UWAGA!

Strona, z uwagi na publikowane na niej treści, przeznaczona jest wyłącznie dla osób pełnoletnich.

piątek, 28 listopada 2014

To już dwa lata…



Był 28 listopada 2012 roku, kiedy to i ja – po zbyt długim namyśle – postanowiłem założyć swojego piwnego bloga. Blogi piwne zacząłem czytać w roku 2011. Było ich wtedy kilka, ale podobała mi się ta forma podejścia do piwa – degustacje, felietony, piwna edukacja. Jesienią 2012 roku Kopyr zaczął vlogować i był to przełomowy moment dla piwnej blogosfery. Ta forma wydała mi się jeszcze ciekawsza, ale byłem świadom, że na pewno łatwiej będzie mi pisać niż nagrywać filmy (głównie z uwagi na aspekty techniczne związane z kręceniem filmów wideo i ich późniejszą obróbką). W końcu, chłodnego i deszczowego wieczoru, 28 listopada 2012 roku w sieci pojawiło się „No to… po piwku!”. Pomimo, że blog rozpoczął swoje istnienie w Internecie w listopadzie 2012 roku, na skutek splotu przeróżnych wydarzeń losowych, dopiero od lutego 2013 roku zacząłem publikować na nim regularnie.

Z blogiem było tak, że wcześniej nie bardzo „wgryzałem” się w tematykę blogowania, dlatego pewnie na początku wyglądało to groteskowo i bardzo nieporadnie, ale uczyłem się od bardziej doświadczonych i z perspektywy czasu widzę progres, choć wiele jeszcze nauki przede mną i wciąż sporo jest do zrobienia.

Można zadać sobie pytanie: po co właściwie go założyłem? Przede wszystkim, by za pośrednictwem Internetu dotrzeć do innych piwnych pasjonatów, bowiem nie ukrywam, że moim rodzinnym miasteczku (Nowym Tomyślu) czułem i czuję się nadal osamotniony jeżeli chodzi o zamiłowanie do piwa (przynajmniej w formie piwnej pasji uprawianej na modłę świadomego piwosza, a nie piwożłopa). Oczywiście, jeśli nadarzy się okazja, wtedy jeżdżę do Poznania, gdzie każdorazowo odwiedzam sklepy specjalistyczne i multitapy, ale na pewno nie jest to tak często, jakbym sobie tego życzył. Na szczęście, piwo można kupić tez przez Internet. Grunt to nie narzekać i robić swoje. To chyba właśnie najbardziej cenię sobie w fakcie posiadania bloga, że daje mi on możliwość kontaktu z innymi piwnym maniakami. Poza tym, pewnie jak każdy, kto zaczyna blogować, jestem grafomanem i dzięki swojemu „internetowemu pamiętniczkowi” mogę dać moim grafomańskim zapędom upust, który ukierunkowany jest na to, co mnie interesuje. Dla tych, którzy nie czytali, moją pobieżną historię zainteresowania piwem opisałem w jubileuszowym, dwusetnym wpisie (link).     

Przyznam się, że rok temu jakoś nie miałem ochoty świętować rocznicy, bo odnosiłem (słuszne) wrażenie, że poza degustacjami, nic więcej – poza nimi – na „No to… po piwku!” się nie znajdzie (napisałem kilka tekstów o piwie, które nie były opisami wrażeń z degustacji, ale stanowiły one znaczną mniejszość, wręcz margines). I tak oto powziąłem sobie noworoczne postanowienie, że stawiam na treść, a recenzji piwa będzie o wiele mniej, a może i znikną w zupełności? Zatem, krótko po nowym roku usiadłem z kartką papieru i zacząłem myśleć nad pomysłami, o czym mógłbym napisać? Po kilkunastu minutach kartka była zapełniona propozycjami tematów, które – o ile znalazłbym wartościowe materiały – będę mógł opracować. I tak to się zaczęło. Pomysły wpadały mi do głowy same, a i fachowa literatura okazała się bardzo pomocna i inspirująca. Były artykuły – jak choćby ten o piwie grodziskim – nad którymi pracowałem i kilkanaście dni, ale „wykop efekt” utwierdził mnie w przekonaniu, że było warto. Z resztą do dziś dostaję wiele gratulacji za ten cykl. Najbardziej chyba jednak jestem dumny z artykułu o sahti, zwłaszcza, że Finlandia to kraj bliski mojemu sercu. Ogólnie, postawiłem na jakość wpisów, a nie ilość i ruch na blogu zwiększył się o 450% w stosunku do zeszłorocznego, a obecny rok się jeszcze nie skończył. Wiem, że moje statystyki przy takich blogerach piwnych jak Kopyr czy Docent to „pikuś”, ale wzrost ruchu i ilości odwiedzin cieszy. Tak na marginesie, drugim postanowieniem noworocznym związanym z piwem było rozpoczęcie warzenia z procesem zacierania. Kolejny etap mojej piwowarskiej przygody to przejście na płynne drożdże, które planuję w styczniu 2015.  

Zamierzam trzymać się obranego niecały rok temu kursu, przy czym co jakiś czas chciałbym napisać też coś o dobrych książkach, bo obok piwa, czytanie książek to moja druga pasja, uraczyć Was jakimś ciekawym przepisem kulinarnym, bo jestem łasuchem, a i gotować bardzo lubię. Pewnie czasem pojawią się też recenzje, jeśli jakieś piwa wydadzą mi się bardzo interesujące, przy czym zastrzegam, że nie będzie ich kilka tygodniowo. Mam sporo ciekawych pomysłów na wpisy (w tym: artykuły historyczne, felietony i eksperymenty piwowarskie). Myślę, że kolejnym etapem będzie też pewne podrasowanie bloga od strony graficznej, bowiem ten element wymaga dopracowania i doskonale sobie z tego zdaję sprawę. W bliższej lub dalszej przyszłości na pewno i nad tym będę chciał się pochylić.

Co dał mi blog (i daje nadal)? Przede wszystkim frajdę. Lubię zbierać dane, grzebać w źródłach, opracowywać zebrany materiał i tworzyć na tej podstawie artykuły. Myślę, że to właśnie prowadzenie bloga motywuje mnie do tego, by czytać jeszcze więcej, przekładać teorię na praktykę w domowym browarze i doskonalić się jako osoba nie zajmująca się piwem zawodowo. Dziś z perspektywy czasu dostrzegam jak mało wiedziałem, gdy zaczynałem przygodę z blogowaniem, a wiem, że sporo jeszcze przede mną. Trudno mi powiedzieć, czy bez blogowania zagłębiałbym się w temat piwa i piwowarstwa aż tak bardzo? Prawdopodobnie tak, ale, na pewno, nie miałoby to takiego smaczku...

Na sam koniec chciałbym też napisać o pewnych pryncypiach, które wyznaję prowadząc swojego bloga, Pierwsza sprawa jest taka, że tekst trafia na bloga tylko wtedy jeśli wszystko jest w nim jasne i zrozumiałe dla mnie, przy jednoczesnym braku jakichkolwiek rozbieżności i niejasności. Jeśli coś mi się nie zgadza, a nie mogę tego zweryfikować, temat idzie w odstawkę. Poza tym, nie mam narzuconego tempa pracy. Staram się wrzucać około trzech wpisów tygodniowo, bo to optymalna liczba, aby bez pośpiechu opracować materiał na wpisy, ale są tygodnie, gdy nic nie publikuję. Najważniejszą zasadą, która mi przyświeca jest maksyma „szanujmy swój czas”. Jeśli nie mam weny – nie piszę, bowiem nie odczuwam imperatywu pisania na akord, ponieważ w dłuższej perspektywie to zniechęca autora, a i wpisy na tym tracą i jest to frustrujące dla czytelników. Skoro już poświęcacie swój cenny czas na moje wypociny, staram się pisać ciekawie, zrozumiale i przejrzyście. A piszę tylko wtedy, gdy mam chęci i po lekturze zebranego materiału wiem, że „z tej maki będzie chleb”. Tak w skrócie wygląda mój warsztat.

Cieszę się, że grono czytelników się powiększa, że chce Wam się czytać moje artykuły. Dziękuję zarówno tym, którzy śledzą bloga od początku oraz nowoprzybyłym. Rozgośćcie się i mam nadzieję, że zostaniecie tu na dłużej. Bez Was nie miałoby to sensu. Dzięki, że jesteście! Dziś wieczorem wypiję Wasze zdrowie czymś specjalnym z mojej piwniczki. Ciekaw też jestem, co przyniesie kolejny rok przygody z blogowaniem o piwie?




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz