Uwarzenie piwa, które
w mniejszym, bądź większym stopniu będzie nawiązywało do „piwowarskiego skarbu
Polski”, było jednym z moich celów, po przystąpieniu do warzenia piwa z
procesem zacierania. Już na początku wiedziałem, że nie będę warzył wersji
klasycznej (7,7 Blg), ale raczej pokuszę się o wariant mocniejszy, o gęstości
początkowej powyżej 10 stopni Ballinga. Poczytałem sobie trochę na temat piwa z
Grodziska Wielkopolskiego, a przy okazji nawet napisałem o tym piwie słów kilka (tutaj)
i przyjąłem taką oto strategię:
Zasyp:
2 kg słód pszeniczny
jasny, wędzony dębem (grodziski),
2 kg słód pszeniczny
jasny.
Chmiel Lubelski
(szyszka) dla wsparcia złoża filtracyjnego.
Chmiele:
Lomik (zbiór 2013) –
4,5% A-A – 100g.
Drożdże:
Safale S-33.
Inne surowce:
Mech irlandzki – 5g.
Tak to wyglądało od
strony surowców. Zdecydowałem się na użycie tylko 50% słodu wędzonego w
zasypie, bo nie każda z osób, z którą będę pił to piwo, przepada za mocnym
aromatem wędzonym. Samo zacieranie zaplanowałem w sposób następujący:
38 st. C – 30 minut
(przerwa zakwaszająca),
52 st. C – 30 minut
(przerwa białkowa),
63 st. C – 25 minut
(przerwa maltozowa),
70 st. C – 30 minut
lub więcej - do negatywnej próby jodowej (przerwa dekstrynująca),
75 st. C – 10 minut – wygrzew.
Temperatury i czas
przerw zaplanowałem w oparciu o instrukcje technologiczne nieczynnego browaru w
Grodzisku Wielkopolskim oraz wskazówki i sugestie użytkowników forum piwo.org. Piwo warzyłem 22
marca tego roku. Zacieranie zacząłem o godzinie 11:00. W kuchni unosił się
naprawdę nieziemski aromat słodów okraszony nutą wędzonki. Pomiędzy
poszczególnymi przerwami wrzucałem trochę szyszek chmielowych, aby ułatwić
sobie filtrację i wysładzanie. Na piwo.org różnie pisali na
temat tego, czy filtracja będzie utrudniona, gdy zasyp stanowi wyłącznie
słodowane ziarno pszenicy. Ja wyznaję zasadę „przezorny zawsze ubezpieczony”,
dlatego posłużyłem się tymże surowcem, zwłaszcza, że nie wymagało to nie
wiadomo jak wielkich nakładów pracy, ani nie wydrenowało mojego portfela.
Zacier pachniał naprawdę świetnie. Użyłem około 120 gramów szyszki. Wydłużyłem
trochę przerwą dekstrynującą, by mieć pewność, że cała skrobia została
przekonwertowana.
O 14:10 przelałem
zacier do kadzi filtracyjnej. Postanowiłem odczekać 30 minut, by ułożyło się
złoże, a przy okazji zacząłem podgrzewać wodę do wysładzania.
Najwięcej obaw miałem
związanych właśnie z filtracją i wysładzaniem, ale jak się później okazało, zupełnie
niesłusznie. Zacząłem filtrowanie o 14:40. O 15:30 było już po filtracji i
wysładzaniu. Poszło gładko, bez jakichkolwiek problemów. Wysładzałem do
momentu, gdy gęstość wody wysłodkowej wyniosła 1,5 stopnia Ballinga (w
Grodzisku Wlkp. wysładzano nawet do 0,8 st. Blg). Uzyskałem 25 litrów brzeczki
przedniej o gęstości 11 st. Blg.
Błędem było to, że
nie przelewałem odebranej brzeczki do kotła i nie zacząłem jej od razu
podgrzewać, zanim skończyłem wysładzać, bo straciłem godzinę czasu zanim
brzeczka przednia zaczęła wrzeć. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, tylko
wyciągnąć wnioski na przyszłość.
O 16:45 brzeczka
zaczęła wrzeć. Odczekałem 15 minut i wrzuciłem do kotła 80g Lomika. O 17:30
dorzuciłem jeszcze 20g chmielu i zabrałem się za montaż chłodnicy zanurzeniowej
oraz rehydratację drożdży. Na 10 minut przed końcem gotowania, wrzuciłem do
kotła 5 gramów mchu irlandzkiego. O 18:00 zakręciłem gaz i rozpoczałem
chłodzenie brzeczki. W osiemnaście minut schłodziłem ją do 19 st. C.
Zdekantowałem brzeczkę nastawną z gara do wysterylizowanego fermentora,
starając się jednocześnie, by dobrze ją napowietrzyć. Miałem tu około 1-1,5
litra straty, bo nie zrobiłem Whirlpoola, a nie chciałem przelać do fermentora
chmielin. Poza tym trochę brzeczki też odparowało, dlatego brzeczki nastawnej
wyszło w sumie 19 litrów o gęstości 13 st. Blg. Szczerze, nie byłem specjalnie
zainteresowany, by brzeczkę rozcieńczyć do 12 st. Blg. Na tym etapie warzenia
piwa skupiam się na doskonaleniu procesu, a czas na większą precyzję w
odniesieniu do parametrów piwa na pewno nastąpi nieco później.
Uwodnione drożdże
trafiły do fermentora o 18:25. Na tym etapie, nie pozostało mi nic innego jak
posprzątać, a muszę się przyznać, że po skali bałaganu, jaki pozostawiłem po
ostatnim warzeniu, postawiłem sobie za punkt honoru, by kuchnia była jak
najmniej zabrudzona i mi się to udało. Hania była naprawdę w szoku widząc, że
wyciągnąłem wnioski z warzenia „Gympla”. Pomocne okazały się klipsy na wężyki,
dzięki którymi nie ześlizgiwały się one z kraników podczas dekantacji i mycie
wszystkiego na bieżąco. Same porządki zajęły nam kilkanaście minut.
Drugą rzeczą, na
którą czekałem było bulgotanie z rurki fermentacyjnej. Okazało się, że wcale
nie trzeba było na nie długo czekać, bo już po 4 godzinach od zadania do
brzeczki, jednokomórkowce ze szczepu S-33 zaczęły fermentację i efekt uboczny
ich działalności nieśmiało zaczął dawać o sobie znać w postaci „bulkania”.
Było to moje pierwsze
zetknięcie się z tym szczepem drożdży i muszę przyznać, że zapadnie ono na
długo w mojej pamięci. A to dlatego, że następnego dnia w fermentorze po prostu
wrzało. Bulgotanie było bardzo intensywne, a nadmiar gęstwy zbierałem 3 razy,
bo drożdże przez rurkę zaczęły „wychodzić na spacer”. Pod wieczór sytuacja się
uspokoiła. Dokonałem pomiaru cukromierzem i okazało się, że Blg spadło z 13 do
7. W smaku brzeczka była bardzo gorzka, a wędzonkę niespecjalnie można było w
niej wyczuć.
W poniedziałek (24
marca) przed wyjściem do pracy postanowiłem „nawęszyć” co też wydobywa się z
rurki i… uderzyła mnie w nos silna woń siarkowodoru. Owego dnia, poczytałem
trochę na ten temat i z pomocą przyszło piwo.org oraz fora dla
winiarzy i gorzelników. Siarkowodór w piwie może być albo wynikiem stresu drożdży,
albo objawem infekcji. Można ten zapach próbować „wyciągnąć” za pomocą miedzi,
choć sama metoda posada tylu przeciwników ilu zwolenników. Tata zorganizował
dla mnie dwa metry miedzianego drutu i postanowiłem użyć go jako „planu B”, a
to dlatego, że siarkowodór jest z natury lotny, a z rurki ciągle bulgotało,
więc pozostawiłem sprawę Matce Naturze i prawom fizyki, a w pogotowiu czekało
trochę miedzi, na wypadek gdyby ten związek chemiczny nie bardzo chciał się
ulotnić. Szczęśliwym trafem, zapach zgniłych jaj zaczął z czasem słabnąć, a
próbowane przeze mnie próbki były smaczne, co skłaniało mnie ku tezie, że H2S w
fermentorze to robota drożdży, a nie jakichś mikroskopijnych „pasażerów na
gapę”. We wtorek Blg wynosiło nieco poniżej 5 i nie uległo już wielkiej zmianie
(w sumie drożdże odfermentowały do 4 st. Blg).
Długo zastanawiałem
się nad nazwą dla tego piwa i w końcu nadałem mu miano „Nyrol”, co w gwarze
wielkopolskiej oznacza skąpca, zrzędę, a także osobę mówiąca dużo i najczęściej
bez sensu.
Zastanawiałem się
też, czy przelewać piwo na cicha fermentację, czy przeprowadzić obydwie jej
fazy w jednym zbiorniku. Z pomocą przyszedł mi artykuł autorstwa Piotra Wypycha
pod tytułem „Bez dekantacji”. Wziąłem go sobie do serca i pozostawiłem piwo w
tym samym fermentorze. Drożdże wydawały się być bardzo żywotne, więc uznałem,
że ryzyko autolizy jest raczej małe. Czy miałem rację – to się okaże.
W zeszły czwartek (3
kwietnia) rozlałem piwo do butelek. Resztki z dna fermentora, do którego zlałem
piwo przed rozlewem wraz z surowcem do refermentacji, przelałem sobie do kufla.
Aromat chmielu jest już o wiele słabszy, a wędzoność znacznie wyraźniejsza, co bardzo mnie cieszy.
Mam nadzieję, że do piwa nie wdała się żadna infekcja podczas rozlewu i będzie
można się nim uraczyć już w najbliższym czasie. Nie szalałem z cukrem, bo nie
przepadam za bardzo mocno wysyconymi piwami, a ponoć właśnie takie było grodziskie.
Wnioski na
przyszłość: udoskonalenie procesu, tak aby był mniej czasochłonny i żeby
ograniczyć straty np.: przy dekantacji. Jeżeli chodzi o kolejne piwa, jakie
zamierzam uwarzyć, to są nim Weizen, American Wheat, Cascadian Dark Ale i
American Stout. W planach też piwo parowe, a także kilka zakupów, by rozpocząć
zabawę z drożdżami płynnymi i piwami belgijskimi. A póki co, zabieram się za
domowy wypiek chleba na zakwasie. Zakwas już pracuje.
Jestem ciekaw, co
powiedzą o nim ludzie, którzy będą je próbować.
Czas oczekiwania na zagotowanie brzeczki możesz skrócić grzejąc dodatkowo grzałką zanurzeniową.
OdpowiedzUsuńCoś będę musiał zrobić w tym kierunku. Dziękuję za sugestię.
UsuńCzytając Twój opis warzenia stwierdzam, że ja robię to strasznie chaotycznie ;p
OdpowiedzUsuńNie znam szczegółów :), ale kojarzę z Twojego fanpage'a, że pisałeś o chaosie podczas warzenia. Szczerze, też wydaje mi się, że mój proces jest czasami chaotyczny, ale daję sobie czas, by go udoskonalić. Poza tym, liczy się smak gotowego piwa. :)
Usuńa ten jest przedni, czytam Twojego bloga i sączę sobie NYROLKA, którego wczoraj mi dałeś i muszę powiedzieć, że no, no. GYMPEL jeśli dobrze pamiętam nazwę jest OK ale NYROL to bajka. Nie będę się popisywał fachowymi określeniami bo ich po prostu nie znam (na następnym spotkaniu musisz mnie doszkolić) ale wszystko tu moim zdaniem jest tak jak być powinno - smak, goryczka, klarowność, nasycenie gazem. Tak trzymać. Pozdrawiam. Fredzio.
UsuńHej! Właściwie towar już się rozszedł. Zostały dwie butelki NYROLA. Zrobi się nowego. W maju postaram się coś uwarzyć, ale raczej jakieś inne piwo żebyście mieli trochę urozmaicenia. :)
UsuńRegularnie warzę wędzone niby grodziskie. Samemu kiełkuję i wędzę pszenicę. S33 robią mętne piwa. Generalnie fajna jest wędzonka :)
OdpowiedzUsuńSzacuneczek :) Pełna zgoda, wędzonka jest przednia. Chciałbym poeksperymentować ze słodem wędzonym drewnem wiśni. Mozna takowy już kupić w niektórych sklepach piwowarskich. Mieszkam w bloku, więc z wędzeniem u mnie nici. Pozdrawiam.
Usuń