Do napisania tego
wpisu zainspirował mnie ten felieton kolegi „po
klawiaturze” z bloga Małe Piwo. Głównym przesłaniem przywołanego wpisu jest
list otwarty do władz krajowych, który wystosowali właściciele belgijskich
browarów, zarzucających pojawiającym się na tamtejszym rynku inicjatywom
kontraktowym „psucie” marki belgijskiego piwa. Innym argumentem miał być fakt,
że browary kontraktowe to ludzie postrzegający piwowarstwo w perspektywie stricte
biznesowej, czyli nastawieni są przede wszystkim na zysk, a priorytet jakim
jest jakość produkowanych przez nie wyrobów, ma być, rzekomo, przez takie
podmioty spychana na dalszy plan.
Dla
niewtajemniczonych, browar kontraktowy to specyficzna forma działalności w
branży piwowarskiej. Jest to wirtualny browar, który funkcjonuje tylko na
papierze, gdyż nie posiada zaplecza lokalowo-sprzętowego, pozwalającego na
samodzielną produkcję piwa, przez zmuszony jest warzyć swoje piwa w innych
browarach. Więcej o specyfice takich podmiotów można poczytać tutaj
(tekst w języku angielskim)
Belgijski tygiel
Belgia to niewielki
kraj, ale jego tradycje piwowarskie są odwrotnie proporcjonalne do terytorium,
jakie zajmuje na mapie Europy. W tym państwie zachowało się (z wielkim trudem)
wiele stylów piw, które w innych częściach Europy i świata zostały wyparte
przez jasne lagery. W owym kraju, gdzie globalizacja ściera się z tradycją,
struktura rynku piwa jest nieco inna niż u nas. Liderem jest AB InBeV, który
posiada ponad 50% udziałów w tymże rynku,
drugą pozycję zajmuje holding Alken-Maes, którego posiadaczem jest grupa
Heineken, z udziałem w rynku oscylującym wokół 15%. Resztę stanowią mniejsze
browary, o zróżnicowanej mocy wytwórczej. W Polsce liczącej 38 milionów
obywateli liczba browarów oscyluje wokół stu, a w Belgii wynosi około 120 przy
populacji wynoszącej niecałe 11,5 miliona mieszkańców. Wejście na belgijski rynek
międzynarodowych koncernów to broń obosieczna; z jednej strony pozwala zachować
pewne style piwa i marki, które je reprezentują oraz uchronić je przed
zapomnieniem. Są to piwa na tyle specyficzne, że znaczna część ich produkcji
jest eksportowana, gdyż trudno o nie w innych częściach naszego globu. Z
drugiej strony, wobec takich piw stosowana jest strategia uczynienia z nich
produktów masowych, czyli czyni się je bardzo „wyjałowionymi” w smaku, aby
przypadły do gustu możliwie jak najszerszej grupie odbiorców (casus lambików
Lindemans, które w opinii znawców piw belgijskich zatraciły swoją „dzikość”). Z
tej właśnie przyczyny Pierre Celis zrezygnował ze współpracy z Interbrew
(obecnie AB-InBev), które chciało zmodyfikować piwo „Hoegaarden” pod kątem
dostosowania go do masowego klienta.
Warto zwrócić uwagę,
że sygnatariuszami listu otwartego są browary małe. W tym przypadku sytuacja
wygląda tak, że w Belgii browary kontraktowe nie są przez konkurencję mile
widziane, bo po pierwsze wiele małych browarów to rodzinne, wielopokoleniowe
interesy, którym model kontraktowej produkcji po prostu przeczy. Drugim argumentem
jest to, że skoro rynek jest tak mocno rozdrobniony, „każdy sobie rzepę skrobie”
i niechętnie patrzy, by pomóc drugiemu we wprowadzaniu nowych piw na rynek,
przy pomocy czy to własnego browaru, czy tym bardziej - browaru konkurencyjnego.
Co ciekawe, problemem belgijskiego rynku piwnego jest to, że sami Belgowie nie
bardzo chcą pić ichnie rodzime piwa (w kontekście stylów), a browary z tego
kraju lwią część swojej produkcji wysyłają na eksport (w 2011 roku skala
eksportu belgijskiego piwa wyniosła ponad 11 milionów hektolitrów). Co więcej, na
rynek belgijski trafiają duże ilości importowanego piwa (ponad milion
hektolitrów w 2011 roku), co pewnie jeszcze bardziej zaognia sytuację.
Na naszym podwórku
W Polsce sytuacja prezentuje
się inaczej. Ponad 90% rynku należy do 4 największych producentów (Kompania
Piwowarska S.A., Grupa Żywiec S.A. (należąca do
grupy Heineken), Carlsberg Polska sp. z o.o., Van Pur sp. z o.o. (wchodzący
w skład Royal Unibrew). Resztę stanowią browary restauracyjne, rzemieślnicze, a
także tak zwane browary regionalne. Tak więc jest komu uszczknąć z tego tortu.
Poza tym, w Belgii istnieje wiele przeróżnych, endemicznych stylów piwnych, a u
nas sprzedawane są przede wszystkim lagery takie jak; „pils” (niestety tylko z
nazwy), „jasne pełne”, „mocne”, bądź ich warianty smakowe. Poza żywieckim
porterem, „piwny mainstream” w Polsce jest bardzo ujednolicony. I tutaj dochodzimy
do sedna. Uważam, że w Polsce browary kontraktowe nikomu nie szkodzą i nikt w
perspektywie najbliższych lat nie będzie zwracał się przeciwko nim. Dlaczego?
Polska jest o wiele większym rynkiem zbytu. To właśnie tego typu inicjatywy
okazały się katalizatorem dla przemian na polskim rynku piwnym, wprowadzając
nań piwa, o których jeszcze 5 lat temu można było pomarzyć. W Polsce nie ma ze
względu na zaszłości historyczne, takich warunków jak w Belgii, ponieważ w XIX
wieku narzucono Polakom inne style piwne przez zaborców, rynek zdominowało
nowofalowe w tamtym czasie piwo typu pilzneńskiego, a jedynie rdzennym i
polskim stylem piwnym, który przetrwał po dzień dzisiejszy jest piwo grodziskie.
Od XVIII wieku piwo zaczęło tracić na znaczeniu na rzecz destylatów, nie
zachowały się browary (jak w Belgii), które od kilku czy kilkunastu pokoleń
prowadzone są przez jedną rodzinę i nie ma u nas wielu browarów
rzemieślniczych, dla których „kontrakty” stanowiłyby zagrożenie. Powiem więcej,
dotychczasowe doświadczenia w Polsce pokazują, że browary kontraktowe są
zjawiskiem pożytecznym, ponieważ wprowadzają na rynek nowe style piwne,
zwiększając wiedzę i świadomość konsumencką, a przy okazji urozmaicając
monotematyczna ofertę piw serwowanych przez dużych graczy, tworzą symbiotyczny
układ z browarami, w których warzą swoje piwo (browar „gospodarz” zarabia na
tym, a browar kontraktowy może wcielać swoje plany w życie w postaci gotowych
piw), a przy okazji browary kontraktowe nie raz okazują się źródłem inspiracji
dla ich gospodarzy, czego przykładem może być IPA z Browaru Witnica S.A. Być
może, inicjatywy kontraktowe uratowały już kilka browarów przed upadkiem? Zważywszy
na fakt, że przez browary kontraktowe najczęściej były wybierane na kooperantów
browary w trudnej sytuacji finansowej/. Same koncerny nie będą czuć się
zagrożone, dopóki ich pozycja nie zostanie zachwiana, a myślę, że przyszłość
polskiego rynku piwa będzie wyglądać podobnie jak w USA, gdzie 2500 browarów
rzemieślniczych stanowi około 15% całego rynku. Podobnie będzie u nas.
Niewidzialna ręka zrobi swoje i rynek się ustabilizuje. Pytanie brzmi: jaki
procent przypadnie w tej rozgrywce małym graczom? Przypuszczam, że nie więcej
niż 20% w skali całego rynku. Z kolei z punktu widzenia przeciętnego konsumenta
nie jest istotne, czy dane piwo uwarzył browar rzemieślniczy, czy kontraktowy,
bowiem ważniejsza jest dla niego cena i smak zakupionego produktu. Zatem, każdy
piwosz, który ze „ścieżki eurolaerów” wkroczył na „drogę kraftu” jest jak swego
rodzaju neofita. Sadząc po sukcesie rynkowym piwnych rewolucjonistów, takich „piwnych
neofitów” w Polsce przybywa.
Osobiście nie obawiam
się przyszłości browarów kontraktowych w naszym kraju. Bardziej martwi mnie, że
z czasem pojawiać się będzie coraz więcej „piwnych dziwolągów” podszywających
się pod scenę rzemieślniczą, takiej swego rodzaju ciemnej strony rewolucji,
czyli ludzi, którzy będą chcieli w nieuczciwy sposób zarobić na niewiedzy
konsumentów, lokalnym patriotyzmie i będą robili „krecią robotę” renomowanym
browarom czy to rzemieślniczym, czy kontraktowym. Z resztą życie pokazuje, że
kontraktowość to najczęściej tylko etap przejściowy przez założeniem własnego
browaru.
Takie są moje
przemyślenia w tej kwestii. A jakie są Wasze? Zapraszam do dyskusji i
komentowania.
Owoc kolaboracji
trzech polskich browarów kontraktowych. Można? Można…
całkowita zgoda bo porównywanie rynku belgijskiego i polskiego jest niemożliwe. Bez polskich "kontraktowców" nadal pilibyśmy eurolagery a wity-srity to byśmy sobie najwyżej importowane mogli kupić. Zresztą ta nasza kontraktowość ma inną genezę chyba. Po pierwsze mało kto ma kapitał, czy też możliwości kredytowe na założenie browaru (albo może mało który posiadacz takiego kapitału jest piwowarem domowy), a po drugie szarpanie się z urzędami jest tak upierdliwe, że łatwiej jest to przetrenować jako browar kontraktowy. W dłuższej perspektywie nasi najlepsi kontraktowcy pozakładają swoje browary (AleBrowar już idzie tą ścieżką), albo się może połączą z istniejącym browarem. Na całej sytuacji zyskują też małe browary u których kontraktowcy warzą, tą drogą idzie chyba Witnica, Browar na Jurze czy Gościszego też jakościowo idą chyba lekko wzwyż. Jak widać same plusy.
OdpowiedzUsuńMoże z czasem pojawią się browary, które będą istnieć tylko dla tego typu inicjatyw? Poza tym kontraktowość daje możliwość działania na różnych frontach, czyli warzenia piwa w więcej niż jednym zakładzie piwowarskim.
Usuń"Może z czasem pojawią się browary, które będą istnieć tylko dla tego typu inicjatyw?"
UsuńBrowar budowany w Zarzeczu właśnie tak będzie działać - z tym że pierwszym (i pewnie przez długi czas jedynym) kontraktowcem będzie Pinta :)
Nie wiedziałem. Słyszałem o browarze, ale myślałem, ze będzie to po prostu kolejny browar warzący piwo.
UsuńPrzez konsumentów coraz bardziej doceniane jest piwo niszowe, odznaczające się wysoką jakością i oryginalnym smakiem, produkowane przez mniejsze lokalne browary, anie jakaś masówka! a jak udowaldniają chłopaki założenie własnego browaru nie jest aż tak trudne! więc dawać koledzy czas zarabiać na piwku http://cenabiznesu.pl/-jak-zalozyc-lokalny-browar
OdpowiedzUsuń