UWAGA!

Strona, z uwagi na publikowane na niej treści, przeznaczona jest wyłącznie dla osób pełnoletnich.

piątek, 3 października 2014

„Piknik z dzikiem” z Browaru Gzub



Jesień obchodzi się z nami łagodnie, to i na typowo letnie piwa ochota nie przechodzi. Saison właśnie do takich trunków należy. W zeszłą niedzielę po uwarzeniu drugiego z rzędu w tamten weekend „nastawu”, uraczyłem się dwoma piwami reprezentującymi tenże styl: „Haarie” z Kaapse Brouwers i „Saison 5” z Brouwerij Maximus (obydwa piwa są warzone w Holandii). W mojej lodówce od kilku tygodni na swoją kolejkę czeka saison pochodzący z nowej, rodzimej inicjatywy piwowarskiej, choć jej założyciele istnieją w branży piwnej już jakiś czas jako importerzy i dystrybutorzy piw rzemieślniczych z Belgii, Holandii i Francji (browaryrzemieslnicze.pl).  Państwo Staszewscy spod Środy Wielkopolskiej postanowili rozszerzyć profil swojej działalności o własny browar. Na chwilę obecną, warzą piwo jako inicjatywa kontraktowa (Browar Gzub), ale docelowo mają warzyć je u siebie, a nie (jak do tej pory) w zaprzyjaźnionym, belgijskim mikrobrowarze Brasserie de Bastogne. Trzymam kciuki za to przedsięwzięcie, bo widać, że jego twórcy wysoko mierzą. Zamierzają być browarem rzemieślniczym, a nie kontraktowym i podzielam ich fascynację piwowarstwem belgijskim, bo rodzimych interpretacji belgijskich stylów wciąż jest u nas za mało. Kilka dni temu Browar Gzub zapowiedział, że do ich premierowego piwa o nazwie „Piknik z Dzikiem”, dołączy „Dwu-dzik” czyli Dubbel. Właściciele browaru organizują od dwóch lat Festiwal Piw Rzemieślniczych w Annopolu znajdującym się pod Środą Wielkopolską. Mam nadzieję, że prześladujące mnie fatum minie i, w końcu, tam dotrę.


Sama nazwa premierowego piwa „Piknik z dzikiem” odnosi się do okoliczności związanych z miejscem jego premiery (festiwal piwa w Annopolu) oraz fakt, że piwo uwarzono w zaprzyjaźnionym browarze de Bastogne, który w swoim logo posiada szarżującego odyńca z dobrze wyrośniętymi szablami i fajkami. A może chodzi jeszcze o to, że saison ma, a przynajmniej powinien mieć, w sobie nutę nadana przez dzikie drożdże?


Nie chcę, aby była to kolejna schematyczna recenzja tego piwa, dlatego chciałbym w tym miejscu opisać różnice pomiędzy saisonem znanym nam obecnie i tym z początku minionego stulecia (za: Phil Markowski: „Farmhouse Ales”). Saison sprzed ponad stu lat był ciemniejszy w porównaniu z jego dzisiejszym odpowiednikiem, co wynikało często z nienajlepszych technik suszenia słodu. Był piwem o bardzo niskim lub zerowy wysyceniu dwutlenkiem węgla (dziś są to często piwa mocno wysycone CO2), jego zawartość alkoholu wynosiła około 3% obj. (obecnie, jest to 5-6% obj.), posiadał o wiele bardziej winny charakter, był cierpki, wytrawny i ściągający, często stosowano większe ilości chmielu niż w dzisiejszych odpowiednikach, by stonować kwaśność będącą następstwem fermentacji bakterii kwasu mlekowego. Najczęściej stosowano odmiany o niskiej zawartości alfa-kwasów, przez co używano duże ilości szyszek, by nadać piwu wyraźny, chmielowy charakter. Udoskonalenie technik piwowarskich sprawiło, że obecne piwa warzone w tym stylu mają o wiele mniej wspólnego z labmikiem i geuze. Tym, co łączy piwa sprzed stu lat i dzisiejsze to głębokie odfermentowanie oraz aromaty przyprawowo-owocowe wnoszone do aromatu i smaku przez szczepy drożdży dedykowane do tychże piw. Tradycyjnie, piwo to nie jest filtrowane, by nadać mu nieco pełni i okrągłości w smaku. Nie ma idealnego przepisu na saisona, bowiem było to piwo wyrabiane przez rolników w ich gospodarstwach i każda z rodzin posiadała swoją koncepcję „piwa idealnego”. Jest to styl, w którym drożdże z grupy Brettanomyces nie są sine qua non, ale nuta „funky” jest jak najbardziej na miejscu, bowiem dawniej, gdy piwa te dojrzewały w beczkach, często dochodziło do zakażenia piwa dzikimi drożdżami, co implikowało głębokie odfermentowanie oraz specyficzny smak i aromat tego rodzaju piw.


Etykieta piwa jest bardzo rzemieślnicza, to znaczy, że nie ma w niej wiele zdobień, ale za to obfituje w szczegóły związane z piwem. Dowiemy się z niej, że piwo zawiera 6,1% alkoholu objętościowo, jego ekstrakt początkowy wynosi 14,1 st. Blg, a goryczka – 45 IBU. Do jego uwarzenia użyto następujących słodów: pilzneńskiego, monachijskiego (typ I), pszenicznego, Cara Blond® i zakwaszającego. Zastosowane odmiany chmielu to: Warrior, Cascade i Amarillo. Poza tym, użyto do przyprawienia tego piwa skórki słodkiej pomarańczy i, oczywiście, nie obyło się bez drożdży (niestety nie podano jakiego szczepu użyto do fermentacji). Trunek jest niefiltrowany – jak na saisona przystało – i refermentowany. Powiem tak, brzmi kusząco, zatem pora przejść do konkretów. 


W butelce widoczne są drobinki unoszące się w piwie, co pewnie po części jest moją winą, bo piwo nie było ustawione pionowo w lodowce, zatem cały osad sobie beztrosko pływa to tu, to tam. Po otwarciu butelki wydobył się bardzo ciekawy aromat (owocowy). Widać też, że wysycenie piwa jest dość wysokie. W szkle trunek prezentuje się bardzo ładnie. Jest mętny i posiada barwę, która określiłbym jako ceglastą – mieszanka kolorów jasnobrązowego i pomarańczowego. Pomimo zmętnienia, widoczne są unoszące się do góry liczne pęcherzyki CO2. Kolejnym atutem jest piana. Jest ona bujna, biała, tworzy piękną czapę, wyraźnie koronkuje na szkle. Trwałość to jej kolejna cecha oraz całkiem ładna faktura, którą niweczą nieco pojawiające się gdzieniegdzie duże pęcherzyki. Aromat tego piwa określiłbym jako owocowy: składają się nań nuty użytych odmian chmielu, skórka pomarańczy oraz drożdże, które wprowadzają do aromatu sporo estrów. Chmiel wprowadza nuty cytrusowe, wyraźny jest akcent pomarańczowy, który jest wypadkową obecności jankeskich chmieli oraz skorki pomarańczy. Z kolei dzięki drożdżom w aromacie wyczuwalne są też akcenty morelowe, brzoskwiniowe i jabłkowe. W tle żywica, siano i akcenty przyprawowe (imbir, goździk). Smak zdominowany jest przez słodowość, wyraźny aromat pomarańczy i cytrusów. Przez cały czas dają o sobie znać produkty uboczne fermentacji, które do piwa wniosły drożdże (mam na myśli tylko te pożądane). Finisz jest słodki, owocowy. Goryczka chmielowa zdaje się być bardzo wycofana, znacznie wyraźniejsza w aromacie niż w smaku. Wysycenie w mojej opinii jest średnie, ale mam świadomość, że spora część dwutlenku węgla ulotniła się podczas nalewania piwa i tworzenia piany. Warto nadmienić, że piana nie była w żaden sposób wymuszana.


Moim zdaniem, jest to bardzo udany debiut. Piwo jest pełne, treściwe i, jak na ten styl, nie jest nazbyt głęboko odfermentowane, co w mojej opinii bardzo służy temu trunkowi. Dodatkowe uczucie pełni smakowej zapewnia dodatek skórki pomarańczy, który ma to do siebie, że gdy się go da za dużo, piwo staje się bardzo męczące. W tym przypadku pamiętano o tym, co to umiar. Odniosłem wrażenie, że chmielowość jest trochę wycofana, wszak 45 IBU to nie zmasowany atak alfa-kwasów, ale na tym pułapie chmielowy sznyt powinien być już wyczuwalny. Generalnie, jest on bardziej obecny w aromacie, wnosząc doń sporo nut cytrusowych. „Piknik z dzikiem” to piwo wysoko pijalne, nieprzekombinowane i przede wszystkim smaczne, pozbawione jakichkolwiek wad, które mogłyby niweczyć tę skrzętnie utkaną pajęczynę smaków i aromatów, w której każdy element został przemyślany i nie znalazł się tam przypadkowo. Jak dla mnie – super piwo. Dobry pomysł w postaci przemyślanej receptury i niezgorsze wykonanie. Polecam, zwłaszcza miłośnikom (i miłośniczkom) piwowarstwa belgijskiego, a także piw o niewysokim poziomie chmielenia. Twórcom życzę powodzenia przy budowie browaru oraz samych udanych warek! Te holenderskie Samsony, które piłem w niedzielę mogą „Dzikowi” od Gzuba czyścić racice, albo iskać kleszcze z karku!    


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz