temat piwa to nie nauka tajemna i sporo informacji czerpać można z fachowych blogów, forów tematycznych, książek, etc. Poza tym nie każdego może kręcić ślęczenie w kuchni nad garnkami i zabawa z utrzymywaniem przedziałów temperaturowych, gotowanie brzeczki oraz cała późniejsza i wcześniejsza zabawa, dezynfekcja sprzętu, butelkowanie, etc. Ja dla przykładu lubię słodycze, ale pieczenie mnie nie kręci (choć gotować bardzo lubię). Nie zamierzam w tym miejscu nikogo osądzać, czy się boi zrobić pierwszy krok w kierunku piwowarstwa, czy jest leniwy, bo to nie istota problemu. Ważne, by pisać merytorycznie i na temat, a gdy nie robi się samemu piwa, dawać się wypowiedzieć tym, którzy są w temacie doświadczeni. Czy chce się edukować ludzi poprzez bloga, czy tylko pokazywać, który produkt jest godny uwagi, a którego lepiej unikać – to już sprawa gospodarza. Każdy sobie rzepę skrobie. Chęć pisania na temat piwa wymusza studiowanie wielu aspektów wiązanych tym napojem, jego naturą, typologią, tradycjami piwowarskimi w danych krajach/regionach, etc. Blogowanie na pewno motywuje i wymusza konieczność zgłębiania wiedzy. Ale wiedzę można też czerpać z praktycznej strony, gdy prowadzi się działalność związaną z piwem (pub, sklep specjalistyczny), gdy jest się w kontakcie z przedstawicielami branży, a także konsumentami. Tacy ludzi posiadają wiedzę dotyczącą potrzeb rynku, możliwych kierunków ich realizacji, mogą być inicjatorami, bądź katalizatorami wielu interesujących inicjatyw.  

Racja po stronie piwowarów:
Na samym początku – nie uważam się za adepta sztuki piwowarskiej. Stawiam pierwsze kroki w tej sferze, ale uważam, że poprzez praktyczne zetknięcie się z wyrobem piwa ma dużą wartość dodaną, bo zmusza do zgłębiania wiedzy dotyczącej każdego etapu powstawania złotego napoju, a następnie empirycznie metodą prób i błędów rozwija się nowe umiejętności, które można doskonalić. Tak, jak w przypadku wiedzy na temat samego piwa (style, wady w piwie, historia piwowarstwa)  o tyle wiedza na temat warzenia piwa też nie jest tajemnicą. Są fora piwowarskie, gdzie można dowiedzieć się naprawdę wiele rzeczy od podstaw po „dziewiąty krąg wtajemniczenia”. Poza tym jeśli ktoś zajmuje się gotowaniem i ma trochę chęci wtedy zabawa w domowego piwowara nie powinna być problemem. Trzeba zainwestować trochę złociszy w sprzęt, ale nie jest on jednorazowego użytku, i surowce, które są tańsze, gdy zacznie się warzenie z zacieraniem. Poza tym sam proces wytwórczy nie jest szczególnie trudny (jest czasochłonny i wymaga pewnego nakładu pracy, ale efekt finalny powinien wynagrodzić wkład pracy i poświęcony czas pod warunkiem, że nie wyjdzie „kwasiżur”). W moim przypadku blogowanie stało się zachętą do poznania piwa od strony praktycznej, związanej z jego warzeniem. Poza tym zabawa w piwowarstwo domowe uczy pokory, bo gdy samemu coś się sknoci, to czasem drobne wpadki innym można wybaczyć (pomijam tu aspekt wolicjonalny przy tworzeniu piwa przez piwowara w domu, a komercyjny, gdy warzone jest w browarze), chodzi mi o to, ze łatwo wytykać błędy innym, gdy samemu w danej dziedzinie się nic nie robi. Ponadto, z punktu widzenia kreowania wizerunku, myślę, że piwowarstwo czyni blogera, bardziej wiarygodnym, chociaż mam świadomość, że o tym, jakim jest piwowarem najlepiej dowie się albo od czytelników (jeśli da im posmakować swoje piwo), albo na konkursie piw domowych, a nie poprzez ocenę swoich własnych wyrobów na blogu.

Konkluzje:
Podsumowując, nie uważam, że trzeba być piwowarem, by wypowiadać się na temat trunku z pianką w formie bloga. Owszem piwowarstwo na pewno poszerzy zakres wiedzy, ale nie wydaje mi się warunkiem niezbędnym. Poza tym sama wiedza na ten temat i jej poziom to kwestia wysoce relatywna, bo można mieć o niej znacznie odmienne mniemanie niż jej rzeczywisty poziom. Sam nie uważam siebie za znawcę piwa, czy tym bardziej eksperta, mesjasza albo emisariusza piwnej sprawy. Po prostu zgłębiam temat, uważam się za świadomego konsumenta piwa i tyle. Jeśli ktoś mnie o coś pyta związanego z piwem, a ja znam odpowiedź – odpowiadam. Gdy jej nie znam – odsyłam do kompetentnych i fachowych źródeł wiedzy. Nie narzucam się innym twierdząc, że moja pasja to jedyny i słuszny kierunek, nie szydzę z tych, którym smakuje konkretna marka piwa koncernowego. Staram się żyć w zgodzie ze sobą i z innymi, bez zadzierania głowy i napinania się. Wydaje mi się, że rozumiem argumenty obydwu obozów, będących stronami tej dyskusji.      

Myślę, że jednej i drugiej stronie przyda się więcej luzu – skoro i jedni i drudzy kochają piwo, to niech pasja łączy a nie dzieli. Jeśli ktoś woli się spełniać jako domowy piwowar – droga wolna, jeśli jako bloger – to samo. A gdy doświadczony piwowar jest świetnym blogerem – takie blogi to perły piwnej blogosfery. Na sam koniec warto jeszcze zwrócić uwagę na fakt umiejętności przekazu informacji. Często zdarza się tak, że praktyk nie najlepiej sobie z tym radzi, bo albo uważa, że wszystko jest oczywiste, albo skoro on cos rozpracował i do czegoś doszedł, to inni też powinni i po co im pomagać. Poza tym nie każdy potrafi przekazywać informacje innym tak, by ich zainteresować, bądź w sposób wystarczająco zrozumiały. Czasem teoretyk, który sporo czytał, „rozgryzał” temat będzie bardziej skory do dzielenia się wyciągnięta wiedzą i uczyni to w sposób ciekawszy. Nie twierdzę, że jest to żelazna reguła, ale scenariusz możliwy i prawdopodobny. A jeśli ktoś wie dużo, ale nie widzi potrzeby dzielenia się swoją wiedza czy doświadczeniem – też ma do tego pełne prawo. Żyjemy w wolnym kraju.

Więcej dystansu…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz