UWAGA!

Strona, z uwagi na publikowane na niej treści, przeznaczona jest wyłącznie dla osób pełnoletnich.

środa, 26 czerwca 2013

Moje pierwsze „warzenie”



Ten wpis będzie lekko retrospektywny, ponieważ wydarzenie, o którym będzie w nim mowa, miało miejsce 16 czerwca tego roku. Tego dnia postanowiłem uwarzyć pierwsze piwo. Tak się złożyło, że kilka dni wcześniej dostałem na urodziny zestaw startowy do domowego wyrobu piwa. Zacząłem więc czytać na ten temat i w książkach oraz w Internecie, zwłaszcza na forum piwo.org. Znalazłem sporo informacji, także między innymi na temat, co jeszcze musiałbym dokupić przed pierwszym warzeniem. W zestawie znajdował się tylko brewkit Cooper’s Lager, jeżeli chodzi o surowce.

Wyczytałem, ze nie warto iść na skróty i dodawać do brewkitu cukru, bo w efekcie smak piwa będzie płytki i „bimbrowy”. Dlatego kupiłem ekstrakt słodowy w syropie (jasny), do tego zamówiłem też chmiel Amarillo (30g), Fuggles w pigułce (14g), glukozę krystaliczną i kilka rzeczy, jeżeli chodzi o uzupełnienie sprzętu (uzupełnienie bardzo symboliczne). Zakupiłem wszystko w Browamatorze i już za 3 dni kurier dostarczył mi paczkę, co było równoznaczne z faktem, że w nadchodzący weekend będę warzył piwo. Wiem, że warzył w przypadku brewkitów to zbyt wielkie słowo i pewnie wielu doświadczonych piwowarów czytając ten wpis może stwierdzić, że jestem na etapie piwowarskiej kołyski, ale ja wychodzę z założenia, że nie od razu Kraków zbudowano i że z czasem na pewno dojdę do zacierania, a być może kiedyś wezmę udział w jakimś konkursie piw domowych. Trzeba mieć w życiu ambicje i marzenia, dzięki temu ma się celu, ku któremu można zmierzać a pasja wypełnia kolorami szarą codzienność.

Na chwilę obecną dysponuję tylko jednym fermentatorem, przez co wyszedłem z założenia, że po fermentacji burzliwej przeleję piwo do butelek. Przy następnym warzeniu zamierzam się trochę „dosprzętowić” (wpłata coraz bliżej J) i uwzględnić cichą fermentację w całym procesie. Właściwie najbardziej istotne było dla mnie przetarcie szlaku i praktyczne zetknięcie się z procesem domowego wyrobu piwa, znanym mi wcześniej tylko z teorii. Takie pierwsze „śliwki-robaczywki”.

W końcu przyszedł dzień, w którym postanowiłem zrealizować swój plan. Moja dziewczyna pomogła mi umyć i zdezynfekować sprzęt, który zamierzałem użyć. Nie gotowałem brzeczki przez godzinę, przez co postanowiłem nachmielić piwo metodą herbaty chmielowej. Amarillo gotowałem przez godzinę w osobnym garnku, a wywar dodałem do gotującej się brzeczki. Zapach chmielu i słodowego syropu wypełnił cały dom. W fermentatorze umieściłem Fuggles w kawałku pończochy. Przelałem zagotowaną brzeczkę z chmielem i zalałem resztę dwudziestoma litrami wody.

Gdy gotowanie brzeczki zbliżało się do końca, dokonałem rehydratacji suchych drożdży (rzecz się mądrze nazywa, a każdy kto piekł ciasto będzie znał to z doświadczenia). Dodatkowo, oprócz wody dałem im trochę cukru, żeby miały trochę pożywki. Okazało się, że „jednokomórkowi ziomale” byli bardzo żywotni i po kilkunastu minutach w miseczce powstała bardzo ładna gęstwa.

Problem pojawił się w momencie gdy brzeczka się studziła. Temperatura z trudem podała do 28 stopni Celsjusza (wewnątrz pojemnika fermentacyjnego) i nie opadała już dalej. Poczytałem trochę na wyżej wymienionym forum oraz wszedłem na chat, na którym udzielono mi porady, co czynić. Dylemat wyglądał następująco. Chciałem przeprowadzić burzliwą w domu, bo mam tam większy porządek, a bałem się ewentualnej infekcji. Problem polegał też na tym, że do Polski zbliżała się fala upałów. W mieszkaniu temperatura wynosiła 25 st. C i w czasie gorących dni na pewno by wzrosła. Drugą opcją była piwnica, choć wiadomo jak to jest w piwnicach w bloku. Tam temperatura była niższa, bo na poziomie 19 st. C., ale w powietrzu było na pewno o wiele więcej niepożądanych mikrobów niż u mnie w mieszkaniu. Jednogłośnie poradzono mi by zadać drożdże w temperaturze pokojowej w domu, zanieść piwo do piwnicy i nie otwierać pojemnika fermentacyjnego. Bardzo kolegom z forum za owe porady dziękuję (dziękowałem też na chacie).

Uczyniłem tak, jak mi poradzono. Zadałem drożdże w temperaturze 28 stopni Celsjusza (zapewniono mnie, że nic im się nie stanie). Po jakimś czasie zajrzałem do pojemnika i zobaczyłem, że na środku tworzy się biała, jasna piana. Po zamknięciu pojemnika zniosłem go do piwnicy. Trochę się zamieszało, ale przynajmniej brzeczka się natleniła. Ustawiłem fermentator w piwnicy i po około trzech godzinach wróciłem, aby zajrzeć z ciekawości, czy fermentacja ruszyła. I ku mojej uciesze z rurki fermentacyjnej, którą na wszelki wypadek zamiast wody wypełniłem spirytusem salicylowym słychać było częste bulgotanie, a pokrywa pojemnika był wypukła jak mój brzuch po talerzu zupy fasolowej.

Pierwszy pomiar areometrem wskazał, że piwo posiada 10 Blg. Podczas jednego z następnych pomiarów stłukła mi się menzurka do areometru, ale z pomocą przyszedł mi brat, który w Poznaniu kupił mi cylinder laboratoryjny z tworzywa sztucznego. Po 3 dniach piana opadła a bulgotanie z rurki stało się o wiele rzadsze. Piwo odfermentowało do 5 Blg i stanęło na tym poziomie. W zeszłą niedzielę pojemnik z piwem został wniesiony z powrotem do mieszkania i do poniedziałku, do wieczora sezonował się w pokoju. Przez cały czas trwania fermentacji burzliwej temperatura we wnętrzu pojemnika wynosiła 23-24 st. C.

 Gdy piwo było już w mieszkaniu postanowiłem zajrzeć, jak temat fermentacji wygląda od środka. Na powierzchni unosiło się kilka spienionych miejsc, ale nie powstała żadna błona, jakieś dziwne plamy. Poza tym po spróbowaniu trunku, nie wyczułem nic niepokojącego. Mam nadzieję, że przy rozlewie tez nie doszło do infekcji. Zachowałem wszelkie możliwe środki ostrożności.

Co do samego rozlewu. Miał on miejsce wczoraj, ale przygotowania do niego poczyniłem odpowiednio wcześniej. Najpierw poćwiczyłem sobie kapslowanie pustych butelek. W ubiegły piątek wymoczyłem butelki, które następnie dokładnie umyłem. W niedzielę wyparzałem je w piekarniku w temperaturze 180 st. C. Były trzy partie butelek do sterylizacji termicznej (jednorazowo w piekarniku mieści się 20 butelek). Każda partia była od w środku przez godzinę w temperaturze 180 stopni Celsjusza, a następnie stygła przez około 3 godziny. Wyciągałem butelki, gdy temperatura piekarnika spadła do poniżej 50 st. C., by uniknąć szoku termicznego na który szkło jest podatne. Gwinty butelek zakryłem folią aluminiową. I tak sobie czekały na rozlew.

Wczoraj wyparzyłem kapsle, kranik spustowy (zalałem go wrzątkiem), naczynie, w którym zrobiłem syrop glukozowy według wyliczeń z tego kalkulatora. Na wylot kranika nałożyłem kawałek pończochy (nie posiadam reduktora osadu). Nalewanie wyglądało tak, że 17 ml syropu wstrzykiwałem do butelki. Syrop glukozowy zrobiłem z 750 ml gorącej wody i 170 gramów glukozy. Następnie przelewałem piwo tak, by się nie spieniło i zatykałem butelkę kapslem. Zajęło mi to około 2 godzin.

Aktualnie piwo dojrzewa w piwnicy. Mam nadzieję, że okaże się pijalne i żadna z butelek nie eksploduje. Starałem się dać glukozy nieco mniej niż wskazał kalkulator, czysto prewencyjnie. Wyszło mi 46 butelek napoju. Poza tym wlewałem piwo tak, by było w butelce więcej miejsca na gromadzący się dwutlenek węgla niż w przypadku rozlewy przemysłowego, a poza tym użyłem butelek zwrotnych, których ścianki są grubsze niż tych bezzwrotnych. Zobaczymy, czy będzie jakiś „granat”.

Co dalej?
Chcę zakupić jeszcze 2 pojemniki fermentacyjne, reduktor osadów, wężyk z końcówką do rozlewu i parę innych rzeczy. Następne piwo na pewno będzie przechodzić etap cichej fermentacji przed rozlewem. Myślę, że kolejne kilka warek będę robił z ekstraktów, a następnie zabiorę się za zacieranie. W międzyczasie będę poszerzał podstawy teoretyczne, wyposażenie domowego browaru i myślał nad tym, co będę warzył. Chciałbym na pewno uwarzyć coś mocno chmielonego - IPA albo AIPA. Mam w planach sahti, gruit, stout z kawą i laktozą. Mam 40 butelek w piwnicy, czekam na wypłatę i „drapiemy, drapiemy!”.

Piszę o tym dopiero teraz, bo bałem się „kwacha” i sytuacji na zasadzie warzenia bez efektu finalnego, bo piwo wylądowałoby w sedesie…

A oto zabutelkowany towar. W przyszłości będę musiał pomyśleć o etykietach... 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz