Tytuł posta to polska nazwa testowanego dziś piwa.
Piwo „Dead Pony Club” to moje drugie spotkanie ze szkockim browarem
rzemieślniczym BrewDog. Pierwszym piwem, które opisałem na blogu (było to też
pierwsze piwo z tego browaru w ogóle przeze mnie wypite) było „Hardcore
IPA”, które niestety rozczarowało. Od tego czasu próbowałem nabyć „Punk IPA”,
ale niestety bezskutecznie. Trudno powiedzieć, co skłoniło mnie do zakupu piwa,
kontrowersyjna nazwa, styl piwa, czy fakt niskiej zawartości alkoholu? W każdym
bądź razie, piwo dziś zostanie zdegustowane i poddane ocenie.
Nie udało mi się ustalić, skąd wzięła się akurat taka
nazwa piwa. BrewDog znany jest z dość niecodziennych nazw warzonych przez
siebie piw i to po prostu kolejna z nich po „End Of History”, „Sink The
Bismarck”, etc.
Wszystkie
etykiety BrewDoga wygladają dość podobnie. Różnią się kolorem tła, nazwą piw,
etc. Jednak w stosunku do każdej z nich stosowana jest jednakowa konwencja. W
przypadku „Klubu martwego kucyka” mamy do czynienie z turkusowym tłem. Sam
wygład jest iście punkowy i buntowniczy. Etykieta jest stylizowana na
poszarpaną, odrapaną, mająca przypominać napisy na murach w miejscach zbiórek
punków z okolicy. Po lewej stronie mamy tę samą formułkę, która była obecna na
butelce „Hardcore IPA”. Prezentuje ona producenta jako uosobienie punku,
zapewnia, że warzy on bezkompromisowe piwa, a także nakłania konsumenta do
porzucenie piwnego „mainstreamu” i bliższego zaznajomienia się z jego ofertą.
Po prawej stronie etykiety widnieje lista krajów oraz podmiotów zajmujących się
importem piwa na ichnie rynki. Szkoda, bo myślałem, że będzie tam jakś wzmianka
o tym, skąd pomysł na taką akurat nazwę tego piwa. To, co podoba mi się w
etykiecie (z punktu osoby niedowidzącej), to materiał z jakiego jest wykonana i
fakt, ze jest miła w dotyku, lekko i przyjemnie chropowata.
Dane szczegółowe:
Producent: BrewDog.
Nazwa: Dead Pony
Club.
Styl: American Pale Ale.
Ekstrakt: brak danych.
Alkohol: 3,8% obj.
Skład: jęczmień (pewnie chodzi o słód jęczmienny),
chmiel, drożdże, woda.
Filtracja: tak.
Pasteryzacja: tak.
Barwa: miedziana, przejrzysta.
Piana: biała, niska, gruboziarnista, trwała,
oblepiająca szkło.
Zapach: ziołowo-cytrusowy aromat chmielowy, lekka
żywiczność, na drugim planie słodowość.
Smak: trochę wodnisty, nie tak wyraźny jak na przykład
w Pacific Pale Ale z Browaru Artezan. Od początku do finiszu wyczuwalna
goryczka typowa dla amerykańskich odmian chmielu, to znaczy o
cytrusowo-owocowym aromacie (pomarańcza, grejpfrut, mango). Towarzyszy temu
aromat ziołowy i lekka żywiczność. Goryczka jest głęboka, ale niewysoka,
przyjemna. Pozostaje po przełknięciu piwa. Aromat słodu bardzo subtelny.
Alkohol niewyczuwalny.
Wysycenie: niskie.
BrewDog dał się poznać z lepszej strony. Piwo jest
lekkie, może trochę wodniste, ale nie można odmówić mu dobrego smaku. Bogaty
aromat uzyskany dzięki chmieleniu amerykańskim chmielem stanowi idealną kontrę
dla niewysokiej zawartości ekstraktu. Sesyjne i smaczne piwo, idealne na
letnie, upalne dni. Pije się je bardzo przyjemnie. Piwo o makabrycznej nazwie,
ale wyśmienitym smaku. Jak to bywa z piwami zza granicy jest raczej drogie (10
złotych za butelkę o pojemności 330 ml). Chociaż w porównaniu z „Hardcore IPA”
cena „Kucyka” jest prawie o połowę niższa. Warte polecenia.
Moja ocena 4,25/5.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz