Moja druga warka od ponad miesiąca dojrzewa sobie w
piwnicy. Wyszły mi 44 butelki trunku o rubinowej barwie. Różnica między piwem
#1 i #2 polega na tym, że w przypadku tego pierwszego kierowała mną bardziej ciekawość
i chęć poznania podstawowych czynności związanych z domowym wyrobem piwa
(ograniczonych z uwagi na warzenie piwa z „puszki”). W przypadku drugiego
warzenia zamysłem było piwo inspirowane takimi „górniakami” jak: Red
AIPA, AIPA
z Browaru Kormoran, czyli piwo o
ekstrakcie około 15% i mocno chmielone.
Gęstość początkowa mojego drugiego wyrobu wyniosła 15,5 Blg i po 10 dniowej fermentacji drożdże
(US-05) odfermentowały do 3 Blg. Do chmielenia użyłem 7 odmian amerykańskiego chmielu
(w sumie 210 g) z czego 4 gotowałem 60 minut na goryczkę, a 3 przez 30 na
aromat.
Problem polega na tym, że owoc mojej „pracy” nie wyszedł
mi tak, jak sobie to wyobrażałem. Piwo jest dobre i pijalne, ale przede
wszystkim nie jest aż tak goryczkowe – przypuszczam, że błędem z mojej strony
było gotowanie chmielu w pończosze z uwagi na wygodnictwo i względy praktyczne.
Pomimo użycia ponad 200 gramów granulatu, efekt jest raczej mizerny. Pewnie
chmiel się posklejał i nie oddał tylu alfa-kwasów ile powinien. Wniosek na
przyszłość – chmiel wsypać bezpośrednio do brzeczki i po ostudzeniu zrobić Whirlpoola.
Drugie piwo tez robiłem z puszek, co pewnie też ma przełożenie
na to, że jego smak nie powala. Kolejna rzeczą, (i to pewnie był największy błąd)
było zadanie drożdży w temperaturze 28 stopni Celsjusza. Pośpiech jest złym
doradcą i balonowo-landrynkowy smak piwa bardzo wybitnie przypomina tę maksymę.
Drożdże pracując przez pierwsze dwa dni utrzymały temperaturę brzeczki na
poziomie 26 st. C i dopiero na trzeci dzień opadła ona do 22 st. C. Fermentor trzymałem
w chłodnej piwnicy (temperatura w niej wynosi około 18-19 st. C.). Wniosek na
przyszłość – bardziej schłodzić brzeczkę i przede wszystkim więcej cierpliwości
(nie wiem czy strach przed infekcją jest dobrym usprawiedliwieniem?).
W smaku początek jest miły – słód i cytrusy z lekką
goryczką, które szybko przechodzą w aromat gumy balonowej i landrynek. Cóż, nie
od razu Kraków zbudowano…
Zabawa we własne piwo uczy jednej rzeczy – podobnie
jak w przypadku gotowania - nie zawsze wszystko może wyjść tak, jak się
planuje. Myślę, że dobrze jest zetknąć się z tym praktycznym aspektem, jakim
jest wyrób napoju z pianką, gdy bloguje się na temat piwa, bo daje to pełniejszy
pogląd w tej kwestii.
Dzięki małemu uzupełnieniu sprzętu szczególnie rozlew
do butelek poszedł bardzo sprawnie (do refermentacji użyłem ekstraktu słodowego
w proszku0. Tym razem też pominąłem etap cichej fermentacji, bo chciałem by
piwo odleżało jakiś czas i zdążyło się nagazować przed imieninami mojej
dziewczyny.
Nie załamuję jednak rąk i mam już w planie kolejne
piwo, które będzie ostatnim „z puchy”. We wrześniu zainwestuję jeszcze w kilka
rzeczy niezbędny do zacierania i czas na „level up”. Najważniejsze, że jest
zapał i kilka – moim zdaniem – ciekawych pomysłów.
Wszystkim, którzy się wahają polecam zabawę w domowe
piwo. Daje to naprawdę dużo radości i pozwala oderwać się od problemów, jakie
przynosi szara codzienność. Poza tym swój wyrób, to co innego niż produkt
zakupiony w sklepie, nawet jeśli nie do konca będzie spełniał początkowe zamierzenia…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz