Tytuł tego wpisu może brzmieć dwuznacznie, dlatego spieszę z wyjaśnieniem, co mam na myśli. W dyskusjach na temat piwa często pojawiają się pewne słowa-klucze, lub utarte przekonania, których zwolennicy wierząc w owe, potoczne schematy myślenia, traktują je jako swego rodzaju fetysze, bronią ich zaciekle i niechętnie chcą je porzucić, nawet w konfrontacji z piwnym pasjonatem/piwną pasjonatką. Wynika to z głęboko zakorzenionych piwnych mitów pośród konsumentów piwa, a także niskiej świadomości konsumenckiej wielu osób, które uzurpują sobie tytuł piwoszy. Mam nadzieję, że dalsza lektura wpisu wyjaśni, do czego zmierzam. Oto „piwne fetysze”, które uważam za rzeczy, do których wielu ludzi przywiązuje zbyt wielką uwagę, wdaje się w dyskusje na zasadzie „kto wie lepiej”, ale de facto i tak nic to nie wnosi do sedna sprawy.
Chmiel
Rozmowy o chmielu, rozmowom o chmielu nierówne. Co innego, gdy piwowarzy domowi, czy świadomi piwosze dyskutują o konkretnych odmianach chmielu, o tym jakie chmiele do siebie pasują i tworzą zgrany bukiet zarówno w aromacie oraz w smaku. Z drugiej strony, mamy częste dysputy o tym, że piwo robi się z chmielu, o byczej żółci będącej jego rzekomym substytutem, karmienie ludzi pijących eurolagery tekstami na kontretykietach, o tym że piją piwo ze szlachetną goryczką, której w owym produkcie najczęściej w ogóle nie czuć. Tworzy się sytuacja w której szerokie grono osób przysługuje składnikowi pełniącemu rolę przyprawy niejako najważniejszego składnika piwowarskiego, co mija się z prawdą. Wbrew pozorom jest na odwrót, to właśnie z chmielu można by zrezygnować, przy wyrobie piwa, bowiem ważniejsze są woda, słody i drożdże, by przeprowadzić fermentację alkoholową. Dobry temat na fetysz – wystarczą szyszki chmielu.
Etykieta
Ten fetysz ma charakter bardziej uniwersalny i dotyczy ogółu piwnych konsumentów. Wiem, że po pierwsze etykieta to kwestia gustu i nie każdemu musi się podobać, zwłaszcza, że browary polskie i zagraniczne zapewniają całe spektrum odczuć z nimi związanych – od zachwytu po totalną negację. Czasem mam jednak wrażenie, że dla wielu ludzi liczy się bardziej ten kawałek papieru na butelce niż jej zawartość. Gdy Artezan wypuścił pierwsze piwa na rynek, wielu wieszczyło rychłe jego zniknięcie, bo mieli etykiety, takie a nie inne (bardzo minimalistyczne). I co? W tym roku Artezan przeprowadza się do większego browaru. Podobnie z Doctor Brew, choć tam rzecz szła o opisy z kontretykiety. Wiele osób przed spróbowaniem piwa już wydało wyrok, że to jeden wielki „fake”, tudzież „fakap”. A „Doktorek” radzi sobie na rynku bardzo dobrze. Kiepskiemu piwu nawet etykiety na miarę Bevoga nie pomoże – truizm, ale chyba warto go tu przytoczyć. Przy okazji, etykiety PINTY, czy AleBrowaru też nie są majstersztykami, ale browary wyrobiły sobie pozycje na rynku, a ludzie po prostu się do nich przyzwyczaili i mniej im ich forma przeszkadza.
Cena
Ten fetysz może przybrać dwie skrajne formy. Dla dużej grupy konsumentów piwa, napój ten z założenia musi być tani. Nieważne jaki jest jego smak, etc. Liczy się, by można go było kupić dużo. Dlatego, uważam, że to jedna z większych barier dla rozwoju sceny kraft w Polsce, chociaż z tego, co mi wiadomo, w krajach takich jak Czechy czy Niemcy jest to też istotne kryterium dla tamtejszych konsumentów piwa. Dla szerokiego grona kupujących piwo, cena tego trunku powyżej 4-5 złotych jest nie do przyjęcia i tylko rozrzutni po coś takiego sięgają, snoby, albo inni hipsterzy. Ale gdyby dać takiemu butelkę takiego piwa gratis, to pewnie by wychwalał pod niebiosa, że dobre. Z drugiej strony, można popaść w piwny snobizm i kupować tylko te droższe piwa wierząc naiwnie i głosząc tezy, że jest ono lepsze. Na szczęście, w tej branży bardziej liczy się renoma browaru niż kwestia ceny. Piwa z Brewodga tanie nie są, a jakoś nie zachwycają. Legendarny Westvleteren XII też wydał mi się mniej ciekawy niż Rochefort 10, czy St. Bernardus Abt 12.
Woltaż
Mocno skorelowany z wymienionym wcześniej fetyszem (ceną). Według powszechnie panującej opinii, piwo musi być mocne. Takie, w których zawartość alkoholu nie przekracza 5% to „siuśki” i nie warto po nie sięgać. Lepiej, gdy piwo ma dużo woltów i jest tanie. „You know nothing, Jon Snow”. Martwi mnie to, bo pewnie spora część tych osób twierdzi, że polskie piwo jest najlepsze, ale może mieć problem z naszym rodzimym grodziskim, bo ono nie zawiera nawet 3% alkoholu. A przecież wiadome jest, że na wieczorną „wywiadówkę” lekkie piwa są najlepsze, bo nie zetną z nóg. Kwestią innego typu jest, by piwo takie było smaczne, bo przy niskim ekstrakcie nie trudno o to, by wyszło ono puste i wodniste. W Anglii, Niemczech i Czechach segment piw lekkich bardzo dobrze sobie radzi – u nas to wciąż egzotyka.
Pasteryzacja
Są osoby (i jest ich niemało), które z góry zakładają, że piwo niepasteryzowane jest lepsze. Cała dyskusja rozpoczęła się (na szeroką skalę) od reklamy pewnego polskiego piwa, należącego do grupy Carlsberg Polska S.A. Potocznie sądzi się, że pasteryzacja niszczy smak piwa i szkodzi, choć to tylko obróbka termiczna, mająca na celu utrwalenie piwa (czytaj: brak autolizy, mniejszy reżim temperatury przechowywania, etc.). To z piwem niepasteryzowanym często jest loteria, czy będzie dobre, czy nie, zwłaszcza jeśli browar ma problem z powtarzalnością warek. A co z filtracją, która wyjaławia piwo? Dlaczego o tym większość milczy? Browar PINTA – jeden prekursorów piwnej rewolucji w Polsce pasteryzuje swoje piwa i jakoś nie przeszkadza im to robić kariery w Polsce i poza jej granicami. Układ? Spisek? Z resztą, kontraktowców i rzemieślników pasteryzujących swoje piwa jest na rynku coraz więcej – Birbant, Doctor Brew, Wąszosz, Olimp, Raduga, itd.
Browary regionalne
Wdzięczny temat na osobną dyskusję. Kilka osób pisało już na ten temat eseje, dlatego nie będę snuł dywagacji, czy taka kategoria na rynku istnieje, czy nie. W każdym razie, opinia, że piwo z małych browarów regionalnych jest lepsze często przewija się podczas rozmów rodaków o tymże trunku. Mówi się, że te piwa z małych browarów smakują, tak jak powinien smakować napój z pianką. Szkoda tylko, że wiele rzekomych browarów regionalnych to duże zakłady, pozycjonujące się na rynku w taki, a nie inny sposób. Oferta browarów regionalnych nie różni się niczym od tej z browarów koncernowych (jeśli podążać za powszechnie przyjętą nomenklaturą) – dominuje lager i piwa smakowe. Niektóre browary regionalne wchodząc w skład międzynarodowych holdingów – casus „małego browaru z dużym piwem”. Dostępność jednych i drugich zdaje się też być bardzo podobna. Widocznie granie na lokalnym patriotyzmie widocznie jest opłacalne i casus takich piw jak „Łebskie” czy „Wielickie” jest na to najlepszym przykładem.
Kraj pochodzenia
Istnieje też kategoria osób, które twierdzą o wyższości marek zagranicznych nad krajowymi. Kupują piwa rozmaitych niepolskich marek, często chwaląc się egzotycznymi zdobyczami. Ale… Większość z tych egzotyków to i tak bardzo dobrze znany nam wszystkim international pale lager, a po drugie, wiele koncernów, właścicieli konkretnych i znanych marek z różnych zakątków świata kontaktuje ich produkcję na terenie UE, by uniknąć ceł, które zostałyby zastosowane dla produktów pochodzących spoza Unii. Zatem dobrze przyjrzyj się, czy Twój „Foster’s” na pewno pochodzi z Australii…
Powyżej przedstawiłem kilka propozycji, które określam jako „piwne fetysze”. Uważam, że często poświęca im się zbyt wiele uwagi, a dyskusja o każdym z nich przy okazji dysput o piwie to błądzenie po manowcach, bowiem donikąd nie prowadzi. Zamiast wysłuchiwać opowieści, o tym, że „ojciec szwagra mojego kumpla ma znajomego, który pracował w browarze i widział…”, lepiej poświęcić czas na weryfikację swojego stanu wiedzy lub edukację od podstaw na podstawie rzetelnych i ogólnodostępnych źródeł na temat piwa. Kiedyś sam w część z nich wierzyłem…
Chmiel
Rozmowy o chmielu, rozmowom o chmielu nierówne. Co innego, gdy piwowarzy domowi, czy świadomi piwosze dyskutują o konkretnych odmianach chmielu, o tym jakie chmiele do siebie pasują i tworzą zgrany bukiet zarówno w aromacie oraz w smaku. Z drugiej strony, mamy częste dysputy o tym, że piwo robi się z chmielu, o byczej żółci będącej jego rzekomym substytutem, karmienie ludzi pijących eurolagery tekstami na kontretykietach, o tym że piją piwo ze szlachetną goryczką, której w owym produkcie najczęściej w ogóle nie czuć. Tworzy się sytuacja w której szerokie grono osób przysługuje składnikowi pełniącemu rolę przyprawy niejako najważniejszego składnika piwowarskiego, co mija się z prawdą. Wbrew pozorom jest na odwrót, to właśnie z chmielu można by zrezygnować, przy wyrobie piwa, bowiem ważniejsze są woda, słody i drożdże, by przeprowadzić fermentację alkoholową. Dobry temat na fetysz – wystarczą szyszki chmielu.
Etykieta
Ten fetysz ma charakter bardziej uniwersalny i dotyczy ogółu piwnych konsumentów. Wiem, że po pierwsze etykieta to kwestia gustu i nie każdemu musi się podobać, zwłaszcza, że browary polskie i zagraniczne zapewniają całe spektrum odczuć z nimi związanych – od zachwytu po totalną negację. Czasem mam jednak wrażenie, że dla wielu ludzi liczy się bardziej ten kawałek papieru na butelce niż jej zawartość. Gdy Artezan wypuścił pierwsze piwa na rynek, wielu wieszczyło rychłe jego zniknięcie, bo mieli etykiety, takie a nie inne (bardzo minimalistyczne). I co? W tym roku Artezan przeprowadza się do większego browaru. Podobnie z Doctor Brew, choć tam rzecz szła o opisy z kontretykiety. Wiele osób przed spróbowaniem piwa już wydało wyrok, że to jeden wielki „fake”, tudzież „fakap”. A „Doktorek” radzi sobie na rynku bardzo dobrze. Kiepskiemu piwu nawet etykiety na miarę Bevoga nie pomoże – truizm, ale chyba warto go tu przytoczyć. Przy okazji, etykiety PINTY, czy AleBrowaru też nie są majstersztykami, ale browary wyrobiły sobie pozycje na rynku, a ludzie po prostu się do nich przyzwyczaili i mniej im ich forma przeszkadza.
Cena
Ten fetysz może przybrać dwie skrajne formy. Dla dużej grupy konsumentów piwa, napój ten z założenia musi być tani. Nieważne jaki jest jego smak, etc. Liczy się, by można go było kupić dużo. Dlatego, uważam, że to jedna z większych barier dla rozwoju sceny kraft w Polsce, chociaż z tego, co mi wiadomo, w krajach takich jak Czechy czy Niemcy jest to też istotne kryterium dla tamtejszych konsumentów piwa. Dla szerokiego grona kupujących piwo, cena tego trunku powyżej 4-5 złotych jest nie do przyjęcia i tylko rozrzutni po coś takiego sięgają, snoby, albo inni hipsterzy. Ale gdyby dać takiemu butelkę takiego piwa gratis, to pewnie by wychwalał pod niebiosa, że dobre. Z drugiej strony, można popaść w piwny snobizm i kupować tylko te droższe piwa wierząc naiwnie i głosząc tezy, że jest ono lepsze. Na szczęście, w tej branży bardziej liczy się renoma browaru niż kwestia ceny. Piwa z Brewodga tanie nie są, a jakoś nie zachwycają. Legendarny Westvleteren XII też wydał mi się mniej ciekawy niż Rochefort 10, czy St. Bernardus Abt 12.
Woltaż
Mocno skorelowany z wymienionym wcześniej fetyszem (ceną). Według powszechnie panującej opinii, piwo musi być mocne. Takie, w których zawartość alkoholu nie przekracza 5% to „siuśki” i nie warto po nie sięgać. Lepiej, gdy piwo ma dużo woltów i jest tanie. „You know nothing, Jon Snow”. Martwi mnie to, bo pewnie spora część tych osób twierdzi, że polskie piwo jest najlepsze, ale może mieć problem z naszym rodzimym grodziskim, bo ono nie zawiera nawet 3% alkoholu. A przecież wiadome jest, że na wieczorną „wywiadówkę” lekkie piwa są najlepsze, bo nie zetną z nóg. Kwestią innego typu jest, by piwo takie było smaczne, bo przy niskim ekstrakcie nie trudno o to, by wyszło ono puste i wodniste. W Anglii, Niemczech i Czechach segment piw lekkich bardzo dobrze sobie radzi – u nas to wciąż egzotyka.
Pasteryzacja
Są osoby (i jest ich niemało), które z góry zakładają, że piwo niepasteryzowane jest lepsze. Cała dyskusja rozpoczęła się (na szeroką skalę) od reklamy pewnego polskiego piwa, należącego do grupy Carlsberg Polska S.A. Potocznie sądzi się, że pasteryzacja niszczy smak piwa i szkodzi, choć to tylko obróbka termiczna, mająca na celu utrwalenie piwa (czytaj: brak autolizy, mniejszy reżim temperatury przechowywania, etc.). To z piwem niepasteryzowanym często jest loteria, czy będzie dobre, czy nie, zwłaszcza jeśli browar ma problem z powtarzalnością warek. A co z filtracją, która wyjaławia piwo? Dlaczego o tym większość milczy? Browar PINTA – jeden prekursorów piwnej rewolucji w Polsce pasteryzuje swoje piwa i jakoś nie przeszkadza im to robić kariery w Polsce i poza jej granicami. Układ? Spisek? Z resztą, kontraktowców i rzemieślników pasteryzujących swoje piwa jest na rynku coraz więcej – Birbant, Doctor Brew, Wąszosz, Olimp, Raduga, itd.
Browary regionalne
Wdzięczny temat na osobną dyskusję. Kilka osób pisało już na ten temat eseje, dlatego nie będę snuł dywagacji, czy taka kategoria na rynku istnieje, czy nie. W każdym razie, opinia, że piwo z małych browarów regionalnych jest lepsze często przewija się podczas rozmów rodaków o tymże trunku. Mówi się, że te piwa z małych browarów smakują, tak jak powinien smakować napój z pianką. Szkoda tylko, że wiele rzekomych browarów regionalnych to duże zakłady, pozycjonujące się na rynku w taki, a nie inny sposób. Oferta browarów regionalnych nie różni się niczym od tej z browarów koncernowych (jeśli podążać za powszechnie przyjętą nomenklaturą) – dominuje lager i piwa smakowe. Niektóre browary regionalne wchodząc w skład międzynarodowych holdingów – casus „małego browaru z dużym piwem”. Dostępność jednych i drugich zdaje się też być bardzo podobna. Widocznie granie na lokalnym patriotyzmie widocznie jest opłacalne i casus takich piw jak „Łebskie” czy „Wielickie” jest na to najlepszym przykładem.
Kraj pochodzenia
Istnieje też kategoria osób, które twierdzą o wyższości marek zagranicznych nad krajowymi. Kupują piwa rozmaitych niepolskich marek, często chwaląc się egzotycznymi zdobyczami. Ale… Większość z tych egzotyków to i tak bardzo dobrze znany nam wszystkim international pale lager, a po drugie, wiele koncernów, właścicieli konkretnych i znanych marek z różnych zakątków świata kontaktuje ich produkcję na terenie UE, by uniknąć ceł, które zostałyby zastosowane dla produktów pochodzących spoza Unii. Zatem dobrze przyjrzyj się, czy Twój „Foster’s” na pewno pochodzi z Australii…
Powyżej przedstawiłem kilka propozycji, które określam jako „piwne fetysze”. Uważam, że często poświęca im się zbyt wiele uwagi, a dyskusja o każdym z nich przy okazji dysput o piwie to błądzenie po manowcach, bowiem donikąd nie prowadzi. Zamiast wysłuchiwać opowieści, o tym, że „ojciec szwagra mojego kumpla ma znajomego, który pracował w browarze i widział…”, lepiej poświęcić czas na weryfikację swojego stanu wiedzy lub edukację od podstaw na podstawie rzetelnych i ogólnodostępnych źródeł na temat piwa. Kiedyś sam w część z nich wierzyłem…
Dodalibyście
co do tej listy? A co Wy o tym sądzicie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz