UWAGA!

Strona, z uwagi na publikowane na niej treści, przeznaczona jest wyłącznie dla osób pełnoletnich.

poniedziałek, 12 maja 2014

Polskie browary kontraktowe - dar niebios czy puszka Pandory?



Do napisania tego wpisu zainspirował mnie ten felieton kolegi „po klawiaturze” z bloga Małe Piwo. Głównym przesłaniem przywołanego wpisu jest list otwarty do władz krajowych, który wystosowali właściciele belgijskich browarów, zarzucających pojawiającym się na tamtejszym rynku inicjatywom kontraktowym „psucie” marki belgijskiego piwa. Innym argumentem miał być fakt, że browary kontraktowe to ludzie postrzegający piwowarstwo w perspektywie stricte biznesowej, czyli nastawieni są przede wszystkim na zysk, a priorytet jakim jest jakość produkowanych przez nie wyrobów, ma być, rzekomo, przez takie podmioty spychana na dalszy plan.

Dla niewtajemniczonych, browar kontraktowy to specyficzna forma działalności w branży piwowarskiej. Jest to wirtualny browar, który funkcjonuje tylko na papierze, gdyż nie posiada zaplecza lokalowo-sprzętowego, pozwalającego na samodzielną produkcję piwa, przez zmuszony jest warzyć swoje piwa w innych browarach. Więcej o specyfice takich podmiotów można poczytać tutaj (tekst w języku angielskim)

Belgijski tygiel

Belgia to niewielki kraj, ale jego tradycje piwowarskie są odwrotnie proporcjonalne do terytorium, jakie zajmuje na mapie Europy. W tym państwie zachowało się (z wielkim trudem) wiele stylów piw, które w innych częściach Europy i świata zostały wyparte przez jasne lagery. W owym kraju, gdzie globalizacja ściera się z tradycją, struktura rynku piwa jest nieco inna niż u nas. Liderem jest AB InBeV, który posiada  ponad 50% udziałów w tymże rynku, drugą pozycję zajmuje holding Alken-Maes, którego posiadaczem jest grupa Heineken, z udziałem w rynku oscylującym wokół 15%. Resztę stanowią mniejsze browary, o zróżnicowanej mocy wytwórczej. W Polsce liczącej 38 milionów obywateli liczba browarów oscyluje wokół stu, a w Belgii wynosi około 120 przy populacji wynoszącej niecałe 11,5 miliona mieszkańców. Wejście na belgijski rynek międzynarodowych koncernów to broń obosieczna; z jednej strony pozwala zachować pewne style piwa i marki, które je reprezentują oraz uchronić je przed zapomnieniem. Są to piwa na tyle specyficzne, że znaczna część ich produkcji jest eksportowana, gdyż trudno o nie w innych częściach naszego globu. Z drugiej strony, wobec takich piw stosowana jest strategia uczynienia z nich produktów masowych, czyli czyni się je bardzo „wyjałowionymi” w smaku, aby przypadły do gustu możliwie jak najszerszej grupie odbiorców (casus lambików Lindemans, które w opinii znawców piw belgijskich zatraciły swoją „dzikość”). Z tej właśnie przyczyny Pierre Celis zrezygnował ze współpracy z Interbrew (obecnie AB-InBev), które chciało zmodyfikować piwo „Hoegaarden” pod kątem dostosowania go do masowego klienta.

Warto zwrócić uwagę, że sygnatariuszami listu otwartego są browary małe. W tym przypadku sytuacja wygląda tak, że w Belgii browary kontraktowe nie są przez konkurencję mile widziane, bo po pierwsze wiele małych browarów to rodzinne, wielopokoleniowe interesy, którym model kontraktowej produkcji po prostu przeczy. Drugim argumentem jest to, że skoro rynek jest tak mocno rozdrobniony, „każdy sobie rzepę skrobie” i niechętnie patrzy, by pomóc drugiemu we wprowadzaniu nowych piw na rynek, przy pomocy czy to własnego browaru, czy tym bardziej - browaru konkurencyjnego. Co ciekawe, problemem belgijskiego rynku piwnego jest to, że sami Belgowie nie bardzo chcą pić ichnie rodzime piwa (w kontekście stylów), a browary z tego kraju lwią część swojej produkcji wysyłają na eksport (w 2011 roku skala eksportu belgijskiego piwa wyniosła ponad 11 milionów hektolitrów). Co więcej, na rynek belgijski trafiają duże ilości importowanego piwa (ponad milion hektolitrów w 2011 roku), co pewnie jeszcze bardziej zaognia sytuację.

Na naszym podwórku

W Polsce sytuacja prezentuje się inaczej. Ponad 90% rynku należy do 4 największych producentów (Kompania Piwowarska S.A., Grupa Żywiec S.A. (należąca do  grupy Heineken), Carlsberg Polska sp. z o.o., Van Pur sp. z o.o. (wchodzący w skład Royal Unibrew). Resztę stanowią browary restauracyjne, rzemieślnicze, a także tak zwane browary regionalne. Tak więc jest komu uszczknąć z tego tortu. Poza tym, w Belgii istnieje wiele przeróżnych, endemicznych stylów piwnych, a u nas sprzedawane są przede wszystkim lagery takie jak; „pils” (niestety tylko z nazwy), „jasne pełne”, „mocne”, bądź ich warianty smakowe. Poza żywieckim porterem, „piwny mainstream” w Polsce jest bardzo ujednolicony. I tutaj dochodzimy do sedna. Uważam, że w Polsce browary kontraktowe nikomu nie szkodzą i nikt w perspektywie najbliższych lat nie będzie zwracał się przeciwko nim. Dlaczego? Polska jest o wiele większym rynkiem zbytu. To właśnie tego typu inicjatywy okazały się katalizatorem dla przemian na polskim rynku piwnym, wprowadzając nań piwa, o których jeszcze 5 lat temu można było pomarzyć. W Polsce nie ma ze względu na zaszłości historyczne, takich warunków jak w Belgii, ponieważ w XIX wieku narzucono Polakom inne style piwne przez zaborców, rynek zdominowało nowofalowe w tamtym czasie piwo typu pilzneńskiego, a jedynie rdzennym i polskim stylem piwnym, który przetrwał po dzień dzisiejszy jest piwo grodziskie. Od XVIII wieku piwo zaczęło tracić na znaczeniu na rzecz destylatów, nie zachowały się browary (jak w Belgii), które od kilku czy kilkunastu pokoleń prowadzone są przez jedną rodzinę i nie ma u nas wielu browarów rzemieślniczych, dla których „kontrakty” stanowiłyby zagrożenie. Powiem więcej, dotychczasowe doświadczenia w Polsce pokazują, że browary kontraktowe są zjawiskiem pożytecznym, ponieważ wprowadzają na rynek nowe style piwne, zwiększając wiedzę i świadomość konsumencką, a przy okazji urozmaicając monotematyczna ofertę piw serwowanych przez dużych graczy, tworzą symbiotyczny układ z browarami, w których warzą swoje piwo (browar „gospodarz” zarabia na tym, a browar kontraktowy może wcielać swoje plany w życie w postaci gotowych piw), a przy okazji browary kontraktowe nie raz okazują się źródłem inspiracji dla ich gospodarzy, czego przykładem może być IPA z Browaru Witnica S.A. Być może, inicjatywy kontraktowe uratowały już kilka browarów przed upadkiem? Zważywszy na fakt, że przez browary kontraktowe najczęściej były wybierane na kooperantów browary w trudnej sytuacji finansowej/. Same koncerny nie będą czuć się zagrożone, dopóki ich pozycja nie zostanie zachwiana, a myślę, że przyszłość polskiego rynku piwa będzie wyglądać podobnie jak w USA, gdzie 2500 browarów rzemieślniczych stanowi około 15% całego rynku. Podobnie będzie u nas. Niewidzialna ręka zrobi swoje i rynek się ustabilizuje. Pytanie brzmi: jaki procent przypadnie w tej rozgrywce małym graczom? Przypuszczam, że nie więcej niż 20% w skali całego rynku. Z kolei z punktu widzenia przeciętnego konsumenta nie jest istotne, czy dane piwo uwarzył browar rzemieślniczy, czy kontraktowy, bowiem ważniejsza jest dla niego cena i smak zakupionego produktu. Zatem, każdy piwosz, który ze „ścieżki eurolaerów” wkroczył na „drogę kraftu” jest jak swego rodzaju neofita. Sadząc po sukcesie rynkowym piwnych rewolucjonistów, takich „piwnych neofitów” w Polsce przybywa. 

Osobiście nie obawiam się przyszłości browarów kontraktowych w naszym kraju. Bardziej martwi mnie, że z czasem pojawiać się będzie coraz więcej „piwnych dziwolągów” podszywających się pod scenę rzemieślniczą, takiej swego rodzaju ciemnej strony rewolucji, czyli ludzi, którzy będą chcieli w nieuczciwy sposób zarobić na niewiedzy konsumentów, lokalnym patriotyzmie i będą robili „krecią robotę” renomowanym browarom czy to rzemieślniczym, czy kontraktowym. Z resztą życie pokazuje, że kontraktowość to najczęściej tylko etap przejściowy przez założeniem własnego browaru.

Takie są moje przemyślenia w tej kwestii. A jakie są Wasze? Zapraszam do dyskusji i komentowania.

Owoc kolaboracji trzech polskich browarów kontraktowych. Można? Można…    

5 komentarzy:

  1. public_enemy12 maja 2014 11:30

    całkowita zgoda bo porównywanie rynku belgijskiego i polskiego jest niemożliwe. Bez polskich "kontraktowców" nadal pilibyśmy eurolagery a wity-srity to byśmy sobie najwyżej importowane mogli kupić. Zresztą ta nasza kontraktowość ma inną genezę chyba. Po pierwsze mało kto ma kapitał, czy też możliwości kredytowe na założenie browaru (albo może mało który posiadacz takiego kapitału jest piwowarem domowy), a po drugie szarpanie się z urzędami jest tak upierdliwe, że łatwiej jest to przetrenować jako browar kontraktowy. W dłuższej perspektywie nasi najlepsi kontraktowcy pozakładają swoje browary (AleBrowar już idzie tą ścieżką), albo się może połączą z istniejącym browarem. Na całej sytuacji zyskują też małe browary u których kontraktowcy warzą, tą drogą idzie chyba Witnica, Browar na Jurze czy Gościszego też jakościowo idą chyba lekko wzwyż. Jak widać same plusy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może z czasem pojawią się browary, które będą istnieć tylko dla tego typu inicjatyw? Poza tym kontraktowość daje możliwość działania na różnych frontach, czyli warzenia piwa w więcej niż jednym zakładzie piwowarskim.

      Usuń
    2. "Może z czasem pojawią się browary, które będą istnieć tylko dla tego typu inicjatyw?"

      Browar budowany w Zarzeczu właśnie tak będzie działać - z tym że pierwszym (i pewnie przez długi czas jedynym) kontraktowcem będzie Pinta :)

      Usuń
    3. Nie wiedziałem. Słyszałem o browarze, ale myślałem, ze będzie to po prostu kolejny browar warzący piwo.

      Usuń
  2. Przez konsumentów coraz bardziej doceniane jest piwo niszowe, odznaczające się wysoką jakością i oryginalnym smakiem, produkowane przez mniejsze lokalne browary, anie jakaś masówka! a jak udowaldniają chłopaki założenie własnego browaru nie jest aż tak trudne! więc dawać koledzy czas zarabiać na piwku http://cenabiznesu.pl/-jak-zalozyc-lokalny-browar

    OdpowiedzUsuń